Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Łągwa:"Łódź trochę bałucka, trochę bandycka, trochę artystyczna"

rozm. Anna Gronczewska
Grzegorz Gałasiński
Rozmowa z Andrzejem Łągwą, łódzkim aktorem, ojcem muzyka Jacka Łągwy, rozmawia Anna Gronczewska

Łódź to Pana rodzinne miasto?

Urodziłem się w Poniatowie pod Piotrkowem Trybunalskim. Miałem rok, gdy w 1945 roku razem z rodzicami przeprowadziłem się do Łodzi. I mieszkam w niej do dziś.

W której części Łodzi Pan się wychowywał?

Na Bałutach, w okolicy ulicy Bazarowej. Był tam kiedyś słynny rynek. Przy ul. Lutomierskiej 40 mój ojciec miał piekarnię.

Jak była ta powojenna Łódź, z czasów Pana dzieciństwa?

To dla mnie dosyć odległe czasy... Nie ma porównania ze współczesną Łodzią, z tym jak się rozwija. Pamiętam, że w czasach mojego dzieciństwa miasto było smutne, szare. Grało się w piłkę przy kanałach, na takich pseudoboiskach. Szkoła znajdowała się na ul. Drewnowskiej. W okolicy był wielki ugór. Tam chodziło się na wagary. Potem uczyłem się w szkole muzycznej przy ul. Jaracza. Jeździłem do niej zatłoczonym tramwajem. Natomiast w latach sześćdziesiątych zacząłem uczyć się w szkole aktorskiej. Mieściła się w odnowionym niedawno pałacu znajdującym się na rogu ul. Gdańskiej i 1 Maja. Dziś tam swą siedzibę ma Akademia Muzyczna. Tam spędziłem chyba najmilszy okres w swoim życiu. Do lat siedemdziesiątych były dla mnie bardzo fajne czasy.

Dlaczego?

Byłem tuż po szkole aktorskiej. Miałem dużo ról w teatrze.

Ta dawna Łódź miała swój romantyzm?

Swoisty na pewno miała. Chyba dzięki ludziom skupionym wokół kultury. Generalnie w Łodzi klimat był różny. Trochę bałucki, trochę bandycki, ale i artystyczny. Ten artystyczny klimat zawdzięcza głównie szkole filmowej. Poznałem w nim wielu wspaniałych ludzi. Są teraz znanymi reżyserami, aktorami, operatorami.

Dumą Łodzi były teatry...

Kiedy znajdowałem się w rozkwicie swojej działalności artystycznej, były trzy równorzędne teatry: Nowy, Powszechny i Jaracza. Potem zaczął jednak dominować Teatr Nowy, w którym wiele pięknych ról zagrała moja żona, Janina Borońska-Łągwa. Ja byłem wierny Teatrowi Powszechnemu, który też dawał wiele dobrych przedstawień. Ostatnim moim dyrektorem w tym teatrze był Roman Kłosowski, znany chyba wszystkim z roli Maliniaka w "Czterdziestolatku". Bardzo miło wspominam ten czas. Nie wiem jak wypada teraz frekwencja w łódzkich teatrach, ale w naszych czasach na widowni był komplet publiczności. Wydaje mi się, że kiedyś popularność teatru była większa. Można wytłumaczyć to tym, że przed laty nie było tyle mediów co teraz, nie mówiąc już o internecie.
Ma Pan w Łodzi swoje ulubione miejsca?

Mieszkam w pięknym miejscu, na skraju Lasu Łagiewnickiego. Jest tam cicho, cudownie. To miejsce jest dla mnie najpiękniejsze. Od pięciu lat jestem na emeryturze i najbardziej lubię wracać do domu. Tu mam swoją oazę. A jeśli chodzi o inne miejsca, to bardzo podoba mi się Manufaktura. Jest fajnym rozwiązaniem. Łączy handel, gastronomię i kulturę. Nie zapominajmy też o ul. Piotrkowskiej, która dalej tworzy niepowtarzalny klimat Łodzi.
Wspomniał Pan o Lesie Łagiewnickim. Niektórzy bardzo dziwią się, że Łódź ma tyle zielonych terenów...
Na pewno. Martwi mnie tylko, że nie wszyscy dbają o te zielone tereny.

Łódź się zmienia?

I to bardzo! Ludzie są bardzo niecierpliwi. Narzekają na remonty, rozkopaną Łódź. Mieszkam blisko ul. Inflanckiej, która jest remontowana. Widzę jednak jak sprawnie ten remont jest przeprowadzany. Już wyobrażam sobie jakie piękne ulice będziemy mieć tu po remoncie. Dzięki tym wszystkim remontom dorastamy do Europy.

Czego by Pan życzył Łodzi?

By jak najszybciej skończyła się budowa łódzkich obwodnic!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki