Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zespół Trubadurzy z Łodzi już pół wieku występuje na estradzie!

Anna Gronczewska
Trubadurów założyli łodzianie. Sławek Kowalewski i Krzysztof Krawczyk znali się ze szkoły. Razem chodzili do I LO im. Mikołaja Kopernika, wspólnie uczyli się wieczorami. Krzysztof Krawczyk dorabiał jako goniec, by pomóc utrzymać rodzinę. Sławek też miał swoje zajęcia. Mariana Lichtmana poznali na "Spotkaniach z piosenką", gdzie stawiali pierwsze kroki estradowe i marzyli o wielkiej karierze.

Marian Lichtman śmieje się, że tak naprawdę początek Trubadurów miał miejsce znacznie wcześniej. Czyli wtedy, kiedy przyszli członkowie zespołu odkryli swój talent muzyczny.

- Miałem dziesięć lat i pojechałem na kolonie do Dziwnowa - wspomina muzyk z Łodzi. - Tam razem z kolegami, grając na krzesłach, śpiewaliśmy przebój popularnej wtedy piosenkarki Nataszy Zylskiej. Mój występ się spodobał, wszyscy chwalili mnie, że tak ładnie śpiewam. Kiedy więc wróciłem do Łodzi, poszedłem do Łódzkiego Domu Kultury i zacząłem się uczyć się grać na gitarze. Cały czas myślałem o zajmowaniu się muzyką...

Zachował się film z 1962 roku, na którym widać śpiewającego 15-letniego Mariana Lichtmana. Brał udział w konkursie dla młodych talentów.

- Razem Czesławem Niemenem, Haliną Majdaniec, a nagrali mnie! - dodaje pan Marian.

Potem już w Łodzi chodził na wspomniane "Spotkania z piosenką". Tam spotkał Sławka Kowalewskiego i Krzysztofa Krawczyka.
- Krzysiek był szczupłym, grzecznym nieśmiałych chłopcem - wspomina Marian Lichtman. - Śpiewał takim białym, cienkim głosem. Ja nauczyłem się śpiewać przeponą. Krzysiu pytał mnie jak to robię... Pokazałem mu...

Akurat kończyła się era Elvisa Presleya. Cały świat zwariował na punkcie zespołu The Beatles. Chłopcy z Łodzi chcieli być jak ci z Liverpoolu. - Mieliśmy stworzyć kwartet na wzór tego z Liverpoolu- wspomina Sławomir Kowalewski. - Wszyscy mieli grać i śpiewać.

Tu jednak pojawiły się problemy. Każdy z chłopaków chciał być... solistą. - My ze Sławkiem byliśmy takimi Elvisami Presleyami tamtych czasów - opowiada Marian Lichtman. - Śpiewaliśmy na wspomnianych "Spotkaniach z piosenką". Pokazał się na nich Krzysio Krawczyk. Założyliśmy zespół, w którym wszyscy byliśmy solistami. Ale gdy przyszła moda na Beatlesów, nikt już nie chciał być Presleyem czy Paulem Anką, tylko chłopcami z Liverpoolu. Sławek był gitarzystą, musiał przerzucić się na bas. Krzysiek też wziął się za gitarę. A ja zostałem śpiewakiem i też gitarzystą. Ale potrzebny był jeszcze perkusista. Tu pojawił się problem. Perkusista nie śpiewał. Ja miałem ambicję być solistą...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Dziś Marian Lichtman śmieje się, że strasznie obraził się na Sławka i Krzyśka, że zaproponowali mu bycie perkusistą. Na szczęście przeszło mu i pogodził się z chłopakami. - Wytłumaczyłem Marianowi, że tak jak Beatlesi wszyscy będziemy śpiewać - mówi Sławomir Kowalewski. - A on będzie takim naszym Ringo Starem, który grał na perkusji i śpiewał.

Trzeba było jeszcze namówić tatę Mariana, pana Stanisława, by kupił mu perkusję. Nie było to łatwe. Ojciec marzył, by syn został lekarzem, a nie muzykiem. W końcu dostał od taty perkusję, ale uproszczoną wersję, bez tzw. stopki.

- Pierwsze koncerty mieliśmy pod "Siódemkami" - opowiada Marian Lichtman. - Miałem tak silną prawą nogę, że wybijałem rytm o podłogę. Bo moja perkusja nie miała dużego bębna. To jednak nie przeszkadzało. Wybijałem rytm nogą i nieźle to brzmiało. Śpiewaliśmy między innymi piosenki swoje i Beatlesów w łódzkiej telewizji. Bardzo z chłopakami się zaprzyjaźniliśmy. Śpiewaliśmy codziennie. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy śpiewać akordami. Uznano nas za najlepszą polską grupę wokalną. W 1966 roku wygraliśmy ze "Skaldami" opolskie debiuty.

Krzysztof Krawczyk też miał problem. Dobrze śpiewał, ale nie grał na gitarze, a musiał się nauczyć. Pierwsze lekcje pobierał nad morzem, u Sławka.

- Muszę przyznać, że Krzysiek był pojętnym uczniem- dodaje Sławomir Kawalewski. - Problem miał tylko z tak zwanym chwytem barre. Palec przechodził przez cały gryf. Pamiętam, że na noc wiązałem Krzyśkowi rękę do gryfu. I nauczył się szybko tego trudnego chwytu.

Krzysztof Krawczyk przyznaje, że wszystko zaczęło się od marzeń. I pewnie nie byłoby Trubadurów, gdyby nie Beatlesi, Czerwone Gitary. - Tak ćwiczyłem na gitarze, że nie raz odpadały palce! - mówił nam piosenkarz. - Graliśmy na ciężkich, czeskich gitarach elektrycznych, jedynych wtedy dostępnych na rynku. Ale miały dobry dźwięk. Tylko Sławek grał na gitarze, która wyglądem przypominała odwróconą altówkę.

Krzysztof Krawczyk, gdy słucha dziś swojej barwy głosu z początków Trubadurów, to tylko się śmieje. - Dziś to dla mnie niedopuszczalny dźwięk! - wspominał popularny piosenkarz. - Ale wtedy wszyscy się nim zachwycali. Ja nie miałem żadnych wokalnych wzorów. Śpiewałem cygańską metodą.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Młodzi muzycy największy problem mieli z instrumentami. Gitara kosztowała 7-8 tysięcy zł. Wielu Polaków zarabiało tyle przez rok. - Pomogły nam rodziny, trochę sami odłożyliśmy i kupiliśmy sprzęt - dodaje Sławomir Kowalewski. Nic więc dziwnego, że był on dla nich najcenniejszym skarbem. Kiedyś jechali na próbę i Krzysztof Krawczyk zostawił w tramwaju gitarę. Biegł potem za nim cały przystanek.

- Na szczęście było to na ulicy Piotrkowskiej, przystanki były krótkie i tramwaj jechał wolno - śmieje się Sławomir Kowalewski. - Ale i tak pobił chyba rekord świata w biegu!

Ojciec Krzysztofa Krawczyka, January, był śpiewakiem w łódzkiej operetce. Śpiewał potężnym barytonem. Syn poszedł w ślady ojca. Krzysztof Krawczyk jeszcze dziś pamięta swój sceniczny debiut. - Śpiewałem wtedy piosenkę z tekstem mojego przyjaciela pt: "O jej, jej, jej boli mnie ząb"! - mówił nam. - To był twist. Przez cały utwór trzymałem się za szczękę. Nie miałem bowiem pojęcia jak to zinterpretować. Ale moje wykonanie się spodobało. Na takich zawodach wokalnych poznałem moich "Trubadurów".
Marian Lichtman opowiada, że tata Krzysztofa Krawczyka zarekomendował ich Estradzie Łódzkiej. Powiedział, że będą "kurą" znoszącą złote jajka... I nie pomylił się.

W pierwszym składzie Trubadurów oprócz Krzysztofa Krawczyka, Sławomira Kowalewskiego i Mariana Lichtmana grali jeszcze Bogdan Borkowski i Jerzy Krzemiński, który potem odszedł do łódzkiej konkurencji, czyli No To Co. Krótko w Trubadurach śpiewała także Sława Mikołajczyk. Pierwszym przebojem zespołu były "Słoneczniki, kwiaty" z muzyką Sławomira Kowalewskiego.
Kiedyś Trubadurów zobaczył Ryszard Poznakowski, który pisał piosenki i występował w Czerwono-Czarnych. Był też kierownikiem Telewizyjnej Giełdy Piosenki. Przyjechał, by zaangażować ich do programu. Ale kiedy spotkał Sławka, Krzyśka i Mariana sam zaangażował się do ich zespołu. Potem skomponował wiele przebojów Trubadurów.

- Do Łodzi sprowadzały mnie zawodowe koneksje - opowiadał nam o swych początkach przygody z Trubadurami Ryszard Poznakowski. - Pracowałem w Warszawie, w Giełdzie Piosenki. Do moim obowiązków należało wyszukiwanie młodych talentów, by potem móc je pokazywać publiczności. Kasia Gaertner powiedziała mi, że w Łodzi są tacy fajni, zdolni chłopcy, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić. No i wsiedliśmy z Kasią w samochód i pojechaliśmy do Łodzi, do domu Krzysztofa Krawczyka. Jego mama zrobiła szarlotkę, bardzo dobrą... Do dziś pamiętam. Krzysiek usiadł do fortepianu i razem ze Sławkiem, Marianem zaśpiewali piosenkę "Słoneczniki, kwiaty", utwór Kowalewskiego. Wspaniale zabrzmiała na trzy męskie głosy. I skończyło się tak, że zamiast ja zatrudnić ich do telewizji, to sam się do nich zatrudniłem.

Potem pojechali na "obóz integracyjny" do Karpacza. - Finansowałem ten wyjazd, ale zaczynało brakować pieniędzy - wspominał Ryszard Poznakowski. - Za ostatni grosz kupiłem rolmopsa. Żyletką równo dzieliliśmy go na cztery części.

Krzysztof Krawczyk mówił nam, że dla nich wtedy najważniejsze było, by grać i być razem. Lubili się i uzupełniali. Każdy był indywidualnością. Sławek dawał niepowtarzalną melodykę, Marian dynamikę, Rysiek muzykę i intelekt. Pamięta opowieści Sławka, które bardzo działały na jego wyobraźnię.

- Krzysiu, kiedyś będzie zapowiadał nas Lucjan Kydryński! - mówił Sławek, a Krzysztof, gdy tego słuchał, pękał ze śmiechu. Ale przepowiednia Sławka Kowalewskiego spełniła się. Muzyk opowiadał też, że znany wtedy zespół Zygmunta Wicharego nie zmienia koszul, bo jak się pobrudzą, to wyrzucają je i kupują nowe. A gdy wchodzili do restauracji, to każdy z członków zespołu miał w butonierce po 500 złotych. Oni potem też nie narzekali na brak pieniędzy...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Nazwę Trubadurzy wymyślił Sławomir Kowalewski. Jego kolega Bogdan Borkowski zajrzał do encyklopedii i powiedział, że są tacy wędrowni muzycy, jak trubadurzy, skaldowie czy minnesingerzy. - Nie wiedziałem, że jest już zespół Skaldowie - twierdzi Sławomir Kowalewski. - Ale mnie najbardziej spodobała się nazwa Trubadurzy. Tak fajnie brzmiała. Była idealna dla nas I zostaliśmy Trubadurami.

Pierwszy wielkim hitem zespołu były "Krajobrazy". Płyta o tym tytule rozeszła się w liczbie 120 tysięcy egzemplarzy. Trubadurzy byli pierwszym polskim zespołem, do którego każdej piosenki wymyślano choreografię. Byli też pierwszymi, do których gitar dołączono mikrofony. Dzięki temu na scenie prezentowali układ choreograficzny.

- Przez półtorej godziny, w tych ciężkich kostiumach poruszaliśmy się po scenie, ale dawaliśmy radę - mówi Sławomir Kowalewski.
Trubadurzy nosili i dalej noszą charakterystyczne stroje. Najpierw Estrada Łódzka ubierała ich w jakieś peleryny. Potem Krzysztof Krawczyk wpadł na pomysł, by stroje zaprojektował dla nich Szymon Kobyliński. Nawiązywały one do muszkieterów, bohaterów książek Aleksandra Dumasa.

- Każdy z nas miał zaprojektowany indywidualnie strój!- dodaje Sławomir Kowalewski.
Ryszard Poznakowski zaznaczał, że Trubadurzy wprowadzili do muzyki i subkultury coś nowego. Młodzież ubierała się w garnitury, białe koszule.

- Jak tacy starzy maluccy- śmiał się . - My wprowadziliśmy modę na buty na wysokich obcasach, długie włosy.
U szczytu popularności Ryszard Poznakowski zachorował. Nie mógł występować z zespołem. A tu były podpisane kontrakty. Wtedy do zespołu doszła solistka Amazonek z Poznania, Halina Żytkowiak. Potem Poznakowski wrócił do Trubadurów, a piosenkarka w nim pozostała. Została nawet żoną Krzysztofa Krawczyka. Halina Żytkowiak zmarła w 2011 roku.
Bywało, że Trubadurzy spędzali w trasie 360 dni w roku. Do domu wracali na Boże Narodzenie, bo na Wielkanoc nie zawsze. Objechali wzdłuż i wszerz Związek Radziecki. Z dumą opowiadają, że występowali też na inauguracji olimpiady w Monachium, w 1972 roku.

- Naszym supportem był Carlos Santana! - śmieje się Sławomir Kowalewski. Proponowano im wtedy, by zostali za granicą. Zdecydowali się jednak wracać do Polski.

W 1974 roku z zespołem pożegnał się Krzysztof Krawczyk. Zaczął robić karierę solową. Powiedział uczciwie, że nie da ciągnąć dwóch rzeczy na raz. Krzysztof Krawczyk opowiadał, że początkowo nie pchał się, by być solistą. Ale solo zaśpiewał "Byłaś tu", "Kim jesteś". Ludziom się spodobało.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Zauważyłem, że zaczyna u mnie rosnąć balon pychy, gdy na koncertach dziewczyny wyjmują chusteczki i płaczą- wspominał po latach Krzysztof Krawczyk. - Trochę nad ziemią fruwałem. Ale generalnie byliśmy skromni, nie rozrabialiśmy po hotelach. Lubiliśmy jednak świętować i przebywać ze sobą.

Krzysztof Krawczyk przyznaje, że karierę solową zaczął dzięki Ryszardowi Poznakowskiemu. On pomógł mu się wylansować jako solista. Wdzięczny jest też Sławkowi Kowalewskiemu, że nauczył go grać na gitarze, a Marianowi Lichtmanowi, za to, że mu zawsze towarzyszył.

- Na emigrację wyjeżdżał Marian Lichtman, zespół zaczął się kruszyć - tak tamten czas wspominał Krzysztof Krawczyk. - Sam Rysiek Poznakowski zaproponował mi, by spróbował zaśpiewać sam. Napisaliśmy razem z Ryśkiem moją pierwszą solową płytę "Byłaś mi nadzieją".

W 1968 roku, na skutek nagonki antysyjonistycznej, do Danii wyjechała rodzina Mariana Lichtmana. On nie chciał opuszczać Polski. Wtedy Trubadurzy byli na topie. Poza tym muzyk nie chciał zmieniać ojczyzny.

- Jednak z czasem rock and roll zaczął być dyskryminowany w Polsce, przeszkadzano nam - mówił nam Marian Lichtman. - Było coraz ciężej. W 1972 roku moja żona pojechała do Danii, na świecie była już córka Roksanka. Ja dołączyłem do niej. Złożyłem wniosek na paszport. I dostałem bilet w jedną strony. W 1974 roku zamieszkałem na stałe w Danii. Kiedy padała "żelazna kurtyna", dostałem telefon od Sławka Kowalewskiego, bym przyjechał do niego, do Ameryki. Razem z Krzysiem dawaliśmy tam koncerty dla Polonii. Potem wróciliśmy do wolnej Polski. Mieszkam tu znów od 1994 roku...

Trubadurzy znów zaczęli koncertować. W zespole pojawili się nowi członkowie: Jacek Malanowski i Piotr Kuźniak. Czasem razem z nimi na scenie wystąpią Krzysztof Krawczyk i Ryszard Poznakowski.

- Dzięki Trubadurom zaistniałem na na rynku muzycznym - mówił po latach Krzysztof Krawczyk. - Moja wdzięczność dla Ryśka, Sławka, Mariana, jest ogromna. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, więcej jak z rodziną. Nawzajem się rozśmieszając, bawiąc, kłócąc. Graliśmy w grubych kostiumach, w nieklimatyzowanych salach, zlani potem. Estrada nie miała litości. Często mieliśmy pod dwa, trzy koncerty dziennie. Ale okres był wspaniały! Byliśmy dla siebie jak rodzeni bracia.

Mimo że Trubadurzy mają już na karku pięćdziesiąt lat to dalej koncertują. Niedawno Polsat zaprosił ich na Disco Hit Festiwal do Kobylnicy. Mieli swój dzień w TVN. Szykują nową płytę. Znajdą się na niej ich wielkie przeboje w nowych aranżacjach i nowe piosenki. Wiele wskazuje, że w rodzinnej Łodzi odbędzie się ich jubileuszowy koncert.

- Nie wierzę, że to tyle lat, że wszystko tak szybko minęło!... - mówi Marian Lichtman. - Ja ze Sławkiem jesteśmy dalej tymi żelaznymi Trubadurami... I chcemy jeszcze grać!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki