Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Pawłowski - piłkarzy inny niż wszyscy [ZDJĘCIA]

Paweł Hochstim
Na pierwszy rzut oka - bezczelny. Bartłomiej Pawłowski w wywiadach nigdy nie opowiada banałów o docenianiu przeciwników i nie boi się nikogo. Być może dlatego dzisiaj nie zajmuje ostatniego miejsca w polskiej ekstraklasie z Widzewem, a jest wypożyczony do Malagi CF.

Bez względu na to, jak potoczy się po zakończeniu sezonu kariera Pawłowskiego - czy zostanie wykupiony przez Hiszpanów, czy będzie musiał wrócić do Widzewa - już przeszedł do historii polskiej piłki. Bo nie było jeszcze w polskim futbolu gracza, którego debiut w spotkaniu z Barceloną byłby tematem przedmeczowych spekulacji. Ponieważ z powodu przeciągających się formalności związanych z nieuzasadnionymi roszczeniami Jagiellonii Białystok nie było wiadomo, czy trener Bernd Schuster będzie mógł skorzystać z usług wypożyczonego z Widzewa piłkarza, hiszpańskie media codziennie pisały o Pawłowskim. Zanim pierwszy raz kopnął piłkę w Andaluzji, stał się już znany.

W listopadzie skończył dopiero 21 lat, a już ma na koncie nie tylko mecze w hiszpańskiej Primiera Division, ale również dwóch klubach ekstraklasy. No i był piłkarzem zarówno ŁKS, jak i Widzewa, co w Łodzi nie zdarza się często.

Jego kariera ułożyła się znakomicie, chociaż w przynajmniej kilku momentach mogła się załamać. Najpierw uczył się grać w piłkę w Akademii Piłkarskiej ŁKS, a na zajęcia dojeżdżał z rodzinnego Ozorkowa. Już wtedy nie był specjalnie lubiany przez kolegów. Chciał pokazać, że jest lepszy od nich, ale był obcy. Z Ozorkowa.

W wieku niespełna 15 lat przeniósł się z ŁKS do Promienia Opalenica, który już wtedy słynął z doskonałej pracy z młodzieżą. Spędził tam półtora roku i został wypatrzony przez Jagiellonię Białystok. Lepiej nie mógł sobie wymarzyć początku kariery, bo rzadko zdarza się, by piłkarz w wieku 17 lat trafił do ekstraklasy.

Trenerem Jagiellonii był wtedy Michał Probierz, który lubi stawiać na graczy młodych i niepokornych. Pawłowski w ekstraklasie zadebiutował już w drugiej kolejce, ale w swoim pierwszym sezonie zagrał w sumie w siedmiu meczach, ale uzbierał tylko 183 minuty na boisku. Niewiele, więc poprosił o wypożyczenie, najpierw do pierwszoligowego GKS Katowice, a później jeszcze niżej - do Jaroty Jarocin, która gra w drugiej lidze. Właściwie dopiero w tym ostatnim klubie zaczął regularnie grać i zdobywać gole. Ale od ekstraklasy był wtedy bardzo daleko.

Między grą w Katowicach, a Jarocinie wrócił do Jagiellonii, ale nie dostał szansy od Tomasza Hajty, który w międzyczasie został nowym trenerem. Ostatnio w wywiadzie dla portalu weszło.com Pawłowski opowiedział historię, która mocno uderza w profesjonalizm Hajty.

- Byłem na dwóch treningach i po jednym z nich podszedł (Hajto - przyp. red.) do mnie, mówiąc, że mu się podobam. Tylko pomylił mnie z Jankiem Pawłowskim. Wyglądałem na treningu dobrze, strzeliłem dwie-trzy bramki, trener podaje kadrę, mówi, że jadę na obóz. Wszystko fajnie, pięknie, a ja na to: "jestem Bartek Pawłowski". "Tak?". I mówię: "trenerze, mam taką, a nie inną sytuację z kartą, trzeba tylko skrócić wypożyczenie z Katowic", a na drugi dzień pani Syczewska mnie informuje, że nie pojechałem, bo trener mnie nie chciał - opowiadał Pawłowski.

Gdy słucha się, jak Pawłowski był traktowany w Jagiellonii, tym bardziej może bulwersować fakt domagania się przez Jagiellonię podziału pieniędzy zapłaconych przez szefów klubu z Malagi. Białostocki klub nie zrobił nic, by Pawłowski został lepszym piłkarzem. Ba, można śmiało powiedzieć, że zrobił wiele, by był gorszym. To, że dzisiaj Bartek jest w lidze hiszpańskiej, to zasługa przede wszystkim jego i jeszcze kilku innych osób, z byłym trenerem Widzewa Radosławem Mroczkowskim na czele. Ale nie Jagiellonii.

Czytaj dalej na drugiej stronie

Gdy przed kolejnym sezonem znów dla Pawłowskiego zabrakło miejsca w Jagiellonii, tym razem zdecydował się na wypożyczenie do pierwszoligowej Warty Poznań. I to był najlepszy ruch, jaki wtedy mógł zrobić, choć sam już pewnie miał dość gry poza ekstraklasą. Tym bardziej, że Pawłowski ma zupełnie inne podejście do życia, niż większość piłkarzy. I wystarczy z nim chwilę porozmawiać, by zobaczyć, że dałby sobie radę w życiu nie będąc piłkarzem. Niestety, nie można tego powiedzieć o większości funkcjonujących w piłce ludzi. Zresztą szkołę skończył z bardzo dobrymi wynikami. To też w piłce nożnej rzadkość. Zresztą sam mówi, że gdyby nie udało się w piłce, to poszedłby do wojska albo na studia. A z gry na Playstation, ulubionej rozgrywki obecnych reprezentantów Polski, wyrósł w wieku lat 16.

W Warcie Pawłowski wreszcie był podstawowym graczem i wpadł w oko Mroczkowskiemu, który szukał piłkarzy dobrych, ale młodych i tanich. Pawłowski idealnie spełniał każdy z tych warunków i został wypożyczony do Widzewa - oczywiście ciągle z Jagiellonii - wraz z zapisem, że łódzki klub może do końca sezonu wykupić go za 50 tysięcy euro. Patrząc na wcześniejsze dokonania Pawłowskiego białostocki klub miał poczucie, że zrobił świetny interes...

Mroczkowski od razu postawił na Pawłowskiego, a ten już w debiucie - przeciwko Śląskowi we Wrocławiu - zdobył gola. Do końca sezonu trafił jeszcze tylko trzykrotnie, ale był jednym z najważniejszych graczy w ofensywie. Trudno jednak powiedzieć, że prezentował się tak, by zwrócili na niego uwagę szefowie takiego klubu, jak Malaga CF. I to nawet w przypadku zakręcenia kurka z pieniędzmi przez arabskiego szejka i potrzebie sprzedaży wielu podstawowych piłkarzy, co przecież stało się właśnie w Maladze.

Ale wreszcie okazało się, że Pawłowski ma też w życiu szczęście. Dobra praca jego menedżerów z firmy "Fabryka Futbolu" i współpraca z hiszpańskimi agentami zaowocowała zainteresowaniem Malagi. A później krótkie negocjacje i wyjazd Pawłowskiego. Choć najgorsze - zamieszanie z Jagiellonią - miało dopiero się zacząć, przez co debiut w lidze hiszpańskiej został opóźniony o tydzień.

Jeszcze niedawno hiszpański klub wydawał się być zachwycony Pawłowskim, ale piłkarz nie dostaje zbyt wielu szans od trenera Schustera. W lidze rozegrał pięć meczów, ale tylko raz - w debiucie z Barceloną - wyszedł w podstawowym składzie. Hiszpańskie media niedawno zakwalifikowały go do grupy najbardziej niedocenianych piłkarzy całej ligi. Uznany dziennik "Marca" niedawno wręcz domagał się od Schustera stawiania na Polaka, a andaluzyjski dziennik "Sur" wskazywał, że aklimatyzacja Pawłowskiego przebiega z kłopotami "ze względu na charakter piłkarza, który nie ma zbyt silnych więzi z innymi graczami".

Znając Pawłowskiego jest to możliwe, bo - jak już wspominaliśmy - to piłkarz inny, niż wszyscy. Zna cały poczet królów polskich, można z nim porozmawiać o polityce, religii, czy książkach. To nie są, delikatnie mówiąc, popularne tematy w piłkarskich szatniach.

W sumie w tym sezonie Pawłowski znalazł się jedenaście razy w meczowej kadrze Malagi CF, raz wyszedł w podstawowym składzie, cztery razy wchodził z ławki rezerwowych, a na koncie ma dokładnie 170 minut spędzonych na boisku. I przepięknego gola w spotkaniu z Realem Valladolid, który pomógł jego drużynie wywalczyć cenny wyjazdowy remis.

Jest chyba jednak jeszcze coś, co komplikuje życie Pawłowskiemu w Maladze i nie jest to jego specyficzny charakter. Piłkarza do klubu sprowadzali jego szefowie, a nie trener Schuster, który - przynajmniej początkowo - nie zachowywał się jak entuzjasta pomysłu sprowadzenia polskiego napastnika. Oby do końca sezonu zmienił zdanie, bo w innym wypadku może okazać się, że kariera utalentowanego piłkarza znów przyhamuje.

Pawłowski się tym nie przejmuje i robi swoje. Gdy przyjechał do Malagi obiecał, że za trzy miesiące będzie już mówił w języku hiszpańskim. Słowa dotrzymał i niedawno udzielił pierwszego wywiadu po hiszpańsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki