Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znane rody województwa łódzkiego: Od trzech pokoleń kochają słodycze

Anna Gronczewska
Robert Dybalski z siostrą Beatą Dybalską-Miłosz
Robert Dybalski z siostrą Beatą Dybalską-Miłosz fot. Krzysztof Szymczak
Dybalscy to jedna z najsłodszych rodzin w regionie łódzkim. Cukiernikiem był senior rodu Eugeniusz. W jego ślady poszli dwaj synowie: Wojciech i Sławomir. Z cukierniczej tradycji wyłamał się tylko najmłodszy Maciej, który został kaletnikiem.

- Jesteśmy cukiernikami od trzech pokoleń! - mówi Robert Dybalski, syn Wojciecha, o którego należy dziś w Łodzi sieć znanych cukierni.

Wszystko zaczęło się od dziadka Eugeniusza Dybalskiego. Urodził się w 1912 roku. Pochodził z Warszawy. W stolicy prowadził hurtownię artykułów spożywczych. W 1935 roku poślubił Halinę Plewicką. Z tego związku urodziło się trzech synów: Sławomir, Wojciech i Maciej. Po wojnie, tak jak wielu warszawiaków, Eugeniusz Dybalski znalazł się w Łodzi. Tu los związał go z Marią Granowską. Do Granowskiej chodziło się na najlepsze lody w mieście. Starsi łodzianie pamiętają na pewno jeszcze ich smak. Granowska sprzedawała je najpierw na ul. Piotrkowskiej 56, ale musiała opuścić królową łódzkich ulic. Tam została tylko pracownia cukiernicza. A lody Granowskich można było kupować na ul. Narutowicza. Ustawiały się zawsze po nie długie kolejki. Bywało, że liczyły po sto - sto pięćdziesiąt osób.

Tak się złożyło, że w 1948 roku umarł mąż Marii Granowskiej, a pięć lat później żona Eugeniusza, Halina. W 1955 roku Eugeniusz Dybalski i Maria Granowska stanęli na ślubnym kobiercu. Odtąd razem prowadzili cukiernie.

- Ale nie było łatwo - twierdzi Robert Dybalski. - Prywatna inicjatywa nie podobała się ówczesnym władzom. Przychodziła kontrola i dawała tzw. domiary. Dziadek Eugeniusz opowiadał, że był trzy razy licytowany. Raz zapłacił. Potem komornik zajmował majątek.

Maria Granowska nie wytrzymała tego. Wyjechała do Kanady. Eugeniusz Dybalski został w Łodzi. Jeszcze jakiś czas prowadził cukiernię przy ul. Narutowicza. Potem sprzedawał lody na podwórku przy ul. Piotrkowskiej 56. Ale w końcu w 1970 roku zrezygnował.

Rodzina Dybalskich jest również związana z inną znaną cukierniczą rodziną, tyle że pochodzącą ze stolicy. Halina, pierwsza żona Eugeniusza Dybalskiego, była siostrą Edmunda Plewickiego. Plewicki razem z kolegą, który nazywał się Kozieł, zaraz po wyzwoleniu otworzyli w Warszawie wytwórnię lodów. Mieściła się przy ul. Puławskiej, gdzie znajdował się popularny warszawskich bazar. Lody sprzedawano z zielonej budki. Warszawianie poznali ich smak i zawsze przed budką ustawiały się kolejki. Tak zaczęła się historia firmy "Zielona Budka". W latach pięćdziesiątych budka przeniosła się na plac Unii Lubelskiej, a wspólnikiem Plewickiego przestał być Kozieł. W 1978 roku "Zieloną Budkę" kupił Zbigniew Grycan.
Cukiernicze tradycje Dybalskich kontynuowali Wojciech i Sławomir, synowie Eugeniusza. Tyle że w Szczecinie. Na Wybrzeże pojechał też Eugeniusz Dybalski. - Dziadek Eugeniusz był znakomitym fachowcem, choć tego fachu nauczył się sam - dodaje wnuczek Robert.

Eugeniusz Dybalski przez kilka lat w Międzyzdrojach prowadził w czasie sezonu kawiarnię i lodziarnie. Jego syn Wojciech, który doświadczenie cukiernicze zdobywał w pracowni Marii Granowskiej, przez trzy lata miał cukiernię w Szczecinie. Potem wrócił do Łodzi. Zakład na Pomorzu przejął jego brat Sławomir. Wcześniej miał cukiernie w Łodzi i Sieradzu. A dziś prowadzi zakład cukierniczy w Warszawie.

Tradycje cukiernicze rodu Dybalskich w Łodzi kontynuuje więc rodzina Wojciecha. Wojciech Dybalski założył tu fabrykę paluszków słonych.

- Jeszcze dziś niektórzy wspominają smak paluszków z wytwórni taty - twierdzi Robert. Potem sprowadził maszynę do robienia makaronów. Dziś produkuje ciastka oraz pierniki.

Wojciech Dybalski ma dwoje dzieci: Roberta i Beatę. Ku radości ojca, Robert został cukiernikiem. - Roberta od dziecka ciągnęło do kuchni - wspomina jego siostra Beata. - Miał chyba pięć lat, gdy usmażył jajecznicę. Jako dziecko wiele czasu spędzał w pracowni wuja Sławka. Przyglądał się, jak robi się ciasta.

Beata i Robert opowiadają, że gdy byli dziećmi, to rówieśnicy zazdrościli im tego, że mogą mieć tyle słodyczy. A zwłaszcza gum do żucia, które w latach osiemdziesiątych produkował ich ojciec.
- Rozdawaliśmy w szkole tę gumę do żucia - śmieje się Robert Dybalski. - Przy okazji załatwiło się parę spraw.

Robert Dybalski od 1991 r. prowadzi swój zakład cukierniczy przy ul. Jaracza. Kupił mu go ojciec, gdy zrobił dyplom cukiernika. A swoje pierwsze ciasto upiekł nie w domu, ale w szkole, gdy uczył się zawodu.
- Był to sernik, bo bardzo lubię serniki - śmieje się Dybalski.

Jego siostra Beata nie została cukiernikiem. Rodzice bardzo chcieli, by poszła na medycynę. Ale ona po maturze zdecydowała się na chemię spożywczą na Politechnice Łódzkiej. Dziś prowadzi pizzerię.
- Muszę przyznać, że choć bardzo dobrze gotuje, to nie potrafię piec ciast - zdradza Beata Dybalska-Miłosz. - Zresztą nie przepadam za słodyczami. Mama Bożena dobrze gotuje, ale w ciastach też nie jest mocna. Najlepiej wychodzi jej sernik wiedeński.

Robert Dybalski uważa, że do pieczenia ciast trzeba mieć talent. A to, czy się uda, zależy od wielu czynników. Od wilgotności cukru, mąki, tego w jakich warunkach poszczególne składniki są przechowywane. Jego cukiernie specjalizują się w tradycyjnych ciastach. Drożdżowych, pączkach, z bitą śmietaną.

- Lody gotujemy według starych receptur Marii Granowskiej, bez żadnych konserwantów - twierdzi Robert Dybalski. - Używam stuletnich form do wytwarzania czekoladowych wyrobów.

Robert przyznaje, że w domu czasem wpada do kuchni i szybko upiecze jakiś jabłecznik. Zresztą świetnie gotuje jego żona Agnieszka, która z zawodu jest kuśnierzem. Ale w czasie świąt na stole u Dybalskich pojawiają się ciasta prosto z cukierni. Nie ma szaleństw. Jest makowiec, sernik, ciasto drożdżowe.

Robert Dybalski nie skupia się dziś tylko na cukiernictwie. Jego nową pasją jest gotowanie. Otworzył w Łodzi dwie restauracje: japońską i włoską.

Wiele wskazuje, że cukiernicze tradycje Dybalskich będą kontynuowane. Robert ma trójkę dzieci: 13-letniego Antka, 11-letnią Wiktorię i 4-letniego Emila. Przed świętami dzieci pieką z ciasta ozdoby choinkowe. Największe zainteresowanie cukiernictwem wykazuje na razie najmłodszy Emil.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki