O dramacie na Ukrainie wiedzą od najbliższych
- To co widać w telewizji to tylko wycinek. Tam strzelają nawet do matek z dziećmi. Nie ma prądu. Od wczoraj nie możemy się skontaktować z naszym przyjacielem. Nie wiemy czy żyje. Nie mają prądu, ogrzewania. Ludzie tam są odcięci od podstawowych rzeczy. Strach jest wyjść na ulicę – mówi Wład.
On też jedzie walczyć.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE>>>
- Nie możemy ich zatrzymać. To również dla nas trudny moment, bo od lat są z nami, mieszkają u nas i z niektórymi po prostu jesteśmy przyjaciółmi. Całym sercem jestem z chłopakami. Mam nadzieję, że wrócą z tej wojny cali i zdrowi, a ja będę mógł ich uściskać – mówi Adam Nowicki, właściciel gospodarstwa w powiecie skierniewickim, w którym pracują Andriej, Dmytro i Wład.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE>>>
Po swoich najbliższych pojechał Sasza
Ze Skierniewic wyjechał Sasza. Tu ma rodzinę, dzieci, pracę. W Skierniewicach mieszka od 20 lat. On pojechał tylko po swoją rodzinę. Czeka na nich przy granicy. Z Ukrainy uciekają kobiety z dziećmi. Nawet kilkanaście kilometrów pokonują pieszo z dziećmi na rękach. Do granicy nie można dojechać samochodem.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE>>>
- Sasza mówi o dramacie ludzkim. Kobiety chcą zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom, niektóre są brudne, okopcone, w podartych ubraniach, bez sił. Dobijają się do samochodu Saszy i proszą, żeby je stamtąd zabrał – mówi Marek Duda, pracodawca i przyjaciel Saszy.
Sasza czeka, by przewieźć swoją rodzinę do Polski, żeby byli już bezpieczni. Jednak kontakt z nimi jest utrudniony. Wie, że zostało im do pokonania jeszcze około 4 kilometrów.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE>>>