A może to jest normalne?
Emocje emocjami, ale czy obecność zmarłego powinna budzić takie reakcje żyjących? Aldona Plucińska, etnograf z Muzeum Archeologiczno-Etnograficznego w Łodzi uważa, że to znak naszych czasów.
- W dużym mieście w Polsce w XXI wieku ludzi oburza, że zmarły nie został zaraz zabrany i muszą razem z nim przebywać. To pokazuje sytuację człowieka współczesnego, wyalienowanego i zamkniętego na to, kim jest - ocenia.
Jak podkreśla Plucińska, narodziny i śmierć zawsze były częścią życia, a obcowanie ze śmiercią było w tradycyjnej Polsce tak samo naturalne, jak obcowanie z życiem.
- Zmarły przez trzy dni wystawiany był w tzw. czarnej izbie, gdzie przebywali z nim zarówno bliscy, jak i sąsiedzi - opowiada Aldona Plucińska.
Krewni nie odważali się jednak spożywać przy nim posiłków. - Ze względów higienicznych, a także symbolicznych w tym czasie w czarnej izbie wygaszano ogień - dodaje. Jak podkreśla za dobrą śmierć uważano zawsze śmierć wśród osób bliskich i we własnym łóżku.
Kierowanie ciężko chorych do szpitali i coraz częstsze umieranie z dala od domu w dużej mierze zlikwidowało tę tradycję. Ale nawet dziś, gdy umiera się z obcymi, wiele osób próbuje zachować się godnie.
To zauważyła pani Monika, która odwiedzała szpital w Rzeszowie. Na oddziale onkologicznym śmierć pacjentów zdarzała się często, a dla innych chorych, także zmagających się z rakiem, było to porażające. Ale mimo to próbowali pomóc.
- Czasem przez kilka godzin patrzyło się, jak osoba umiera i umrzeć w spokoju nie może - opowiada pani Monika. - Wtedy pacjenci i odwiedzające ich rodziny często modliły się nad taką osobą...