18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Normalna jak Łódź

Anna Gronczewska
fot. Grzegorz Gałasiński
Z Andrzejem Kwietniewskim, współtwórcą grupy Łódź Kaliska, rozmawia Anna Gronczewska

Czy podoba się Panu Łódź?

W pewnym sensie, bardzo dziwnym. Podoba mi się, jako pewien zabytek. Najchętniej spryskałbym fiksatywą ulice Wschodnią, Kilińskiego, Włókienniczą i tak zostawił. Dobrze czuje się w Łodzi, bo nie jest taka sterylna. Czuje się w niej cały czas ludzką historię. Łódź jest naturalna, w pewnym sensie przez swe zaniedbanie. Ale to świadczy o człowieczeństwu tego miasta, o jego życiu. Łódź jest po prostu normalna.

Ale zmienia się na lepsze...

Może się zmienia. Jednak dla mnie, jako człowieka, który odbiera świat przez obrazy, a nie przez ideę, ona się na lepsze nie zmienia. To, że Łódź się porządkuje, powstają nowe obiekty, nie jest dla mnie szczególnie sympatyczne. Mimo że nie można się przed tym bronić. Dla mnie takim przykładem jest Manufaktura. Powtórzę za Markiem Janiakiem: została ona ucukierkowiona, jest ładnym obrazkiem.

Ale przecież Manufakturą wszyscy się zachwycają.

Nie wszyscy. Gdy chodzę tam czasem ze studentami z "filmówki", zwłaszcza zagranicznymi, to mówią że z Manufaltury zrobiło się trochę Las Vegas. Nie ma tu już ducha Izraela Poznańskiego.

Cieszy się Pan, że urodził się akurat w Łodzi?

Myślę, że tak. Trudno mi jednak ocenić na ile to jest kwestia przyzwyczajenia, naturalnej akceptacji. Przy czym ta fascynacja Łodzią narodziła się u mnie w dosyć późnym wieku. Kiedyś miałem ochotę przeprowadzić się do Sopotu, Gdyni. Teraz jednak wiem, że Łódź była jakimś boskim wyborem. Dziś to miasto daje mi inspiracje do różnych działań. Do pisania o Łodzi, fotografowania jej.

Dlaczego jako dziecko, młody chłopak, nie zachwycał się pan Łodzią?

Bo na jakiś koloniach nad morzem wytykano mi, że przyjechałem ze śmierdzącego miasta. Trochę wstydziłem się nawet przyznać, że pochodzę z Łodzi. Zazdrościłem tym z Warszawy. Teraz jest jakoś zupełnie odwrotnie.

Łódź Pana dzieciństwa i obecna, to dwa zupełnie rożne światy?

Na pewno teraz sentymentalnie podróżuję po takich miejscach, gdzie nie zawitała miotła nowoczesności. Jest to ulica Sporna, gdzie się urodziłem. Nazywała się wtedy ulicą Kusy Kąt. Pozostały tam przygarbione komóreczki. Zresztą całe Bałuty jeszcze na początku zeszłego wieku były 200-tysięczną, nieskanalizowaną wsią. Uważam, że powinien pozostać taki skansen, pokazujący rodzącą się przemysłową Łódź. Nie chodzi tu o fabryki, ale pokazanie biednego życia. To walor, który winien być zachowany.
Widziałam niedawno zdjęcia starej ulicy Spornej i nie jest dziś to ta sama ulica.

Pewnie nie. Ale trzeba wejść do podwórek. Odwiedziłem je kiedyś z reżyserem Franco De Peną. Był zachwycony. Pewnie nie da się zatrzymać tego dawnego klimatu. Bo to coś innego niż dawne żydowskie miasteczka czy nasze połódzkie Głowno, Stryków.

Należałoby zostawić dzielnicę lub zakątek Łodzi, który pokazywałby dawny klimat miasta?

Raczej zakątek. Trzeba pamiętać, że Łódź eksplozji kapitalizmu była miastem potwornie biednych ludzi. Staramy zachować się fabryki, pałace fabrykanckie. Należy pokazać jej inne oblicze. Wychowałem się w domu, gdzie na całą kamienicę była jedna ubikacja, na podwórku. Ścieki płynęły przez bramę, były gazowe latarnie. Nostalgia za dzieciństwem w moim wieku bardzo wraca. Ale nie wyobrażam sobie, by robić z tego kolejny, ładny obrazek. Boję się tylko, że niedługo nie będę miał gdzie pójść na spacer w Łodzi. Bo idzie się tam, gdzie jest coś egzotycznego. Tyle, że ta egzotyka musi być naturalna. Gdy wygląda jak dekoracja w teatrze, to nie czuje się tego klimatu.

Gdy przyjeżdżają do Łodzi goście z zagranicy, to gdzie ich można zaprowadzić, by pokazać prawdziwą twarz miasta?

Ja ich prowadzę na ul. Włókienniczą. Dawniej było to jeszcze bardziej ekstremalne miejsce. Jednak dalej tam w zasadzie nie parkują samochody, nie ma na parterze kamienic sklepów. Trudno zaprowadzić kogoś z Włoch, gdzie w starych miastach siedzi zabytek na zabytku, do Manufaktury czy na Księży Młyn. Gości prowadzę też na ul. Andrzeja, gdzie jest ostatni drewniany kibel wiszący na pierwszym piętrze, gdzie nieczystości wpadały do pojemnika znajdującego się na dole. Wybieram miejsca dziwne, wyszukane, gdzie można pokazać coś innego, ciekawego.

Wspomniał Pan, że z czasem polubił Łódź. Czym Pana ujęła?

To są dziwne sprawy. Kiedyś, mieszkając długo na ul. Wschodniej, wsiąkłem dopiero w prawdziwe życie miasta. Rodzina bieduje, ale ojciec kupuje porządny garnitur, by w sobotę iść na piwo. To są bardziej obyczajowe sprawy. Człowiek przywiązuje się do miasta przez ludzi, a nie budynki.

A jak patrzy Pan na Piotrkowską?

Nie powiem nic oryginalnego. Trudno o niej powiedzieć coś bardzo sympatycznego. Przyjaźnię się z architektami, plastykami, więc uważam, że pewne rzeczy trzeba zostawiać, jakie są. Nie należy Piotrkowskiej unowocześniać. Niech zostaną na niej secesyjne kamienice, ale też ponure domy. To świadectwo historii. Pokazujące, jak się kiedyś żyło, jak budowało. A historii nie można zmieniać.

Czy Łódź powinna stać się wielkim miastem?

Nie musi stać się wielkim miastem. Kibicuję bardzo poczynaniom Andrzeja Walczaka dotyczącym tworzenia nowego centrum Łodzi. Jestem jednak ciekawy, co się z tego urodzi. Budowanie nowego centrum, od podstaw, to coś fascynującego. Trochę przypomina mi to działania Hausmana w Paryżu. To nowe centrum może stać nową wizytówką Łodzi, bo z ulicą Piotrkowską już chyba nic nie zrobimy. Oczywiście, gdybyśmy chcieli się nią popisywać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki