Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie przy Wiejskiej, czyli jak być politykiem i nie zostać grubaskiem

Dorota Kowalska
Adam Hofman dzięki diecie Dukana stracił 12 kg
Adam Hofman dzięki diecie Dukana stracił 12 kg Wojciech Barczyński/Polskapresse
Ci, którzy zrzucili już po 20 kilogramów, mówią, że w polityce, jak w każdym innym fachu, tyją ci, którym brak samodyscypliny i motywacji. Ale prawda jest też taka, że polityce towarzyszą dodatkowe kalorie

Politycy lekko nie mają: imprezy, rauty, kampanie, wyjazdy w teren, podczas których, jak sami przyznają, alkohol leje się strumieniami. A dziennikarze nic, tylko uparcie liczą im kilogramy i co rusz piszą, że ten przytył, ten schudł, a ten jest na diecie. Tymczasem, jak z przekąsem opowiada jeden z posłów lewicy, parafrazując tytuł filmu braci Coen - polityka to nie jest świat dla chudych ludzi. Przesada? Pewnie tak, chociaż prawda jest taka, że politykom łatwo się zapuścić.

- Oj, tak - przytakuje Andrzej Rozenek, rzecznik prasowy Ruchu Palikota. Rozenek jest na Wiejskiej od dwóch lat, to jego pierwsza kadencja Sejmu, ale - jak przyznaje - zdążył przytyć jakieś półtora kilograma. - Tylko dlatego, że bardzo uważam na to, co jem, i gram w siatkówkę. Gdybym sobie pofolgował, kilogramów byłoby znaczenie więcej - opowiada. Według posła Rozenka przyczyn takiego stanu rzeczy, jest przynajmniej kilka. Pierwsza: siedzący tryb życia. Na spotkaniach - przy stole, w Sejmie - przy biurku albo na sali plenarnej, w restauracji - znowu przy stole.

drugie: nieregularny czas posiłków. - Wstaję ok. godz. 7, biegnę do Sejmu, do telewizji, radia, na spotkanie, to zależy od dnia. Nigdy rano nie zdążę zjeść śniadania - opowiada. Pierwszy posiłek (o zgrozo!) poseł Ruchu Palikota je dopiero ok. godz. 14, i to w biegu. Kiedy późnym wieczorem wraca do domu, stara się omijać lodówkę szerokim łukiem, ale nie zawsze się udaje. Tak, tak, jeśli ten tekst czyta jakiś dietetyk, rwie właśnie włosy z głowy.

Dla Pawła Piskorskiego zabójczy okazał się Parlament Europejski. To tu trochę mu się przytyło, a potem - jak przyznaje - zabrakło determinacji, aby zrzucać zbędne kilogramy. Poseł Ryszard Czarnecki wylicza szereg całkiem niezłych knajp w pobliżu europarlamentu, dobrze zjeść można U Basi, w restauracji Staff czy w Ramo Verdee. To przy posiłku, lampce wina czy koniaku dyskutuje się o sytuacji w Unii Europejskiej lub omawia krajowe wpadki politycznych przeciwników. - Ale ja uważam, że kochanego ciała nigdy za dużo - wyznaje poseł Czarnecki. - Tylko czasami staram się zjeść mniej, niż mogę, a mogę zjeść naprawdę dużo, co są w stanie potwierdzić tak moi wrogowie, jak przyjaciel - dodaje z rozbrajającą szczerością. Żadnych diet poseł Czarnecki nie uznaje.

- No, może z wyjątkiem jednej! Stosuję dietę kiwi - mówi.

- I cóż to za dieta - dopytuję.

- Bardzo skuteczna. Je pani wszystko z wyjątkiem kiwi - wybucha śmiechem. I dalej: - Podsumowując: jem niewiele, ale moi koledzy uważają, że jem dużo. Co do alkoholu: jestem abstynentem, ale niepraktykującym.

O, tak - w polityce ciężko o abstynentów praktykujących. Kiedyś dość odważną tezę postawił Krzysztof Janik, były szef MSW, który stwierdził, że alkohol jest niezwykle ważnym, jeśli nie podstawowym narzędziem komunikacji polityka. Pomaga zawiązywać sojusze, jednoczyć wrogów, towarzyszy podejmowaniu ważnych dla państwa i obywateli decyzji. Tak było na przykład wtedy, kiedy Sojusz Lewicy Demokratycznej negocjował z AWS reformę samorządową. Rozmowy trwały i w sejmowych pokojach, i u Maliszewskiego. Dla tych, którzy nie wiedzą: "u Maliszewskiego" znaczy: w Sejmowej - nieistniejącej już ekskluzywnej restauracji na terenie parlamentu. Prowadził ją słynny restaurator Roman Maliszewski. Zawsze było go słychać, bo miał piskliwy głosik i osobiście nadzorował kelnerów. Maliszewski, zanim sprawnie odnalazł się w nowych realiach polityczno-gospodarczych, żywił partyjnych działaczy w gmachu KC PZPR, był więc przy Wiejskiej postacią znaną i szanowną, zwłaszcza przez polityków lewicy.

W każdym razie ściany Sejmowej słyszały niejedną tajną naradę, której towarzyszyły spore ilości alkoholu. Prym wiodła - i ponoć do dziś dnia wiedzie- "biała", czyli czysta, choć powoli na salony wkradają się dobra whisky i czerwone wytrawne wino.

Modę na wino, co wiedzą już niemal wszyscy, wprowadzili do Sejmu politycy Platformy. O grupie sprawdzonych kompanów, która przy lampce czerwonego wina omawiała polityczne strategie i snuła personalne plany, krążą legendy przy Wiejskiej. Dziennikarze nazwali ich dworem i wymieniali: Arabski, Drzewiecki, Nowak, Ostachowicz, no i oczywiście Schetyna. Nieważne: czerwone wino, czysta, koniak - wszystko to kalorie i jeszcze raz kalorie.
Nic więc dziwnego, że politycy odchudzają się na potęgę. Mistrzem jest w tej dziedzinie Aleksander Kwaśniewski, który na zmianę raz chudnie, raz przybiera na wadze. O tym, jakie diety stosuje, napisano już przynajmniej kilka artykułów. Więc było i o lewatywach w jakieś superklinice, i o diecie kapuścianej, w której - jak sama nazwa wskazuje - króluje kapusta. Były prezydent odstawił ponoć na bok pieczywo i słodycze. Nie je mięsa, tylko dwa razy w tygodniu ryby. Przyparty do muru, a tym murem była najczęściej zbliżająca się kampania wyborcza, potrafił w kilka miesięcy zrzucić i 20 kilo po to, by następnie szybko je odzyskać.

O istnieniu kliniki, w której z dużym upodobaniem odchudzają się politycy lewicy, mówi także Józef Oleksy. - Raz w życiu się odchudzałem, rok temu, i zrzuciłem 6 kg - zdradza nam były premier. - Chodziłem do tej samej kliniki, co Aleksander Kwaśniewski i Ryszard Kalisz. Świetna sprawa: zabiegi, dieta. Niestety, złapałem zapalenie płuc i musiałem zabiegi odpuścić - dodaje.

Józef Oleksy przyznaje: polityka to często stres, a wiadomo jak jest ze stresem - jedni przy nim chudną, inni kłopoty zajadają czekoladkami. Do tego alkohol, chociaż teraz, jak podkreśla Oleksy, pije się mniej i wszyscy przechodzą na wino, nie zawsze jest też czas, aby usiąść spokojnie i skonsumować posiłek, a samozaparcia, aby wieczorem pobiegać albo pójść na tenisa, czasami brakuje. On, kiedy był premierem, ważył 10 kg mniej. - Jako premier miałem swoją kuchnię. Poleciłem kucharzowi, żeby zawsze przygotowywał trzy rodzaje pierogów i rosół z ryżem. Po miesiącu nikt już do mnie nie przychodził na lunch - wspomina dzisiaj ze śmiechem Oleksy.

Co do posłów lewicy, wiecznie na diecie jest także wspomniany już wyżej Ryszard Kalisz. O swojej walce z nadwagą opowiadał nawet w telewizji, ale szybko zaznaczył, że gubi kilogramy nie dla polityki, a dla kobiety. - Spotkałem się z szefową ośrodka, do którego chodzi Kwaśniewski. Chodziłem tam na takie fajne zabiegi. Krótko mówiąc, lewatywę. Teraz jest to bardzo nowoczesne, sterylne. Tam jest specjalna komora, do której się wchodzi. Godzinę trzeba leżeć w masce. Brałem książkę czy gazetę i nawet się nie nudziłem - obrazowo opisywał Kalisz w "Dzień Dobry TVN".

Ale nawet ci, którym nie wystaje brzuszek, liczą kalorie. Wiadomo: jak cię widzą, tak cię piszą. A prawie politykom, dobra prasa potrzebna jest jak nikomu innemu. I tak w "Rzeczpospolitej" czytamy: "Garść płatków owsianych, dwie garście siemienia lnianego, banan, zielone jabłko, migdały, cynamon, świeży imbir i odrobina gałki muszkatołowej - to składniki, z których przyrządza śniadanie Janusz Palikot. Wrzuca je do garnka i gotuje na ogniu, aż powstanie w miarę gęsta papka. I tak dzień w dzień, od ponad roku".
- Ta monotonia mnie nie drażni, bo wśród składników są intensywne przyprawy - mówił Palikot gazecie. Dietę ustawił Palikotowi lekarz medycyny chińskiej po ponadgodzinnej rozmowie. Opiera się ona na przekonaniu, że każdemu z nas odpowiada jeden z żywiołów: drzewo, ogień, ziemia, metal lub woda. Według filozofii Wschodu Palikot jest ogniem.

- Na obiad jadam potrawy z warzyw, przykładowo zupy albo leczo. Bardziej skomplikowaną sytuację mam wieczorem. Dwa razy w tygodniu jem niepaloną kaszę gryczaną z jajkami przepiórczymi, dwa razy ryż z fasolą i soczewicą, dwa razy dziki ryż z warzywami, a raz w tygodniu makaron - wyjaśniał rok temu "Rzepie" Janusz Palikot.

Najbardziej widoczne efekty walki ze zbędnym tłuszczykiem możemy zaobserwować jednak na prawicy. Adam Hofman dzięki diecie Dukana stracił 12 kg. - Nie można podchodzić do niej zbyt dogmatycznie. Po kilkunastu tygodniach od rozpoczęcia diety do swojego menu dodałem warzywa, wyeliminowałem wieprzowe mięso, zacząłem grać w tenisa i jest efekt: nie odczuwam żadnych dolegliwości, a waga nie rośnie - opowiadał polityk PiS.

Ale nie on zasłużył na miano rekordzisty. Joachim Brudziński zrzucił 20 kg i mówi nam krótko: - Polityka to tylko wymówka. Albo się chce zdrowo odżywiać, albo nie. Zawsze można szukać wytłumaczenia dla swojego lenistwa i obżarstwa.

Poseł Brudziński podkreśla, że zawsze można znaleźć czas na regularne jedzenie i ruch, wszystko to kwestia samodyscypliny i dobrej organizacji. Można przecież zrobić sobie spacerek z Wiejskiej na Nowogrodzką (tam mieści się siedziba PiS), a nie wozić czterech liter samochodem. - Zawsze byłem aktywny, ale nagle zauważyłem, że mój brzuch zaczyna żyć swoim własnym życiem. Zupełnie przestał mnie słuchać. Wstawałem z łóżka, a on wciąż tam leżał - opowiada polityk. Zaczęły się też kłopoty z garderobą. To był dla niego sygnał, że trzeba się wziąć za siebie. Odstawił na bok czerwone mięso, zminimalizował alkohol, zaczął jeść pięć razy dziennie, ale zdecydowanie zmniejszył porcje. No i ruch - podstawa zdrowego trybu życia.

Bolesław Piecha, klubowy kolega posła Brudzińskiego, opowiada, że u niego refleksja przyszła po ministerialnej przygodzie, to było w 2007 r. - Powoli zacząłem sobie uświadamiać, że Polska beze mnie nie zginie, że nie wszędzie muszę być, nie wszystko widzieć, nie z wszystkimi się spotkać. Krótko mówiąc: że polityka to nie wszystko - tłumaczy. Rozmawiamy telefonicznie, bo poseł Piecha jest właśnie w Hiszpanii, założył sobie, że przejdzie pieszo 600 km, zostało mu jeszcze 130. - Nie potrafiłem się zrelaksować, wszędzie biegałem: spotkania, rauty, spotkania, rauty, spotkania - i tak w kółko. Generalnie najgorzej jest się zapuścić, a w polityce, jak w każdym innym fachu, leniwym o to nie trudno - mówi poseł Piecha. Jego sposób na zdrowe życie jest prosty: ruch, regularne posiłki, zdrowy rozsądek i matematyka. Pączek to 300 kcal, żeby go spalić wcale nie wystarczy spokojny spacerek. Jeśli to wiesz, zastanowisz się pięć razy, zanim sięgniesz po słodkość. Ważny jest też dystans, umiejętność odpowiedniego spojrzenia na sprawę, bo stres nie pomaga w utrzymaniu odpowiedniej wagi. - Naprawdę, wystarczą świadomość i samodyscyplina - przekonuje poseł Piecha.

Pewnie tak. A gdyby spojrzeć na polski parlament, to zdecydowanie bardziej zdyscyplinowane są nasze posłanki niż posłowie. Nie widać wśród pań takich, które przy Wiejskiej utyły. Tak posłanki prawicy, jak lewicy, trzymają wagę, a nawet jeśli któraś jest leciutko cięższa, to taka już do polityki przyszła. Ale też kobiety mniej przesiadują w knajpkach i restauracjach, bo wiadomo - po pracy jest dom, dzieci i cała masa innych obowiązków. No i utarło się, że to panowie ustalają strategie, rozdają partyjne role i decydują o tym, jak będzie wyglądać polska polityka.

Może jednak sporo racji jest w tym, o czym mówią posłowie Brudziński i Piecha. Bo przecież stresują się wszyscy, szybko żyjmy od czasów transformacji i wcale nie trzeba być politykiem, aby ustalać zawodowe strategie przy lampce czerwonego wina. Trzeba tylko odrobinę samodyscypliny. A przecież jeśli nie złapiemy dodatkowych kilogramów, nie trzeba ich będzie później gubić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Życie przy Wiejskiej, czyli jak być politykiem i nie zostać grubaskiem - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki