Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alicja Resich-Modlińska: trochę się zakochuję w rozmówcach

Redakcja
Alicja Resich-Modlińska, dziennikarka telewizyjna, publicystka i tłumaczka, urodziła się w Krakowie
Alicja Resich-Modlińska, dziennikarka telewizyjna, publicystka i tłumaczka, urodziła się w Krakowie fot. archiwum
W telewizji najlepiej wyglądają osoby drobne - zdradza dziennikarka i autorka książki Alicja Resich-Modlińska. Prowadzony przez nią "Wieczór z Alicją" był jednym z pierwszych w Polsce programów talk-show. Z dziennikarką rozmawia Katarzyna Janiszewska.

Dużo osób się na Panią obraziło po publikacji książki za to, że zdradziła Pani telewizyjne sekrety?
Pisałam ją tak, żeby nikt się nie obraził. Jest to ksiażka - jak napisał Wojciech Mann w recenzji - z autodystansem, finezją, humorem. Celnie obserwująca telewizyjne zjawiska. Telewizja w latach 80., 90. była zupełnie inna. Osoby, które zdobyły wtedy popularność, cieszyły się inną estymą, niż dziś. Zaglądam do historii, mówię o warsztacie pracy, piszę syntetyczne. Absolutnie nie zależy mi na tym, aby to była książka składająca się z donosów. W takim tonie piszą osoby, które opowiadają swoją telewizyjną przeszłość w ramach rewanżu za to, co je spotkało przykrego. Jeśli mnie spotkało coś przykrego, to zamieniam to w humoreskę. To dobra terapia dla siebie, obrócić bolesne rzeczy w żart.

Paru prezesom i dyrektorom programowym jednak wbija Pani szpileczki. Nazwiska nie padają, ale kto się ma domyślić, ten się domyśli, że o niego chodzi.
Te szpileczki są delikatne, służące zbudowaniu zabawnych obrazów. Zaznaczam zresztą w jednym z rozdziałów, że wszelkie podobieństwa są niezamierzone i przypadkowe.

Pisze Pani, że pracę w TV można dostać przez "przenikanie", "wychodzenie", "podczepianie". Jak to było w Pani przypadku?

Można by uznać, że wychodziłam sobie pracę i przeniknęłam. I nawet jeśli napiszę, że było inaczej i tak nikt mi nie uwierzy. A ja najpierw współpracowałam ze "Szpilkami", zdobyłam tam uznanie. Później tłumaczyłam filmy fabularne dla telewizji. Za jakiś czas poproszono mnie o opiekę nad satyrycznym programem kabaretowym "Wykrzyknik" z Janem Kobuszewskim i Janem Kociniakiem. W telewizji spotkałam tę osobę, tamtą, chodziłam i przedstawiałam swoje pomysły. Czyli "wychodziłam" i "przeniknęłam", ale nie podczepiłam się pod nikogo. Moim punktem początkowym była wygrana w konkursie na tekst satyryczny w "Szpilkach".

Czyli to, że pracę w telewizji można dostać wyłącznie po znajomościach, to nieprawda?

W każdej instytucji zdarzają się podobne przypadki. Ale ja patrzę na takie opowieści z dystansem, bo często bywają nieprawdziwe. W urzędzie można się znaleźć po znajomości i spokojnie egzystować. W telewizji jak się nie sprawdzisz, to odpadasz. Nawet jeśli ktoś się dostał dzięki "plecom", to jeśli się ostał, zdobył uznanie telewidzów, widać, że się nadawał.

Pani program "Wieczór z Alicją" miał dużą oglądalność, a jednak spadł z anteny.
To były czasy zmian politycznych w telewizji, widocznych, spektakularnych. O widza chodziło najmniej. Poprzednicy byli nagle zmiatani z powierzchni ziemi i było to dramatyczne dla twórców programów. Teraz telewizja się stabilizuje.

Za to do "Szpilek" trafiła Pani za "pół litra".
To był żart, gra słów w jednej z opowieści. Stanęłam do konkursu ogłoszonego przez Anatola Potemkowskiego, mojego idola krótkiej formy satyrycznej. "Szpilki" były wtedy kultowym czasopismem, pracować tam to było ogromne wyróżnienie i zaszczyt. Ku mojemu zaskoczeniu mój wiersz wygrał konkurs. Kiedy się spotkałam z panem Anatolem, powiedział, że spodobała mu się moja humoreska na temat robociarzy, a szczególnie zdanie, że na parapecie stała butelka z napisem pół litra.

Skończyła Pani anglistykę, miała Pani zostać tłumaczką. Skąd więc telewizja?
Jak to w życiu bywa, poddajemy się pewnym nurtom i zbiegom okoliczności. Zaczęłam przynosić tłumaczenia filmów, najpierw spotykałam się z redaktorką w holu, później w gabinecie, na korytarzu poznawałam różne osoby - zaczęłam oswajać telewizję. Jak już ją oswoiłam, uznałam, że to atrakcyjny świat. Ale szczególnie mnie zachwyciło Studio 2 i prowadząca Bożena Walter. Ładna kobieta, inteligentna, z fajnym poczuciem humoru, miała dowcipnych partnerów: Tadeusza Sznuka i Edwarda Mikołajczyka. Cała trójka to świetni dziennikarze. Pamiętam dokładnie ten moment, jak stałam przed telewizorem i tak sobie myślałam: to może być ciekawa praca.

Koleżanka po fachu dała Pani radę, że najważniejsze to siedzieć prosto i niewiele mówić. To wystarcza, żeby być dobrą dziennikarką, prezenterką telewizyjną?

To była rada spikerki, one siedziały nieruchomo, patrzyły w kamerę. Krystyna Loska, Edyta Wojtczak deklamowały zapowiedzi programów, rzetelnie się ich uczyły. Nie było jeszcze elektronicznych czytników. I ta rada to było 100 proc. racji, na tamten czas. Ale można to potraktować szerzej, symbolicznie, odnieść do pracy dziennikarza w ogóle. Umiar jest zawsze dobry.

Pisze Pani, że w telewizji panują pewne zasady: nie choruj, nie wyjeżdżaj na urlop, nie licz na pochwały.

Jeszcze bądź zadowolonym, nie ulegaj próżności. Jest więcej tych zasad. Nie wiem, może dziś młodych chwalą. Ja lubię chwalić i taką metodę stosuję w pracy z młodymi dziennikarzami. Ale kiedyś nie było pochwał.

Człowiek czuł się niedoceniony.

Trochę samotny. Doceniony mógł się czuć. Bo jeśli mi dawano dyżury, to znaczy, że ktoś mnie pozytywnie oceniał. Ale nie było wyników oglądalności jak dzisiaj, udziałów w rynku, badania przepływu i rodzaju publiczności - czy mnie ogląda inteligencja, czy więźniowie. Trzeba się było trzymać tego, że ma się kontynuację pracy. To istota wyróżnienia w mediach do dziś.

Ma się pracę, póki się nie zachoruje albo nie wyjedzie na urlop?

Jakoś udawało mi się trzymać, pomimo chorób. Agata Młynarska wręczała mi niedawno nagrodę "Silna w mediach". Zażartowała, że zawdzięcza mi wiele, bo weszła na moje miejsce prezenterskie, kiedy ja zachorowałam. I coś w tym jest - ja weszłam na dyżur koleżanki, która zachorowała.

Telewizja kłamie, manipuluje emocjami i dodaje pięć kilo?
Dodaje kilogramów, a im się więcej waży, tym więcej. W telewizji najlepiej wypadają osoby bardzo szczupłe, drobne. Aktorzy wielkich produkcji amerykańskich są zwykle dużo mniejsi niż nam się wydaje. To też prawda, że telewizja, jak wszystkie media, kształtuje rzeczywistość. Ja zostałam ostatnio zmanipulowana przez jeden tabloid. Udzieliłam wypowiedzi, z której wynikało, że ponad urodę zawsze stawiałam przygotowanie. A dowiedziałam się z tekstu, który powstał, że uważam się za osobę urodziwą, piękną. Nigdy tego nie powiedziałam. Więc jak pani widzi, media kłamią.

Zdarzyła się Pani wpadka w programie na żywo?
Dużo takich było. Pewna scenografka zaczęła przepinać dekoracje podczas emisji programu; operatorzy kamer jedli śniadanie szeleszcząc papierami. Kiedyś do studia przyszedł dobrze mi znany autor książki. Miał być konkurs dla telewidzów. Zaczynam opowiadać o tym konkursie, siedzi ten pan, którego znam od 30 lat, i nagle czuję, że nie pamiętam jak on się nazywa. Mówię: proszę państwa, teraz konkurs, otóż pierwszym pytaniem jest - i nagle mnie olśniło: jak nazywa się autor tej książki. Od tego czasu nawet takie nazwisko jak Wałęsa mam zapisane obok siebie.

Na liście swoich rozmówców ma Pani największe nazwiska z kraju i ze świata. Któregoś wspomina Pani wyjątkowo miło?
Najlepiej pamięta się pierwsze rozmowy. Max von Sydow - to był dla mnie przełomowy wywiad. Długie nagranie, mogłam poznać go lepiej jako człowieka. Miałam z nim kontakt również w przerwach nagrania. To nadzwyczajna postać. Ujęła mnie jego osobowość, przemyślenia, filozofia, refleksja. Ale też profesjonalizm. Wielkie gwiazdy z Zachodu bardzo sobie cenią wywiad. To jest ich czas na promocję. Dzięki temu funkcjonują, robią pieniądze, filmy się sprzedają. Mają ogromny szacunek dla dziennikarza.

Polskie gwiazdy różnią się od tych zagranicznych?

Wtedy się różniły. W latach 90. była grupa szanujących się artystów, aktorzy uważali, że chodzenie do telewizji, opowiadanie o sobie, jakoś im ujmuje. Ale powoli nabierali zaufania I dzisiaj nie mają z tym problemów. W rozmowach z wielkimi twórcami ważne jest pierwsze pytanie.

A to pierwsze, z którego była Pani najbardziej niezadowolona?

Pytanie do Antonego Hopkinsa. Zapytałam go: "Czy to prawda, że przed zdjęciami do "Powrotu do Howards End" matka Emmy Thompson napisała do pana list z prośbą, aby nie zjadł pan jej córki?". To było po "Milczeniu owiec". W ogóle go to nie rozbawiło, zauważyłam, że ma skamieniałą twarz. Ale już przy kolejnym się rozjaśnił. I wywiad był bardzo udany. Później dowiedziałam się od Jamesa Ivory'ego, że pytanie znanego aktora o innego, i to w pierwszym zdaniu, to za duże wyzwanie dla jego ego.

Zakochuje się Pani w rozmówcy?
Tak, zwykle podczas tych dłuższych rozmów, do których szczególnie trzeba się przygotować. Choć bywają i siedmiominutowe rozmowy, bardzo wymagające. Jak ta z Agnieszką Holland. Przeczytałam dwie książki, zobaczyłam film "W ciemności", dużo przed tą rozmową myślałam. Bo wiem, jak ona sprawnie, szybko mówi. Szybciej myśli niż większość ludzi. Mnie by było wstyd, gdybym czegoś nie wiedziała. Moją ogromną pasją są biografie i autobiografie, uwielbiam czytać o ludziach. I jak czytam, nabieram wielkiej sympatii i szacunku dla tych osób. Więc się "trochę" zakochuję.

Wylansowała Pani format talk-show, który wniósł nową jakość, zmienił telewizję. Trochę ośmielił dziennikarzy. Rozmówcy chętniej zaczęli mówić o osobistych sprawach.

"Wieczór z Alicją" to był pierwszy tego typu program, typowo rozrywkowy. Była sekcja muzyczna Wojciecha Karolaka, przygotowywałam się pod tym kątem, by rozmowy były dowcipne. Były też filozoficzne, jak z ks. Józefem Tischnerem. Stworzenie czegoś nowego to zawsze wartość. Ale równolegle z moim pojawił się inny talk-show, bardzo ważny dla rozwoju tego rodzaju rozmowy - prywatnej, wręcz intymnej: "Na każdy temat" Andrzeja Wojciechowskiego, prowadzony przez Mariusza Szczygła. To były absolutnie rewolucyjne rozmowy. Zapraszano tam ludzi wyglądających inaczej, żyjących inaczej i otwarcie mówiących o swoich problemach, tragediach, dramatach.

Pisze Pani, że kiedyś ważna była jakość wywiadu i widz - wymagający, mądry. Teraz upraszcza się przekaz, by dotarł do wszystkich, by ludzie nie musieli się wysilać.
Przekaz dąży do uproszczeń. Coraz krótsze są artykuły w gazetach, rozmowy, jest coraz więcej tez, wytłuszczeń, żeby szybko pochłonąć treść. Ale w "Dwójce", kanale mainstreamowym są "Rozmowy Po-Szczególne", bardzo merytoryczne. Nikt tam nie tańczy, nikt nie śpiewa. Moje rozmowy w "A la Show" też emitowane w TVP2 oraz w TVP Rozrywka, łączące poważne, głębokie tematy z rozrywkowymi też się cieszą powodzeniem. Wszyscy prorokują, że w przyszłości będzie dużo kanałów tematycznych i widzę w tym potencjał. Dla mnie internet jest zagadką podszytą lękiem.

Wielu swoim rozmówcom zadawała Pani pytanie, czego się boją w życiu. A Pani czego się boi?
Bezinteresownej zawiści.

***

Alicja Resich-Modlińska

dziennikarka telewizyjna i radiowa, felietonistka, autorka tekstów humorystycznych. Debiutowała w TVP 2 jako prowadząca bloki programowe i wywiady oraz sobotnią telewizję śniadaniową. Współpracowała z satyrycznym tygodnikiem "Szpilki" oraz z kabaretem "Nie tylko dla orłów" w radiowej Trójce. W "RadioMannie" prowadziła z Wojciechem Mannem "Wywiady spod estrady". Współtworzyła i prowadziła pierwszy talk-show "Wieczór z Alicją".

"Opowieści radiowe i telewizyjne. Alicja po drugiej stronie lustra" to książka pełna anegdot, refleksji i wspomnień przybliżających dawny i współczesny świat mediów. Autorka poznała go od podszewki, a teraz uchyla rąbka tajemnicy czytelnikom. Wspomina wiele znanych i kultowych nazwisk, a także zdradza sekrety z tzw. kuchni radiowej i telewizyjnej. 16 czerwca o godz. 16 spotkanie z autorką w Empiku w Bonarce, ul. Kamieńskiego 11.

WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CZY JESTEŚ PRAWDZIWYM KRAKUSEM?"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Alicja Resich-Modlińska: trochę się zakochuję w rozmówcach - Gazeta Krakowska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki