Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohdan Stefanowski - ciepły człowiek i kochany dziadek

Paweł Patora
Rozmowa z prof. Michałem Stefanowskim z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, wnukiem prof. Bohdana Stefanowskiego, założyciela i pierwszego rektora Politechniki Łódzkiej.

Jak zapamiętał Pan swojego dziadka?

Jako prawdziwego dziadka, bardzo dobrego, ciepłego człowieka. Gdy powiedziałem pewnej bliskiej mi osobie, że był ciepłym człowiekiem, odpowiedziała: To nic dziwnego, przecież specjalizował się w ciepłownictwie.

Jak wyglądały Pana kontakty z dziadkiem?

Często przychodziłem z ojcem do jego mieszkania. Stał na końcu korytarza w bonżurce, ojciec skręcał na prawo do pokoju babci, a ja z dziadkiem szedłem na lewo, do jego pokoju. Wtedy zamykał pokój, brał mnie na kolana i opowiadał, czytał, pokazywał ilustracje w książkach.

O czym opowiadał?

O historii, głównie historii Polski, ale też o literaturze. Znał na pamięć fragmenty trylogii. Nie musiał brać książki, tylko po prostu mówił tekstem Sienkiewicza. Ale dobrze znał też „Popioły” Żeromskiego i inne dzieła polskiej literatury. Gdy później dowiedziałem się, że domy polskiej inteligencji dzieliły się na te, w których ceniony i uwielbiany był Sienkiewicz i na te, w których Żeromski, że traktowano ich dzieła jako niosące przeciwstawne wartości, byłem zdziwiony, bo u dziadka równie ważny był i Sienkiewicz, i Żeromski. Uwielbiałem te spotkania, które trwały czasem godzinami.

Ile lat Pan miał, gdy dziadek umarł?

Osiemnaście. Żałuję, że urodziłem się zbyt późno, aby w pełni czerpać z mądrości i wiedzy dziadka. Okres dorastania - to były najgłupsze moje lata. Gdy dorosłem i rozpocząłem studia, dziadka już nie było. A właśnie wtedy chciałbym mu zadać mnóstwo pytań, które w ogóle nie przychodziły mi do głowy wcześniej. Potem przeczytałem jego wspomnienia, niesamowicie barwne i ciekawe. Dziadek spisał je na maszynie, dla rodziny i potomnych.

Część dotycząca Politechniki Łódzkiej została wyjęta, opracowana osobno i teraz znajduje się w Muzeum PŁ. Ale to, co zostało, jest równie fascynujące. Dziadek pisał, jak pracował na Politechnice Lwowskiej, jak jeździł do księcia Ferdynanda załatwiać pieniądze na laboratorium politechniczne, jak podczas rewolucji o mało go nie rozstrzelali, jak w czasie wojny 1920 roku uciekał przed wcieleniem do armii rosyjskiej, jak podczas pierwszej wojny światowej był w artylerii, jak został pełnomocnikiem do walki z cholerą. Niestety, przeczytałem to dopiero po śmierci dziadka i nie mogłem już porozmawiać z nim o tym.

Prof. Bohdan Stefanowski miał córkę i dwóch synów. Którego z tych dzieci jest Pan synem?

Moim ojcem był młodszy syn Adam. Mój ojciec był synem pierwszego rektora Politechniki Łódzkiej, a moja mama - bratanicą pierwszego rektora Uniwersytetu Łódzkiego, prof. Tadeusza Kotarbińskiego. Moi rodzice poznali się w Łodzi. Chociaż ja urodziłem się w 1958 roku, już w Warszawie, to jednak Łódź w mojej rodzinie zawsze była ciepło wspominana. Po powstaniu warszawskim rodziny mojej mamy i ojca tułały się po Polsce - dziadek wylądował w Częstochowie, rodzina mamy - najpierw w Krakowie, później w Zakopanem, a potem wszyscy jakoś dotarli do Łodzi i wielokrotnie słyszałem, jak życzliwie przyjęła ich Łódź, która przecież była bardzo biednym miastem. Zawsze mieli w sercach wdzięczność do łodzian.

Kiedy dowiedział się Pan, że Pana dziadek był założycielem Politechniki Łódzkiej?

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Kiedy dowiedział się Pan, że Pana dziadek był założycielem Politechniki Łódzkiej?

Wiedziałem to już od dzieciństwa. Politechnika Łódzka, była - obok Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej - ukochanym „dzieckiem” mojego dziadka. Dużo o tej uczelni dowiedziałem się od prof. Mariana Mieszkowskiego, który był ukochanym współpracownikiem dziadka i do ostatnich swoich dni - przyjacielem naszej rodziny, a także od mojego ojca, architekta, który opracował projekt firmowego znaku PŁ.

Jako kierownik Katedry Projektowania Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, wykonuje Pan zawód zbliżony do tego, w którym pracował ojciec...

No tak, ja też zajmuję się projektowaniem, tylko w mniejszej skali. To oczywiście nie wzięło się znikąd. Zawsze z ojcem rysowaliśmy. Siadaliśmy obok siebie, ojciec rysował i ja rysowałem.

Jakie uczucia towarzyszyły Panu podczas wizyty w Łodzi, przy okazji otwarcia kilka dni temu wystawy upamiętniającej Pana dziadka?

Jestem szczęśliwy, że Politechnika Łódzka zachowała mojego dziadka w tak wdzięcznej pamięci, widzi się i czuje na każdym kroku. Jest przecież pomnik dziadka, ulica jego imienia, no i teraz ta wystawa.

Ile wnucząt miał Pana dziadek?

Jednego wnuka i trzy wnuczki. Dwie z nich były córkami jego najstarszego dziecka - syna Jerzego, jedna była córką jego córki Marii. Ja byłem młodszy od tej trójki wnuczek. Dwie z nich jeszcze żyją - córka Jerzego Ania Wasiak i córka Marii Magda Odechowska, a obecnie Trela, żona wieloletniego, odwołanego niedawno dyrektora stadniny koni w Janowie Podlaskim.

Na wystawę w PŁ przekazał Pan pamiątki po dziadku. Jakie?

Dokumenty związane z zakładaniem politechniki, legitymacje, zdjęcia rodzinne, jego ordery i odznaczenia, przedmioty osobiste. Dużą część z nich oddam w depozyt politechnice, bo to najbardziej godne miejsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki