Do wspomnianego spotkania łodzianie przygotowywali się na tzw. „obozie wypoczynkowym” w podłódzkiej Kolumnie. I ten rzeczony odpoczynek chyba dobrze zrobił łodzianom, bo 26 maja 1949 roku ełkaesiacy roznieśli Lechię aż 5:1. Wówczas to gdańszczanie byli beniaminkiem pierwszej ligi, więc rozmiary zwycięstwa drużyny z miasta włókniarzy zdziwiły nielicznych. Nie zdziwiły one z pewnością 25 tysięcy łódzkich kibiców, którzy swoich ulubieńców nagrodzili po meczu gromkimi brawami.
Bardziej powściągliwa w pochwałach okazała się natomiast łódzka prasa, co jednak nie powinno nikogo dziwić, bowiem przed wojną, jak i jeszcze wiele lat po jej zakończeniu, żurnaliści na futbol patrzyli zgoła inaczej niż współcześni, byli też wobec gwiazd ligowych boisk znaczniej mniej od nas pobłażliwi. Najdrobniejszy przestój w grze, czy boiskową niefrasobliwość zawodnika smagali panowie z piórem w dłoni zwykle bez litości, dostało się zatem wtedy i zwycięskim ełkaesiakom.
Czy dziś ktoś potrafi sobie wyobrazić, by po tak efektownej wygranej w piłkarskiej elicie wypominać zdobywcom w sumie czterech goli chwile dekoncentracji? Cóż, inny był to futbol i inaczej nasi przodkowie postrzegali, a czy dobrze to, czy też źle, niech nasi czytelnicy odpowiedzą sobie sami.
„Mecz ŁKS z Lechią nie należał do spotkań zbyt ciekawych; zwłaszcza pierwsza połowa gry wypadła blado” – rozpoczął przed siedemdziesięciu laty swą relację żurnalista „Dziennika Łódzkiego”, a następnie łajał a to trenera Władysława Króla za to, że źle ustawił drużynę, a to zdobywcę dwóch goli i przyszłą gwiazdę kina Mariana Łącza, za to, że na środku ataku spisywał się jego zdaniem beznadziejnie (sic!), a to w końcu Longina Janeczka (ten też dwukrotnie pokonał golkipera Lechii!), bo ponoć nie dawał sobie rady na łączniku.
Listę strzelców łódzkiej drużyny uzupełnił tamtego dnia legendarny Stanisław Baran, ale zdaniem „Dziennika Łódzkiego” najlepszym piłkarzem ŁKS na boisku był Tadeusz Sołtyszewski, który na to miano zapracował dobrą postawą tylko w pierwszej połowie, a to dlatego, że w drugiej odsłonie widowiska na boisku po prostu już się nie pojawił. Dlaczego? Bo taki był to futbol… „Po zmianie stron ŁKS wychodzi na boisko w dziesiątkę. Gdzieś zamarudził w szatni Sołtyszewski” – wyjaśnił niewiele przy tym wyjaśniając redaktor „Dziennika Łódzkiego”.
Z Sołtyszewskim, czy bez niego, łodzianie byli tamtego dnia od rywala wyraźnie lepsi, a my kibicom ŁKS możemy obiecać, że jeśli ełkaesiacy zdołają w piątek pokonać Lechię Gdańsk tak efektownie, jak ich starsi koledzy 70 lat temu, marudzić nie będziemy.
Dziś przecież liczą się przede wszystkim punkty...
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?