Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zupa nic" już w kinach. Nowy film Kingi Dębskiej: Niby nic, a jakie słodkie

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
W pomarańczowego malucha potrafiła zmieścić się czteroosobowa rodzina wraz ze swoimi sięgającymi Balatonu marzeniami
W pomarańczowego malucha potrafiła zmieścić się czteroosobowa rodzina wraz ze swoimi sięgającymi Balatonu marzeniami Kino Świat
Gdyby naprawdę żyło nam się dziś wyśmienicie, o PRL szybciutko byśmy zapomnieli i rzadko z nostalgią odwracali się za siebie. Tymczasem mimo grozy tamtej epoki, coś każe nam za niektórymi elementami zwyczajnie tęsknić.

Kiedyś było jakoś fajniej - zdarza się nam powtarzać. Kiedyś byliśmy sobie bliżsi - dodaje swoim nowym filmem Kinga Dębska, zauważając, iż dzieciństwo dzisiejszych pięćdziesięciolatków, przypadające na koniec lat 70. i początek 80. ubiegłego wieku było szczególne. W „Zupie nic” jest to jednocześnie dzieciństwo bohaterek poznanych we wcześniejszym obrazie reżyserki i scenarzystki - „Moje córki krowy”.

Kinga Dębska powracając do realiów PRL (w okresie już po „wybuchu” i stłamszeniu Solidarności, tuż po stanie wojennym i śmierci Grzegorza Przemyka) przyjmuje właśnie perspektywę ówczesnych dzieciaków ze szkół podstawowych, czym nie tylko w nieskrępowany sposób uzasadnia nastrój nostalgii, lecz zarazem bada, w co jej pokolenie zostało wtedy wyposażone, co utraciło zachłystując się późniejszą o kilka lat transformacją systemową, czego nie potrafiło przekazać kreatorom dzisiejszej rzeczywistości, w której rozsypują się ostatnie więzi łączące wielopokoleniowe konstrukcje nazywane niegdyś rodzinami.

Tutaj mamy typową rodzinę schyłkowej epoki meblościanki i wypoczynku oraz mieszkania w bloku. Świeża nastolatka Marta dzieli pokój ze swą młodszą siostrą Kasią i babcią. Za ścianą rozwiązują małżeńskie problemy, cieszą się, kłócą i kochają rodzice dziewczynek, Tadeusz i Elżbieta. Nie ma tu miejsca na daleko idącą intymność, ale również trudno o większe tajemnice i oddalenie niż chwilowe skrycie się w piwnicy. Marta dopiero odkrywa swoją kobiecość i zapada na pierwszą miłość, ale na razie musi sobie radzić z tym, że jest szkolną ofiarą losu, na którą uwziął się „wuefista”. Tadek to upokarzany przez system inteligent-architekt, który co jakiś czas napije się z kolegami po pracy i po cichu zazdrości zawartości barku opływającemu w socjalistyczne luksusy, partyjnemu szwagrowi. Elżbieta jest przewodniczącą zakładowej Solidarności, chodzi na manifestacje i stara się utrzymać w ryzach domową gromadę, marząc o nieco większym niż warszawskie osiedle świecie. Babcia zaś patrzy na wszystko z politowaniem, do powstania szła w sandałach, a teraz czeka na kolejną wojnę, najgorszą, bo atomową.

Życie naszych bohaterów na nowy poziom wznosi pozyskany dzięki przydziałowi pomarańczowy maluch. Bo z entuzjazmem potrafi pomieścić się w nim czteroosobowa rodzina wraz ze swoimi sięgającymi węgierskiego Balatonu pragnieniami. Dzisiaj dla młodych wykształconych z dużych miast nie do pomyślenia, prawda? Kinga Dębska natomiast subtelnie, z poczuciem humoru, nieco przewrotną chwilami dbałością o peerelowski detal, ale i zaczepnie sugeruje, że - jak śpiewają w finałowej piosence Monika Borzym i Artur Andrus - „może się wtedy miało mało... ale jak wtedy się kochało, to się kochało też potem... mieszkanie były mniejsze dużo, ale się wszystko mieściło”. Autorka filmu na szczęście nie próbuje serwować nam politycznych analiz czy tworzyć efektownych porównań „komuny” ze współczesnością, by zaspokoić powierzchowne potrzeby tych, którzy i tak swoje wiedzą. Daje nam sympatyczny, a zarazem pogłębiony w ocenie bieżącej katastrofy relacji film właśnie dlatego, że nie eksponuje koszmaru czy absurdu Rzeczypospolitej Ludowej, ale koncentruje się na tym, jak wówczas radziliśmy sobie z miłością.

Odwoływanie się do świata, w którym dzieciństwo można było spędzać na trzepaku wymagało utalentowanych bardzo młodych aktorów i takich nareszcie udało się znaleźć. Barbara Papis w roli Marty to piękny, poruszający, świetnie poprowadzony debiut, zagrany z naturalnością i duża gamą emocji, ale i Alicja Warchocka jako Kasia (mająca już na koncie kilka filmowych występów) znakomicie odnajduje się na ekranie. W dorosłym gronie „Zupa nic” to popis Adama Woronowicza i Kingi Preis, którzy nie tylko tworzą samodzielne, idealnie wpisane w konwencję filmu kreacje, ale też kapitalnie się uzupełniają, przyrządzając iście wybuchową aktorską mieszankę. Na dokładkę mamy totalną, na granicy brawury Ewę Wiśniewską i świetnych w smakowitych epizodach łódzką Milenę Lisiecką oraz Przemysława Bluszcza.

Tytułowa zupa nic to jedno ze słodkich wspomnień tamtych lat - robiło ją się gotując mleko z cukrem, zaprawiając żółtkiem i układając na wierzchu pianki z białka. Kinga Dębska szczerze przypomniała, że życie w paranoi miało też swoją słodką, czułą nutę. To za nią się cni tym, którzy pamiętają coś więcej niż plemienną rzeczywistość, w której nie ma wybaczania. Czyli miłości.

Zupa nic Polska komedia obyczajowa, reż. Kinga Dębska, wyst. Kinga Preis, Adam Woronowicz, Ewa Wiśniewska

★★★★☆☆

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki