Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życzę Łodzi takiej piosenki jak "Tomaszów" Ewy Demarczyk

Łukasz Kaczyński
Krzysztof Cwynar
Krzysztof Cwynar archiwum
- Ważne jest, by twórczość dotycząca miasta, jakiegoś genius loci, była pisana przez obserwatorów, którzy kochają dane miejsce, ale przede wszystkim szukają także kontaktu z drugim człowiekiem - mówi w rozmowie z Łukaszem Kaczyńskim, piosenkarz, kompozytor, a także działacz społeczny i organizator przedsięwzięć artystycznych, Krzysztof Cwynar.

Wydaje się, że kiedyś częściej artyści skupiali się w piosenkach na temacie miasta. I to zarówno tej klasy, co Czesław Niemen, który wyśpiewał "Sen o Warszawie", jak i ci pomniejsi. Gdy jednak myślę o najnowszych piosenkach, których bohaterem jest Łódź, przychodzą mi na myśl przede wszystkim utwory, które nie są afirmacją miasta, a raczej krytyczną antyreklamą. To utwory nagrane przez rockowe zespoły Coma i Wieże Fabryk. Nie chcemy już opiewać miłości do miast?

Jedną z inspiracji do pisania jakiegokolwiek dzieła na temat miejsca, w którym się przebywa, jest z pewnością najbliższe otoczenie i jego kondycja. Bardzo łatwo jest napisać zbuntowaną piosenkę, piosenkę piętnującą. Wejść na mównicę i krzyczeć, że coś jest zepsute, to zawsze była jedna z najprostszych opcji. Znacznie rzadziej myśli się jednak nad tym, jak naprawić zepsutą sytuację. A za każdą sytuację odpowiedzialni są przecież ludzie. Jak pięknie byśmy nie wystroili miasta, to jeśli będą w nim mieszkali tacy, którzy po pierwsze nie dostrzegają tego, co piękne, a po drugie nie potrzebują tego, to żadna piosenka nie uratuje jego sytuacji i niczego w postrzeganiu miasta przez niego nie zmieni.

Piosenka nie godząca się na jakiś stan rzeczy, piętnująca problem, niekoniecznie go likwiduje?

Nie zawsze. Może zwracać uwagę na niego. Uważam jednak, że oczywiście jedną z powinności poetów, jak i muzyków, jest zrobić wszystko, aby nie dekorować świata, tylko żeby mobilizować ludzi do dostrzegania w sobie i otoczeniu piękna. Piosenka "Teo, pojedźmy do Łodzi..." jest najlepszym przykładem na to, że był taki czas, gdy kultura miała wielką, realną moc sprawczą. Czas, w którym artyści byli nie tylko prawdziwymi idolami, ale również i łatwo im było skłonić nawet przedstawicieli świata polityki do zmiany swojego działania, do zmiany zamierzeń. Teraz jest odwrotnie. To artyści są często przez politykę tłamszeni lub poddawani pewnym rygorom.

Nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile piosenek napisano po wojnie o Łodzi. Łódzki aktor Wojciech Walasik wylansował niegdyś na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu przebój "Piotrkowska Street"...

Ważne jest, by twórczość dotycząca miasta, jakiegoś genius loci, była pisana przez obserwatorów, którzy kochają dane miejsce, ale przede wszystkim szukają także kontaktu z drugim człowiekiem. Intencja zaznaczenia tego, co się czuje do miasta, musi być bardzo wyraźna. Usłyszałem kiedyś piosenkę o Bydgoszczy, która pisana była chyba gdzieś na kolanie, a wykonała ją, tylko raz, jedna z naszych największych gwiazd estrady. Wykonała tylko dlatego, że była taka potrzeba na pewnej imprezie. Takie na siłę robione rzeczy przynoszą jednak najczęściej szkodę, bo po prostu ośmieszają obiekt, o którym jest mowa, obiekt, który chce się w swojej twórczości opiewać. Całkiem inaczej jest, gdy serce wkładają w tę twórczość pasjonaci. Takim pasjonatem był na przykład profesor Zdzisław Kurman, dzięki któremu powstał odbywający się rokrocznie festiwal piosenki o naszym mieście "Łódzkie Skrzydła". Gdyby nie profesor Kurman, który mnie wciągnął do działalności wokół konkursu, bo przez lata mu w tym asystowałem, także podczas jego choroby, konkurs ten na pewno miałby zupełnie inny charakter. Tylko tacy pasjonaci jak on, związani z miastem na dobre i złe, mogą nieść prawdę o danym miejscu. Także tę prawdę, która czasem boli, jest niewygodna, ale podawanie jej dyktowane jest zawsze życzliwością i troską o nasze miasto.

Pan także ma w dorobku piosenki o Łodzi...

W czasie, gdy wszyscy pisali o tym, co przygnębiające, ja postawiłem to na głowie i napisałem "Spacer po Łodzi". Od razu sam Henryk Debich poprosił mnie, byśmy nagrali tę piosenkę wspólnie z jego Orkiestrą Polskiego Radia. Ludzie, odbiorcy, potrzebują bowiem takiej pozytywnej twórczości. Chodzi mi również po głowie, by zorganizować coś w tym temacie niezależnie od konkursu piosenki "Łódzkie Skrzydła", w którym występują przede wszystkim bardzo zdolni, ale jednak amatorzy. Chodzi o to, aby raz na jakiś czas "podpuścić" profesjonalistów - literatów pierwszej wody, bardzo dobrych kompozytorów - by ludzie ci próbowali budować to nasze miasto piosenkami.

A czy jednak potencjał, choćby promocyjny, który miała piosenka Vicky Leandros "Teo, wir fahr'n nach Lodz!" został należycie wykorzystany?

Wydaje mi się, że niestety nie stało się tak. Piosenka ta nie była odpowiednio rozpropagowana. Pamiętam co działo się wokół piosenki "Teo, wir fahr'n nach Lodz!", bo wtedy jeździłem nagrywać programy telewizyjne w Berlinie. Myślę, że na przeszkodzie stanęli po prostu ludzie, ich mentalność, wspomnienia. Wiele osób nie mogło zapomnieć o przeszłości, o II wojnie światowej i wszystkich zaszłościach związanych z Niemcami. Ta piosenka mogła być wielkim, cudownym pomostem rozjaśnienia naszych konfliktów. Jednakże słuchacze polscy nie byli wtedy jeszcze na nią przygotowani. Pewnie dlatego nie dostała się do serc Polaków, którzy wciąż mieli jeszcze kaca powojennego. A pomysł, na którym się ona opiera, jest po prostu rewelacyjny. Mamy też dowód na to, że intencja przyświecająca jej twórcom była wspaniała i szczera, że napisał to ktoś, kto nie stoi w bramie, by przylać pierwszemu lepszemu przechodniowi, tylko porusza się po naszym mieście, jak to się mówi, bardziej słoneczną stroną ulicy.

Podobno dobra, ambitna piosenka to jeden z najtrudniejszych gatunków muzycznych.

Jest w tym niespodziewanie wiele prawdy. Najmniejsze formy w sztuce są chyba zawsze najtrudniejsze, narzucają bowiem najwięcej ograniczeń. Piosenka jest krótka i trzeba w niej zawrzeć wszystko. Sztuka teatralna może mieć po kilka aktów, a w piosence wszystko musi być esencjonalne. Im jest prostsza, im bardziej przejrzysta, tym szybciej dociera do szerokiego grona słuchaczy. Skoro rozmawiamy w kontekście piosenki niemieckiej, gdy Ewa Demarczyk śpiewała "Tomaszów" w Niemczech, to było tak, jakby cała widownia podniosła się o parę centymetrówka do góry. Bo trzeba dbać, by ciężar gatunkowy tego, co się robi, był należyty, by piosenka była pomostem porozumienia między artystą a odbiorcą. Słynny "Tomaszów" Demarczyk do wiersza Juliana Tuwima to dla mnie najpiękniejsza piosenka o mieście, cudownie liryczna i pełna emocji o różnej skali natężenia, i bardzo bym życzył takiej piosenki naszemu miastu.

Rozmawiał Łukasz Kaczyński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki