Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żywa Biblioteka Łódź. Każdy człowiek to księga, którą warto czytać [ZDJĘCIA]

Matylda Witkowska
Podczas Żywej Biblioteki zamiast książek można było wypożyczyć na rozmowę drugiego człowieka. Do wyboru byli ludzie, których trudno czasem znaleźć w swoim otoczeniu, m.in. niewidomy, gej, żyd, lesbijka i pastor.

Żydzi, muzułmanie, pastor, kobieta żyjąca z dwoma partnerami, rodzice chorych dzieci, weganie, poganie, a także wiele innych niezwykłych osób pojawili się w niedzielę w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi na akcji Żywa Biblioteka. Wszyscy chętni po zarejestrowaniu się mogli "wypożyczyć" wybraną osobę na półgodzinną rozmowę. I zapytać o wszystko. Oto, co nam udało się wyczytać z żywych książek.

***

Mam na imię Ula, jestem poliamorystką. Na czym polega poliamoria? Nie jestem w jednym związku miłosnym, tylko w kilku równocześnie. Oczywiście za zgodą i wiedzą wszystkich. Każdy chyba słyszał historię o trójkącie: jest para, potem pojawia się trzecia osoba w związku, następuje zdrada, dramat i katastrofa. Ale przecież tak nie musi być. Wszystko zależy od tego, jak sobie to ułożymy.

Z terminem "poliamoria" spotkałam się, gdy byłam nastolatką. Poczułam, że to jest coś, co bardzo rozumiem. Przypominało mi to przyjaźnie. Miałam wtedy trójkę przyjaciół, byłam z nimi blisko. Nie były to związki seksualne, ale bardzo ich kochałam. Stwierdziłam, że skoro mam trójkę przyjaciół i nikt się nie czuje odrzucony, to dlaczego relacje miłosne nie mają tak wyglądać? A potem zaczęłam poliamorię praktykować.

Poznałam chłopaka, zakochałam się i powiedziałam od razu, że nie jestem zainteresowana monogamią. Był zaskoczony, to było dla niego coś nowego. Ale spróbował i okazało się, że to też jest coś dla niego.

Przez jakiś czas byliśmy tyko we dwoje, potem poznałam drugiego mężczyznę. Przedstawiłam mu sytuację. Dla niego też była to nowość, ale się zgodził. Pierwszemu chłopakowi długo nikt się nie podobał. Potem poznał dziewczynę, ale nie była zainteresowana. Miała upodobania monogamiczne.

Obaj moi panowie się lubili. Zdarzał nam się wspólny obiad na mieście. Ale w trójkę do łóżka nie chodziliśmy. To były jakby dwie oddzielne, równoległe relacje.

Rodzice na razie nic nie wiedzą. Planuję im powiedzieć, ale oczywiście boję się. To strach, znany też lesbijkom czy gejom. Boję się, że źle mnie zrozumieją.

Moja sytuacja rozbudza wyobraźnię. Ludzie sobie wyobrażają, że w takiej sytuacji chodzi tylko o seks. Ale to są przeciętne relacje, z upierdliwościami życia codziennego, z dbaniem o siebie i wspólnym mieszkaniem. Jeśli ktoś nie mówi otwarcie o trzeciej osobie w związku, to partner czuje się zdradzony. A u nas jest wszystko czyste.

To nie jest tak, że osoby poliamoryczne nie czują zazdrości, one inaczej sobie z nią radzą. Jeśli ktoś się czuje zazdrosny, staramy się usiąść i we trójkę porozmawiać. Porozmawiamy, uspokoimy się i znów jest w porządku.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
***

Mam na imię Ewa. Mam 42 lata i jestem trzeźwą alkoholiczką. Mój tata był alkoholikiem, ja zaczęłam pić w wieku 17 lat. Najpierw to było picie imprezowe z dużą ilością alkoholu. Potem miałam kilkuletnią przerwę, bo w moim życiu pojawiły się dzieci. A później znów zaczęłam pić. To było piwo dziennie, ale w ciągu trzech lat zamieniło się w dwa piwa, później doszły całe pijane weekendy, a potem całe pijane dni tygodnia. Piłam, żeby się rozluźnić i nie myśleć. To trwało około pięciu lat. Wiedziałam już, że moje picie jest nienormalne i próbowałam przestać.

Przez alkohol nie straciłam rodziny, dzieci czy pracy. Ale straciłam cały szacunek do siebie. Miałam niskie poczucie wartości, które alkohol miał mi podnieść. Później nie czułam się już nawet człowiekiem.

Ale raz, gdy szłam pijana do sklepu po kolejną porcję alkoholu, spotkała mnie pracownica pomocy społecznej. Wytłumaczyła mi, co to jest choroba alkoholowa i że sama sobie nie poradzę. Po tej rozmowie poszłam na terapię i do grupy wsparcia. Od trzech lat nie piję. Myślę, że moja historia jest przestrogą dla imprezowego picia i tej jednej puszki piwa.

Rodzina i przyjaciele wiedzą o mojej chorobie, ale nie muszę o niej mówić. Unikam miejsc, w których jest alkohol albo odmawiam. Nie spotkałam się jeszcze z nietolerancją z powodu mojego niepicia. Ludzie raczej to rozumieją.

***

Nazywam się Cecylia Umutoni, pochodzę z Rwandy. Od czterech lat mieszkam w Łodzi. Przyjechałam tu na studia na Uniwersytecie Łódzkim. Wyjechałam z Rwandy, bo dostałam stypendium. Pomysł wydawał się ekscytujący, nigdy wcześniej nie byłam w Europie. Przyjechałam w październiku, było zimno, ale fajnie. W Polsce ludzie są mili, na początku pytają, dlaczego wybrałam Polskę? Niektórzy ludzie mówią o mnie Murzynka. Nie lubię tego. Lepiej dla mnie brzmi czarnoskóra.

***

Jestem bezdomnym. To do gazety ma być? Nie szukam sławy, więc wolałbym się w tej sytuacji nie wypowiadać.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
***

Nazywam się Maciej Cholewiński, mam 45 lat. Jestem z wykształcenia socjologiem, zawodowo zajmuję się sztuką. Od 36 lat chodzę na mecze Widzewa. Dlaczego? To jest pytanie na traktat filozoficzny, ale spróbuję odpowiedzieć.

Wychowałem się na Abramowskiego, ale całą szkołę spędziłem na Grembachu i Widzewie Wschodzie. Właściwie dorastałem w cieniu stadionu Widzewa. Czasem wystarczyło przeskoczyć przez płot żeby zobaczyć jak trenują: Smolarek, Boniek, Burzyński, Surlit...
Na pierwszy mecz zabrał mnie ojciec. Od tego czasu obejrzałem ich setki: i tych najwspanialszych, po których nie można zasnąć i tych tragicznych, w drugiej lidze, 0-3 w deszczu. Bycie na stadionie to uczucie niepodobne do żadnego do innego. To emocje w stanie czystym: euforia, szał, nienawiść, żal, miłość, nadzieja, złość, albo bezbrzeżna nuda. Świat jest tam czarno-biały, wygrywasz albo przegrywasz, jesteś mistrzem albo miernotą. Lub oszustem.

Dzięki stadionowi nauczyłem się... tolerancji. O, już widzę zdziwienie na twarzy. Ale weźmy prostą rzecz: czy pani wie, jak by się pani zachowała np. na wiecu, gdy wszyscy krzyczą złe rzeczy? Nie wie pani? A ja sprawdziłem. I dowiedziałem się, że nie pójdę za tłumem. Nie wiem, czy ludzie patrzą na mnie jak na kibola. Ani mnie to ziębi ani grzeje ponieważ zdaję sobie sprawę, jak wielka jest potęga stereotypu. Dokładnie tak samo jest z Łodzią. Jeśli się powie komuś "Łódź" to usłyszy się: "beczki", "skóry", bieda, niebezpiecznie... A ja uważam, że Łódź to najpiękniejsze miasto na świecie! Może to głupie, ale ja naprawdę lubię stać na trybunie z kumplami i śpiewać o naszym Widzewie!"

***

Mam 27 lat i jestem poganką, a dokładnie asatryjką. To wiara, oparta na wierze w bogów germańskich, takich jak Odyn, Thor, Freya czy Frej. Ruchem pogańskim zainteresowałam się dziewięć lat temu. Szukałam alternatywy dla Kościoła katolickiego. Nie czułam się w nim szczęśliwa, miałam wrażenie, że ta wiara mnie tłamsi. Czułam się pusto, szukałam alternatywy. Na początku bardzo się bałam, bo Kościół przedstawiał inne religie jako zło, szatana. Tymczasem poganie to wolni ludzie, którzy wierzą w przyrodę, kochają ją, zwracają uwagę na zmiany pór roku, oddziaływanie Słońca na Ziemię.

Bycie poganką polega na tym samym, co bycie katoliczką. Wstajemy rano, idziemy do pracy, płacimy podatki... Jedyna różnica to taka, że nie musimy chodzić do kościoła w niedzielę. W pogaństwie nie ma idei grzechu. Możemy wybrać, czy być dobrymi ludźmi czy złymi, i tak jak we wszystkich religiach będziemy z tego rozliczeni na koniec życia.

Mamy idee, którymi powinniśmy się w życiu kierować, np. być odważnym, gościnnym, dobrym dla innych, honorowym. Nie składamy w ofierze dzieci ani zwierząt. Nasze obrzędy polegają na tym, że spotykamy się i spożywamy ucztę. Też mamy święta. Teraz będzie Jul, 12 nocy świętowania od 21 grudnia. A 11 listopada mieliśmy święto poległych wojowników. Tak się jakoś zbiega, że świętujemy wtedy, gdy inni.

Czasem się spotykam ze stereotypami: że jestem czarownicą, kradnę dzieci, uprawiam czarną magię. Ale dużo częściej spotykam się z niechętnymi uwagami, że jestem wysoka.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

***

Nazywam się Borys Weininger, mam 23 lata i jestem żydem. To znaczy nie do końca, bo żydem jest mój ojciec, a mama nie. Poczucie żydowskiej tożsamości mam od zawsze: bywałem przecież na dziadka grobie, który nie miał krzyża i był inny. Od 16. roku życia należę do gminy żydowskiej, to mnie wychowało i ukształtowało.

Ale miałem też okres, że zachowywałem się jak neofita. Każdy, kto próbuje dojść do swojej tożsamości, musi zrobić jakieś radykalne kroki. Ja wstąpiłem do szkoły religijnej w Jerozolimie, nauczyłem się modlić. Ubierałem się na czarno, zakochałem w ruchu mistycznym, zaprzyjaźniłem się z chasydami. Ale nie byłem gotowy na całkowitą zmianę. Wiem, że nie mogę tak żyć, ale dowiedziałem się też, kim jestem i kim jest moja rodzina. Umiem się modlić, wiem, na czym polega kaszrut, święta, znam hebrajski. Umiem się poruszać w kodzie kulturowym żydowskim.

W Polsce czuję się super, nie mam żadnych problemów. Idioci zdarzają się zawsze, jedyne nieprzyjemności, jakie mnie spotkały, pochodziły od pijanych dresiarzy. Mam nadzieję, że Polska będzie coraz bardziej otwartym i kulturalnym krajem. Gdybym wyszedł na ulicę w kipie, to ludzie w bramie by coś pewnie gadali. Ale generalnie jest OK.

***

Mam 39 lat, jestem ojcem samotnie wychowującym dziecko. Jego mama uznała, że trochę jej z nami nie po drodze. Po kilku miesiącach nieprzychodzenia w weekendy na noc powiedziałem jej, żeby zastanowiła się nad swoim losem. I odeszła. Uznała, że tam, gdzie się wyprowadza, nie ma warunków. Dziecko to już nastolatek. W tym wieku pewne rzeczy trzeba tłumaczyć, choć ono i tak nie rozumie. Mimo to nie jest nam źle. Nie czuję się dyskryminowany, nawet w urzędach czuję, że jestem rozumiany. Organizatorzy uznali, że to sytuacja tak niepopularna, że może zainteresować ludzi. Prowadzę więc miłe rozmowy, ludzie są delikatni, zwykle chcą opowiedzieć o swojej sytuacji. Wiele się od nich uczę.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
***

Nazywam się Semko Koroza, jestem pastorem Kościoła ewangelicko-reformowanego. Urodziłem się w typowej rodzinie rzymskokatolickiej. Ale w którymś momencie swojego życia spotkałem tego Boga, w którego chciałbym wierzyć. I spotkałem go w takim kontekście, że jedyną konsekwencją naturalną była zmiana wyznania i próba połączenia wiary i pracy w jedno.
Miałem przyjaciela, który był ewangelikiem. Nie wypaliły mi plany wakacyjne. Wyszedłem na spacer z psem. Spotkałem przyjaciela. Dowiedziałem się, że tego popołudnia jedzie na obóz. On przekonał pastora, żeby dał mi rekomendację, ja przekonałem mamę, żeby puściła mnie na drugi koniec Polski z ludźmi, których nigdy nie widziała... I tak to się zaczęło. Potem zacząłem czytać Biblię. Odkryłem, że nie muszę oczekiwać, że ktoś mi udzieli odpowiedzi poza Panem Bogiem.

Pod koniec obozu podszedłem do naszego ówczesnego biskupa i powiedziałem, że chcę zmienić wyznanie i zostać duchownym.
Moja mama przyjęła to bardzo dobrze, mój ojciec przez rok nie mówił mi "dzień dobry". Ale ponieważ byli rozwiedzeni i widywałem go sporadycznie, nie stanowiło to problemu. A po kilku latach zaczął opowiadać znajomym, jaki jest dumny, że jego syn jest księdzem. Ale wtedy nie było to dla mnie istotne, ważniejsze było to, co szumnie nazywa się powołaniem.

Jako ewangelik czuję się w Polsce doskonale. Jeśli jestem dojrzały światopoglądowo, rozumiem przyczynę tej decyzji, a nie jestem w nią wmanewrowany przez rodzinę, to despekty nie dotykają mnie głęboko. Każdy się spotyka z przejawami nietolerancji. Nie trzeba mieć innego wyznania, wystarczy mieć inne poglądy polityczne. Można w lampę zarobić na ulicy, bo nosi się nie taki szalik. Każda stanowczość poglądów naraża nas na przykrości. Łatwiej jest być wiecznym kameleonem, wtedy człowiekowi jest dobrze ze wszystkimi. Ale wtedy jest się nijakim.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Żywa Biblioteka Łódź. Każdy człowiek to księga, którą warto czytać [ZDJĘCIA] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki