MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia i obyczaje: Gdy Ruda była miastem

Magda Szrejner
Po starej Rudzie zostały wille fabrykantów, którzy upatrzyli sobie zielone okolice jako miejsce wypoczynku
Po starej Rudzie zostały wille fabrykantów, którzy upatrzyli sobie zielone okolice jako miejsce wypoczynku fot. Krzysztof Szymczak
Kiedy pisał o niej Jan Długosz, miała swoją kopalnię rudy i prężnie rozwijający się folwark.Czterysta lat później odkryli ją łódzcy fabrykanci, którzy przenosili tu swoje letnie rezydencje i lokowali farbiarnie i zakłady włókiennicze. Ruda Pabianicka dwukrotnie zostawała miastem. Teraz do tej zapomnianej dzielnicy Łodzi wracają z sentymentem wychowani tam rudzianie.

Stare fabrykanckie wille prawie jak z filmów grozy, opuszczone fabryki, stare kino, czy tajemny tunel wybudowany podczas wojny przez hitlerowców. Osoby, które urodziły się i wychowały na Rudzie Pabianickiej, mówią jednym głosem: dzieciństwo spędzone na Rudzie to jedna z największych przygód w krainie tajemniczych miejsc i pełnych sekretów zakątków.

- Nikt, kto życie spędził w blokowisku lub w kamienicy w centrum Łodzi nie zrozumie czym były nocne wyprawy na Rudzką Górę, czy szukanie skarbu ukrytego w ogrodzie starej fabrykanckiej willi - mówi Małgorzata Nawrocka, rodowita rudzianka, która do tej pory nie mówi o Rudzie inaczej niż "moje miasto".

Nie każdy bowiem pamięta, że Ruda kiedyś była miastem. I to nawet dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1923 roku. Drugi raz krótko po wyzwoleniu w 1945 roku, po to by rok później zostać włączoną do Łodzi. Jak to się stało, że mała osada nad Nerem zyskała prawa miejskie i doczekała się kilku burmistrzów? Powodów było kilka. Po pierwsze Ruda miała coś, czego nie miała żadna miejscowość w okolicy, a mianowicie kopalnię rudy żelaza. Pisał o niej nawet Jan Długosz w swojej kronice. "Ruda znajduje się obficie i w dobrym gatunku" - donosił kronikarz po pierwszej wizycie w okolicach Pabianic i Rzgowa. I chyba miał rację, bo w Rudzie rudę wytapiano aż do 1606 roku. Ponad sto lat później nad Nerem założono ogromny folwark z młynem. Kupił go w 1846 roku Ludwik Geyer, który jako pierwszy fabrykant miał nosa, że w tę podłódzką osadę nad Nerem warto zainwestować. Kilka lat później otworzył tu cukrownię i gorzelnię. Plan był taki: na folwarcznych ziemiach będą uprawiane buraki cukrowe, a cukrownia ruszy pełną parą i będzie produkować ten słodki kryształ dla całej Łodzi. Tu jednak biznesowy zmysł zawiódł łódzkiego potentata.Okazało się, że okoliczne gleby nie bardzo nadają się na uprawę buraków cukrowych. Początkowo buraki przywożono z Kalisza i Sandomierza, ale ostatecznie Geyer przeliczył, że cukrowy biznes nie jest dla niego i sprzedał cały teren braciom Loevenbergom z Warszawy. Ci zaś postanowili podtrzymać "słodki interes" i nie zamykali cukrowni. Rozpoczęli jednak podział terenu folwarku na działki, które trafiały do kolejnych fabrykantów, którzy oczami wyobraźni widzieli Rudę jako zagłębie przemysłowe.

Ale było jeszcze coś: zielone tereny nad Nerem i jego trzema dopływami - Jasieniem, Karolewką i Olechówką - położone w pięknym lesie. One także przyciągały do Rudy łódzkich fabrykantów. Bo gdzie uciec od zadymionej fabrycznymi kominami wielkomiejskiej przestrzeni, jeśli nie do lasu i nad rzekę. Od końca XIX wieku oprócz farbiarni, przędzalni, czy choćby fabryki pluszu, najwięksi łódzcy potentaci budowali tu romantyczne letnie rezydencje. W 1914 roku Juliusz Kindermann, właściciel pałacu przy Piotrkowskiej 137 (dziś Dom Nauczyciela) każe sobie na Rudzie postawić willę i nazywa ją imieniem żony Klary. Willę otacza romantyczny ogród z wulkaniczna grotą i oranżerią. To tu latem przenosi się rodzina Kindermanów wraz z całą służbą. To tu, jak mówi legenda, Kindermann bałamuci piękną młodą pokojówkę, która do szaleństwa zakochuje się w swoim pracodawcy. Do dziś punktualnie o północy jej kroki słychać słychać w dawnym pokoju dla służby w pałacu przy Piotrkowskiej. Dziewczyna obiecała bowiem za życia, że nie da o sobie zapomnieć kolejnym pokoleniom.
Na Popiołach powstają kolejne wille: Natalia, Ella, Louisa, Eugenia i Jadwiga. Letniskowe rezydencje dla łodzian buduje doktor Sauer, dentysta pochodzący ze Szwajcarii, który przeprowadza się do Łodzi, jednego z najszybciej rozwijających się wówczas miast w Europie. Przypadkiem odkrywa Rudę i tu postanawia wybudować letniskowy raj dla łodzian. Niedaleko położony jest park i staw, gdzie wkrótce zaczną rządzić bracia Stefańscy. Jeden zarządza terenami rekreacyjnymi, drugi buduje nad stawem restaurację, o której głośno nie tylko w okolicy, ale też w całej Łodzi.

- Moja mama opowiadała o tych balach u Stefańskiego - mówi Jadwiga Zareda, prezes Towarzystwa Przyjaciół Rudy Pabianickiej. - Zajeżdżało się powozami i karetami , obowiązywały wieczorowe kreacje. Do dziś mam zdjęcie mamy w pięknej powłóczystej sukni, wysiadającą z karety.

Nic dziwnego, że skoro latem pół Łodzi przenosiło się na Rudę, miejsce to tętniło życiem. W 1923 roku Ruda Pabianicka dostaje prawa miejskie. Jej pierwszym burmistrzem zostaje Franciszek Dółka, a kolejnymi panowie Bogusławski, Łatkowski, ponownie Dółka i krótko przed wojną Grzybowski. Miasto liczy wówczas około 5 tys. mieszkańców, by w 1939 roku sięgnąć ponad 12 tys. W chwili wkroczenia wojsk niemieckich miasto zostaje włączone do Łodzi i nazwane Litzmannstadt-Erzhausen.

- Potem na krótko w 1945 roku Ruda odzyskuje status miasta, a burmistrzem zostaje pan Głowacki - mówi Jadwiga Zareda. Ona sama pamięta doskonale powojenne dzieciństwo na Rudzie.

- Przeprowadziliśmy się z rodzicami do domu na Marysinie, czyli w okolicy kina Muza - wspomina. - To było centrum Rudy Pabianickiej. Rudzianie spotykali się na deptaku przed kinem. Potem albo szło się na film, albo na lody do cukierni państwa Kołodziejczyków. Do dziś nie jadłam chyba lepszych lodów i ciastek, niż te robione właśnie tam.

W pobliżu cukierni znajdowała sie restauracja "Lotnicza". Nazwa pochodzi od lotników z położonego niedaleko lotniska Lublinek, którzy - jak wieść niesie - wpadali tam po pracy na piwko lub "lornetkę".

- Pamiętam, że o "Lotniczej" zrobiło się głośno,kiedy w piwnicach pod restauracją, już po jej zlikwidowaniu, ktoś znalazł ślady krwi. Okazało sie jednak,że to ślady po mięsie, jakie właściciele restauracji trzymali w piwnicy obłożone lodem - mówi Jadwiga Zareda.

Dziś na Rudę Pabianicką z największym sentymentem wracają rodowici rudzianie. Janusz Pufal, który wychował się na Rudzie, kilka tygodni temu zabrał tam swoje wnuczki.

- Pojechaliśmy na Rudzką górę obejrzeć panoramę Łodzi. Chciałem pokazać wnuczkom, gdzie ich dziadek spędził całe dzieciństwo - mówi Janusz Pufal. - Wróciłem trochę rozczarowany, bo to miejsce które mogłoby naprawdę ożyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki