Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie ciągle daje nadzieję, pokazuje że można wygrać

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Mogą powiedzieć, że są zwycięzcami. Pokonali chorobę, wyszli z nałogu. Udało im się rozpocząć nowe życie. Z nadzieją patrzą w przyszłość.

Iwona Wieczorek usłyszała, że leczenie jest zakończone.

- Żaden lekarz nie powie jednak, że wyzdrowiałam na dobre. Rak może zawsze jeszcze wrócić... - mówi była prezydent Zgierza, która podjęła już drugą walkę z nowotworem.

Pierwszy raz zaatakował ją niemal 10 lat temu, w 2007 roku. Nie zapomni, gdy wyszła z gabinetu lekarskiego z diagnozą: rak piersi.

- Na początku zadawałam sobie pytanie, dlaczego to właśnie ja zachorowałam? Dlaczego tego doświadczam? - wspominała tamte chwile. - Przecież chodziłam na badania, miałam tylko torbiel, niegroźną w opinii lekarzy zmianę. Przecież nic w życiu złego nie zrobiłam, żeby tak mnie los dotknął.

Po wyjściu z gabinetu rozpłakała się. Nie była gotowa na śmierć. Dostała trzy dni, żeby uporządkować swoje sprawy osobiste i zawodowe.

- Trzy dni to niezwykle mało, biorąc pod uwagę fakt, że jeden w zasadzie przepłakałam - zauważa. - Jak miałam powiedzieć dzieciom, że być może mamy ostatnie chwile dla siebie. Życie zawodowe? Właśnie w dniu operacji miałam występować na bardzo ważnej dla mnie międzynarodowej konferencji. Co z moimi planami? Co ze studentami? Byłam ich promotorem. Nie chciałam ich zawieść. Stało się jasne, że na nic w tym momencie nie mam tak naprawdę wpływu. Tamta straszna niemoc, niepewny los są nie do opisania

Dowiedziała się, że w szpitalu jest kaplica. Poszła się pomodlić. Nie mogła powstrzymać łez, gdy zobaczyła tam łyse kobiety, w chustkach i perukach na głowach i te pacjentki, które jeszcze miały włosy.

- Nastolatki i staruszki, przerażone i pokorne wobec losu, który je spotkał, ale wszystkie miały to niesamowite spojrzenie człowieka niepewnego, lecz wierzącego - wspomina tamte chwile. - Ksiądz był wspaniały, potrafił tchnąć wiarę. Wróciłam odmieniona, wiedziałam, że mogę naprawdę zaufać Bogu. Obiecałam mu wiele rzeczy tamtego wieczoru i chcę się z nich wywiązać.

Potem była operacja. Udała się. Kiedy Iwona Wieczorek odzyskała na tyle siły, by wstać z łóżka, poszła do łazienki.

- Postanowiłam spojrzeć w lustro - opowiada. - Widok mnie poraził, to było dla mnie nie do przyjęcia, z moich ust wyrwał się mimowolny krzyk i znowu łzy, morze łez. Ochłonęłam, przewartościowałam pewne rzeczy. Przecież moje życie zawodowe opiera się na pracy intelektualnej, nie na tym jak wyglądam. Ludzie mają gorsze cierpienia i żyją. Dostałam szansę na życie, a ja mazgaję się z powodu piersi! Dziękuj Bogu i walcz kobieto - tak sobie to wszystko wytłumaczyłam

I walczyła. Wróciła do domu. Czekały na nią dzieci. Córka uczyła się wtedy w liceum, syn chodził do przedszkola. Pomagała rodzina. Potem przyszła chemioterapia, której bardzo się bała. Na początku nie było źle, ale każdą kolejną znosiła coraz gorzej.

- Gdy potem, po zakończeniu chemioterapii, przejeżdżałam koło szpitala i spojrzałam w tamtą stronę, to robiło mi się niedobrze - mówi dziś Iwona. - Nie życzę nikomu przeżyć związanych z ostrą chemioterapią.

Starała się nie załamywać. Pracowała dalej na Wydziale Socjologiczno-Ekonomicznym Uniwersytetu Łódzkiego, prowadziła zajęcia ze studentami.

- Po pierwszej chemii czekałam, kiedy wyjdą mi włosy, minął tydzień, potem druga i nic - opowiada. - Wciąż były na swoim miejscu. Zaczynałam się dziwić, aż nagle w trzecim tygodniu obudziłam się i zobaczyłam na poduszce włosy, dużo włosów. Po kąpieli było jeszcze gorzej, wychodziły garściami. Nadszedł czas, żeby się ogolić, nie było na co czekać. Kupiłam perukę i pojechałam na zebranie katedry.
Dla siebie kupowała tylko chustki na głowę. Nie chciała marnować pieniędzy na rzeczy, których być może niebawem nie będzie już potrzebować.

- Musiałam mieć pewność, że wyzdrowieję - wyjaśnia. - W końcu nadszedł także kryzys w życiu osobistym. Zostałam sama z dziećmi. Receptą na przetrwanie okazał się remont domu i urządzanie ogrodu.

Pracownicy przyzwyczaili się do wymagającej łysej kobiety. Ogród jest piękny, do dziś daje mi poczucie siły, że sama potrafiłam iść do przodu.

Kiedyś jadąc autem usłyszała o badaniach genetycznych BRCA1. Zrobiła sobie i okazało się, że miała ten wadliwy gen. Tak więc genetycznie była narażona na raka piersi i jajników. Pojechała do Szczecina, do prof. Jana Lubińskiego, potem na badania PET do Bydgoszczy.

- Dziś nie mam też drugiej piersi, ani jajników - wyjaśnia.

Ale spokój nie trwa wiecznie. Na początku ubiegłego roku zaczął ją boleć kręgosłup. Zgłosiła się do lekarza. Ten zrobił badania. Zaczął już podejrzewać raka kości. Jednak po tomografii okazało się, że guz rośnie blisko miejsca usuniętej piersi.

- Miałam raka piersi bez piersi, tak można to najprościej wyjaśnić - mówi Iwona.

Znowu stres, strach. Ale mówi, że było lepiej niż za pierwszym razem.

- Człowiek już wie, o co chodzi, wiesz, że masz walczyć, poza tym medycyna od tego czasu poczyniła postępy - dodaje.

Znów najbardziej bała się chemioterapii.

- Ale ku mojemu zaskoczeniu przechodziłam ją o wiele lepiej niż za pierwszym razem - wyjaśnia Iwona Wieczorek. - Sama jeździłam i wracałam z chemioterapii. Wypadły mi znów włosy.

Uważa, że najważniejsze to, żeby się nie poddawać, wierzyć, że wyjdzie się z tego, będzie dobrze.

- Nastawienie psychiczne jest bardzo ważne - zaznacza Iwona Wieczorek. - Trzeba mieć nadzieję. Są różne odmiany nowotworów. Jeśli słyszysz, że będzie operacja, masz szansę wygrać tę walkę i jest dużo łatwiej.

Iwona Wieczorek cieszy się, że ma za sobą kolejną wygraną bitwę. Pozostaje jednak niepokój, że złe może wrócić. Wierzy jednak, że tak się nie stanie.

Szczepan kilka lat temu skończył 50 lat i będzie przeżywał swoją kolejną szczęśliwą Wielkanoc.

- Trzynastą, bo od dwunastu lat nie piję - mówi dumą. - Czuję jakbym te dwanaście lat temu zaczął nowe życie, zostałem na nowo wskrzeszony!

Pamięta dobrze jak pierwszy raz się upił. Miał 17 lat, był na weselu starszego brata. Ojciec musiał zanieść go do domu. Potem długo nie sięgał do kieliszka. Pić zaczął na nowo w drugim roku wojska. Potem z każdym rokiem było gorzej. Ożenił się. Jednak cały czas był blisko alkoholu.

- Jako kierowca rozwoziłem trunki - wyjaśnia. - Nie wyobrażałem sobie, że można nie pić. Dziś uważam, że wszyscy mogą pić, a Szczepan nie musi.
Pił, ale starał się pracować. Przez wódkę bez przerwy zmieniał pracę. Najdłużej przepracował 6,5 roku jako goniec w jednym z urzędów miejskich. Potem pracował rok, półtora, czasem dwa miesiące i zwalniali go.

- Gdy poszedłem kiedyś do pośredniaka i dostałem ankietę do wypełnienia, to poprosiłem o większą - śmieje się Szczepan. - Urzędniczka nie chciała uwierzyć, że pracowałem w tylu miejscach!

Miał kolegę Zdziśka, takiego bliskiego, od kieliszka. Wiele razy razem pili. Ale kiedyś zniknął mu z oczu. Spotkał go po półtora miesiąca. Zdzisiek wyglądał jakoś inaczej, lepiej. Powiedział, że nie pije. Chodzi na spotkania klubu AA. Jego brat był tam prezesem.

- Ty też możesz spróbować - zaczął go zachęcać Zdzisiek. - Jak będziesz chciał, to zostaniesz, a jak nie, to wyjdziesz. Obok są sklepy, kupisz pół litra i będziesz żył jak dotąd.

Szczepan długo myślał nad słowami Zdziśka. Kolega przekonał go. Poszedł do klubu AA.

- Chodziłem tam przez siedem miesięcy - wspomina tamten czas. - W klubie byłem codziennie. Od poniedziałku do piątku. Zacząłem terapię. Ale kiedyś spotkałem kolegę. Mieliśmy wypić tylko pół lita. Piłem przez półtora roku, bez dnia przerwy.

Najbardziej było mu żal żony. Przyznaje, że przeżyła z nim piekło.

- W domu miała jeszcze dwóch alkoholików - dodaje. - Mieszkał z nami mój brat i ojciec. Brat zmarł przez alkohol, gdy miał zaledwie 36 lat. Teraz z żoną myślimy, że ojciec też był alkoholikiem. Na pewno alkohol przyczynił się do jego śmierci.

Zrozpaczona żona walczyła o męża. Zgłaszała Szczepana do Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Zgłaszał się tam, wysłuchał, co mają do powiedzenia i pił dalej. Pod koniec 2003 roku dostał kolejne takie wezwanie. Przewodniczącą komisji była jego znajoma, z czasów gdy pracował w urzędzie.

- Szczepan, spójrz na siebie i przypomnij sobie, jak kiedyś wyglądałeś - powiedziała przewodnicząca komisji. - Nie będziemy cię tu już prosić, to stracony czas. Wyjdź i przemyśl to sobie. Albo zrobisz z sobą porządek, albo pójdziesz na samo dno.

Szczepan wyszedł z pokoju, stanął na korytarzu i nie mógł zrobić kroku. Zaczął sobie przypominać dawne czasy.

- Kiedyś byłem facetem z pieniędzmi, czystym, dobrze ubranym - wspominał. - A teraz co? Nie mam prawie nic. Straciłem prawo jazdy, pracę. Stoję brudny, nie raz cuchnący, obsikany... Znalazłem się na dnie.

Na początku stycznia był już na spotkaniach klubu AA. Przeszedł terapię. Przez czas, kiedy pił, stracił prawie wszystko. Ale została przy nim żona. Zawsze go wspierała, choć przeszła z nim gehennę. Dziś Szczepan cieszy się, że żyje inaczej.

- Żal straconych lat - przyznaje. - Alkoholizm to choroba. I to nieuleczalna. Można ją tylko zaleczyć. Tu nie pomoże żadna tabletka. Tu tabletką jest drugi człowiek, drugi alkoholik i Pan Bóg.

Żona przeszła terapię dla uzależnionych. Wie, jak w razie kryzysu pomóc Szczepanowi.

- Takie kryzysy ma każdy - dodaje.

Cieszy się z każdego dnia przeżytego bez alkoholu... Jest innym człowiekiem. Pomaga innym uzależnionym. Uważa, że to jego obowiązek. Kiedyś trenował zapasy, piłkę nożną, hokej. Teraz te sportowe pasje realizuje w klubie AA. Jeżdżą na turnieje tenisa stołowego, piłki nożnej. Teraz tylko modli się, by to wszystko się nie zepsuło.

- Proszę o to Boga, znów zacząłem chodzić do kościoła - mówi Szczepan. - Życie bez alkoholu może być piękne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki