Czytaj na kolejnych slajdach

Prawomocny wyrok zapadł 27 września 2018 r. Hanna Zdanowska została skazana na 20 tys. zł grzywny, jej partner Włodzimierz G., musiał zapłacić 25 tys. zł. Oboje, według sądu, winni byli poświadczenia nieprawdy dokumentach, które posłużyły do zaciągnięcia w 2007 r. 200 tys. zł kredytu, dzięki któremu G. kupił od Zdanowskiej, swej partnerki, mieszkanie. Wkład własny miał wynieść 50 tys. zł, w umowie wpisano, że Zdanowska tę sumę otrzymała w gotówce. Tyle tylko, że prokurator dowiódł przed sądem, że zaliczka była fikcją. Prezydent już następnego dnia po prawomocnym skazaniu wpłaciła grzywnę, a przepisy stanowią, że wyrok za poświadczenie nieprawdy ulega zatarciu po upływie roku od wykonania wyroku. Zdanowska zatem od 28 września 2019 r. znów jest osobą niekaraną.

Prezydent nawet po prawomocnym wyroku powtarzała, że „czuje się niewinna”, podkreślała też, że wyrok nie stoi w kolizji z jej startem w wyborach prezydenta Łodzi. I faktycznie nie stał, choć po wyroku Łodzią zawładnął gorący spór prawny. Politycy PiS twierdzili, że gdyby wygrała wybory, to nie może objąć funkcji, bo broni tego ustawa o pracownikach samorządu. Politycy PO stali zaś na stanowisku, że prezydent podlega kodeksowi wyborczemu, a ten ani nie broni osobie skazanej na grzywnę startu, ani też objęcia funkcji w razie zwycięstwa.

Zdanowska wygrała te wybory miażdżąc konkurencję 70 proc. poparcia. Wyrok wydatnie jej w tym pomógł, bo spora część wyborców uznała ją za ofiarę prokuratury kontrolowanej przez PiS. Jednak największy udział w mobilizacji elektoratu prezydent Zdanowskiej miał obecny wicepremier Jacek Sasin (na zdjęciu) oraz wojewoda łódzki Zbigniew Rau. Sasin na dwa tygodnie przed wyborami przybył specjalnie do Łodzi, by publicznie oznajmić, że jeśli Hanna Zdanowska wybory wygra, to w świetle wyroku skazującego nie ma szans na ob jęcie stanowiska: jej mandat będzie wygaszony, a premier wskaże komisarza, który będzie zarządzał Łodzią do czasu kolejnych, przedterminowych wyborów prezydenta miasta. Z kolei wojewoda Zbigniew Rau w kontekście wyroku Zdanowskiej, ośmieszył urząd który pełni, a także siebie jako profesora prawa.