Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zero tolerancji dla bandytów

Wiesław Pierzchała
archiwum
Brutalne zabójstwo 20-letniego maturzysty Mateusza w minioną sobotę na ul. Piotrkowskiej w centrum Łodzi wstrząsnęło mieszkańcami i wywołało debatę czy na ulicach jest bezpiecznie, czy pilnie trzeba coś zmienić i usprawnić. Łodzianie zaczęli się też zastanawiać czy jeśli udadzą się wieczorem do pubu, kina, dyskoteki, kawiarni lub na koncert, to cało wrócą do domu. Czy nie dojdzie nie tylko do tak tragicznego zdarzenia jak na Piotrkowskiej, lecz do innych podobnych, gdy nagle, zza węgła lub z bramy, wyskakuje bandyta z nożem. Tak jak było kilka miesięcy temu na ul. Narutowicza.

- Historia ta przypomniała mi się teraz, jak zobaczyłam w internecie nóż, którym posłużył się zabójca z ul. Piotrkowskiej. Był taki sam, jakiego użył napastnik podczas pamiętnego wieczoru, gdy wyszłam z koncertu w filharmonii - opowiada nasza Czytelniczka (prosi o niepodawanie nazwiska). - Było to na przełomie listopada i grudnia 2012 roku. Przede mną szła starsza pani. Miała około 60 lat. Nagle z bramy wyskoczył jakiś osobnik, wyjął nóż i grożąc nim zażądał pieniędzy. Przechodnie rozbiegli się, zaś napadnięta i ja zaczęłyśmy głośno krzyczeć. Bandyta spłoszył się i uciekł do bramy. Na szczęście nic nie zrobił starszej pani, która była w szoku. Zastanawiam się czy nie był to sprawca zabójstwa Mateusza.

Po tragedii na Piotrkowskiej do kontrofensywy - czego można było się spodziewać - przystąpili politycy, którzy na konferencjach prasowych stwierdzili, że stan bezpieczeństwa pozostawia wiele do życzenia i zasypali dziennikarzy swoimi pomysłami i propozycjami.

- Takie zabójstwo mogło się zdarzyć w każdym miejscu i o każdej porze i na tej podstawie nie można twierdzić, że policja w Łodzi źle działa - przekonuje Maciej Rakowski, radny lewicy w łódzkiej Radzie Miejskiej.

Jego zdaniem należy wprowadzić politykę pod hasłem "zero tolerancji" polegającą na tym, żeby ścigać nawet drobne przestępstwa, tak aby złoczyńcy nie zhardzieli i nie poczuli się bezkarni, żeby nie doszło do eskalacji przemocy.

Samorządowiec przekonuje więc, żeby występki tłumić już w zarodku. I trudno się z nim nie zgodzić, bo jeśli to odpuścimy, to przestępcy staną się coraz brutalniejsi.

Zdaniem Macieja Rakowskiego, rząd Donalda Tuska nie rozumie problemów policji, zaś lokalne samorządy, które borykają się z problemami finansowymi, nie mogą ciągle dokładać do policji.

Zgadza się z nim łódzki poseł lewicy Dariusz Joński, który wypomina rządowi, że w latach 2008-12 zlikwidował w Polsce 110 komisariatów i przymierza się do zamknięcia kolejnych 200. Niepokoi go także to, że spośród 29 policyjnych izb dziecka w kraju, do których trafiają młodociani przestępcy, 10 ma być zlikwidowanych (ta, która jest w Łodzi przy ul. Skrzywana, nie będzie skasowana).

- Widać, że rząd szuka oszczędności. Bogate miasta i gminy zapewnią sobie bezpieczeństwo, ale biedniejsze niekoniecznie. W Łodzi sytuacja pod tym względem jest o tyle niezła, że ostatnio policja dostała 10 radiowozów nieoznakowanych, policjanci I komisariatu w Śródmieściu będą mieli nową siedzibę, zaś na ulice wychodzą dodatkowe patrole - zauważa Dariusz Joński.

I będzie ich jeszcze więcej, gdyż po zabójstwie Mateusza w wyniku spotkania "na szczycie" z udziałem władz miasta oraz szefów policji i straży miejskiej w Łodzi ustalono, że w piątki i soboty na ulicach w centrum Łodzi, w nocy od godz. 1 do 4, gdy łodzianie wychodzą z pubów i klubów i wracają do domu, będzie działało więcej patroli policjantów i strażników miejskich. I tak ma być już od tego weekendu.

- Śmierci Mateusza jest winny naćpany bandyta. I tylko on - twierdzi ostro Jarosław Berger, radny miejski SLD w Łodzi. I krytykuje gabinet Donalda Tuska, że od 2009 roku o 800 mln zł zmniejszył nakłady na policję, co - jego zdaniem - przełożyło się na wzrost przestępczości. Jego sprzeciw budzi także to, że w Łódzkiem zlikwidowano 500 etatów policyjnych.

- Powinniśmy bardziej zaangażować się finansowo w służbę ponadnormatywną. Chodzi mi o to, żeby było więcej patroli mieszanych, policji i straży miejskiej, i to nie tylko na Piotrkowskiej, lecz także w innych częściach miasta. Pieniądze trzeba przeznaczać nie na fotoradary, lecz na rozbudowę i modernizację systemu monitoringu ulicznego. Warto też poprawić stan oświetlenia na Piotrkowskiej, który jest beznadziejny - podkreśla Jarosław Berger.

W debacie zabrał też głos europoseł Zbigniew Ziobro, prezes Solidarnej Polski, który przyjechał do Łodzi i zaproponował zaostrzenie kar za zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, tak aby dolny pułap podnieść z 8 do 25 lat więzienia. Ponadto domaga się on, aby kara dożywocia była dożywociem nie tylko z nazwy, tak żeby zabójcy nie wychodzili z zakładu karnego po 25 latach, lecz siedzieli w nim do końca życia.

Postulat ten jest niezwykle istotny choćby w przypadku innego pamiętnego zabójstwa, kiedy w nocy z 21 na 22 sierpnia 2010 roku pod dyskoteką Heaven w centrum Łodzi Marcin R. zaczepił wulgarnie 22-letnią Alicję M. spod Turku, która z siostrą i trzema koleżankami przyszła potańczyć. Gdy usłyszał, że ma się odczepić, bandyta z całej siły pchnął ją nożem, a gdy upadła na schody, kopnął w głowę i uciekł. Ciężko ranna kobieta zmarła dwie godziny później na stole operacyjnym w szpitalu Kopernika, zaś jej oprawca zabarykadował się w domu na Bałutach i zaatakował policjantów: jednego zdzielił w twarz młotkiem, a drugiego ciężarkiem do ćwiczeń siłowych. Trzy dni temu Sąd Apelacyjny w Łodzi prawomocnie skazał go na dożywocie i zapewne nie tylko ojciec Alicji M., który był w sądzie, nie miałby nic przeciwko temu, żeby zabójca spędził resztę życia za kratami.

Jeśli chodzi o zabójstwa, to w Łodzi jest ich od 24 do 27 w ciągu roku. Wykrywalność jest wysoka i wynosi zwykle od 92 do 95 proc., chociaż w minionym roku policja była tak skuteczna, że wykryła sprawców wszystkich 25 morderstw.

Przykładowo: w 2008 doszło do 27 zabójstw, w 2010 do 24, zaś w 2012 roku do 25. Kilka z nich przypada zwykle na Śródmieście - w 2011 roku zamordowano w nim osiem osób, w 2010 jedną, a w roku minionym dwie. Znamienne jest to, że od pięciu lat wykrywalność zabójców w Śródmieściu jest stuprocentowa, co może oznaczać - jak sugerują policjanci - że sprawdza się system ulicznego monitoringu. Poza centrum jest już gorzej i kamery można spotkać jedynie pod różnymi placówkami: bankami, szkołami, firmami, na stacjach benzynowych itp.

Jedno z bardziej ponurych zabójstw miało miejsce w grudniu 2008 roku na ul. Dąbrowskiego, gdzie 28-letni Rafał M. zauważył idącą od przystanku MPK 63-letnią Ewę O. Kobieta była po wylewie i miała bezwładną rękę. Bandyta zaszedł ją od tyłu i chwycił za torebkę. Ewa O. kurczową ją trzymała, więc napastnik wlókł kobietę po ziemi, a potem dwa razy kopnął ją w twarz. Napadnięta puściła torebkę, zalała się krwią i - pozostawiona bez opieki i pomocy - wkrótce zmarła.

W przypadku bójek i pobić ich liczba utrzymuje się na podobnym poziomie. W ciągu minionych pięciu lat najgorzej było w 2009 roku, gdy doszło w Łodzi do 301 takich incydentów. Potem ich liczba spadała, tak że w 2011 roku zanotowano 241 bójek i pobić. Niestety, w roku minionym sytuacja pogorszyła się i zarejestrowano 279 takich zdarzeń. Wykrywalność sprawców mogłaby być znacznie lepsza, bowiem waha się od 48 do 66 proc. Jeżeli chodzi o Śródmieście, to liczba tych zdarzeń utrzymuje się na tym samym poziomie: 63 w 2010 roku oraz po 61 w latach 2011-12.

Bohaterami" ulicznych bijatyk bywają m.in. kibice ŁKS-u i Widzewa. Do takiej burdy doszło 12 stycznia br. na ul. Limanowskiego na Bałutach. Około godz. 19.15 policjanci otrzymali sygnał, że idzie tamtędy grupa agresywnych pseudokibiców. Wkrótce przyjechało tam kilka samochodów, z których wyskoczyli kolejni kibole i doszło do rozróby. Trwała bardzo krótko, gdyż szybko przybyli policjanci i zatrzymali dziewięciu najbardziej krewkich kibiców ŁKS-u i Widzewa w wieku od 17 do 26 lat. Za udział w bójce grozi im do trzech lat więzienia.

Spada za to liczba rozbojów, czyli pobić połączonych z rabunkiem. O ile w 2008 roku było ich w Łodzi 1034, to w 2011 roku 883, zaś w roku ubiegłym 834. Wykrywalność sprawców nie jest imponująca i wynosiła ponad 40 proc., zaś w minionym roku podskoczyła do 50 proc. Pocieszające jest to, że liczba takich zdarzeń w Śródmieściu regularnie spada: w 2010 było ich 244, w 2011 roku - 188, zaś w 2012 roku -164. Podczas tych napadów pobite ofiary tracą zwykle pieniądze, karty do bankomatu i telefony komórkowe. Wykrywalność sprawców stopniowo rośnie: trzy lata temu wynosiła 39 proc., dwa lata temu - 45 proc., a rok temu 50 proc.

Do napadu ulicznego doszło 24 stycznia br., gdy o godz. 1.15 na przystanku MPK przy skrzyżowaniu al. Piłsudskiego i al. Rydza - Śmigłego policjanci na gorącym uczynku zatrzymali 27-letniego łodzianina. Napadł on na mężczyznę, który czekał na nocny autobus. Grożąc nożem zażądał wydania wartościowych przedmiotów. Gdy niedoszły pasażer odmówił, bandyta ugodził go nożem w nogę, zrabował telefon komórkowy i rzucił się do ucieczki. Policjanci ujęli go po pościgu. Grozi mu do 15 lat więzienia. Ranny mężczyzna odzyskał komórkę. Trafił do szpitala z raną, z której się wyliże.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki