Sensacyjność "Kosmosu" to ledwie jedna z warstw fabuły. Pretekst do próby uchwycenia istoty pracy ludzkiego umysłu, który stale szuka sensu świata, większej reguły ten świat spajającej. Być może jest w błędzie, co pogłębia jego tragizm, więc tworzy je ad hoc z napotkanych znaków. To powieść o rozdźwięku między rzeczywistością a świadomością, które nieustannie "zaśmieca" świat grożącą szaleństwem nadprodukcją interpretacji. Zawieszony na drucie martwy wróbel, uduszony kot, nie wiadomo przez kogo narysowana i w jakim celu strzałka zaczynają górować na umysłem i przekraczają go, broniąc dostępu do świata przekraczającego człowieka. Stąd nie z rozwiązywania zagadki "kto zabił?" tworzy się mroczna aura "Kosmosu".
Z tą częścią powieści francuska grupa Compagnie Haut et Court poradziła sobie świetnie. "Pewnego dnia opowiem ci inną wyjątkową historię... Kosmos" to wizualny majstersztyk. Mistrzowskie połączenie reżyserii świateł, odautorskiej narracji, wideo, muzyki i projekcji w celu wywołania (z powodzeniem) iluzji pełnej autonomii specyficznego świata scenicznego - silnie onirycznego, uwodzącego plastyką scen o walorach estetycznych, jakich nieczęsto dane jest doświadczać. Tak jest z sceną podglądania Leny (Marion Talotti), zamkniętej w kole, nad brzegiem jeziora, gdy otaczająca ją czerń wiruje jakby wirowała ziemia. Albo gdy między widownią a aktorami pojawia się i wędruje w powietrzu lupa, zdaje się samodzielnie, na którą projektowane są szczegóły z rzeczywistości skupiającej uwagę Witolda, narratora i głównego bohatera powieści.
Umieszczony na obrotówce świat przy kolejnych obrotach i ujawnia także w człowieku to, co skrywa się pod zestawem pozorów. Aktor jest tu często sprowadzony do roli marionety, bezwolnego manekina - przecież to nie człowiek rządzi kosmosem znaków.
Joris Mathieu wyreżyserował "Kosmos", ale też dokonał adaptacji tekstu. Czytelnym uczynił postać właściciela pensjonatu, Leona, eksbankowca, człowieka banalnego, któremu dobrze jest w gnuśnym chaosie życia, "rozsypanego" (rozsypuje się nawet jego język, bliski bełkotowi). Witold z kolegą Fuksem, inaczej niż Leon, wolą dokonać syntezy świata. Ale kim jest ten syntezujący człowiek, który uciekając (jak Witold) od miasta (Rodziny) na prowincję próbuje na nowo konstruować świat - i przegrywa? Jego koncepcja, mimo wszystko, nie dość jasno wybrzmiewa ze sceny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?