Historia Eduardsa i Aleksejsa Visnjakovsów jest dużo bardziej barwna. Ten drugi, starszy o niewiele ponad sześć lat, grał już kiedyś w polskiej lidze, w barwach Cracovii. Przez półtora roku rozegrał 27 meczów, strzelił cztery gole. Niczym specjalnym się nie wyróżnił i krakowski klub się z nim rozstał. Ot, przypadek, jakich setki. Kolejny obcokrajowiec, który się nie sprawdził.
Gdy Aleksejs podpisywał umowę z Cracovią, Eduards nie miał jeszcze dwudziestu lat i występował na Łotwie. Pewnie nie przypuszczali wtedy, że przyjdzie moment, iż będą grali w jednym zagranicznym klubie i to głównie na ich barkach będzie spoczywała odpowiedzialność za zdobywanie goli.
Statystyki nie kłamią - z siedmiu zdobytych w tym sezonie goli przez Widzew aż sześć zdobyli bracia Vinsjakovsowie. Pięciokrotnie trafił do siatki Eduards, a w ostatnim spotkaniu z Jagiellonią, grający po raz pierwszy w podstawowym składzie Aleksejs, pokonał bramkarza rywali. - Niestety nie mamy więcej braci - żartowali obaj po spotkaniu.
Historia transferu do Widzewa Aleksejsa jest bardzo ciekawa. Gdy na początku sezonu furorę zaczął robić Eduards, dziennikarze pytali go o losy brata. Młody Łotysz zgodnie z prawdą opowiadał, że Aleksejs nie jest zadowolony ze swojego kontraktu na Łotwie, że mało zarabia i że chciałby spróbować gry w poważniejszym klubie. Słów swojej nowej gwiazdy posłuchał trener Widzewa Radosław Mroczkowski i postanowił spełnić marzenie starszego brata. Aleksejs rozwiązał umowę ze Spartaksem Jurmala i przyjechał do Łodzi. Kilka dni później był już zawodnikiem Widzewa. Ot, taki scouting po polsku. Ale, jak widać, skuteczny.
Oczywiście Visnjakovsów nie byłoby w Widzewie, gdyby nie łódzki biznesmen Grzegorz Waranecki, który sfinansował zatrudnienie Eduardsa. Z kolei braci Michała i Mateusza Maków mogło nie być już w Bełchatowie, bo ich menedżer robił wszystko, by skłócić zawodników z klubem. Na szczęście trener Kamil Kiereś i prezes Marcin Szymczyk nie dali się sprowokować, a i sami zawodnicy chyba zrozumieli, że pozostanie w Bełchatowie jest dla nich dzisiaj najlepszą opcją. Tym bardziej, że nie było ani jednego klubu, który chciałby wyłożyć za nich pieniądze odpowiadające ich prawdziwej wartości.
Michał i Mateusz trafili do PGE GKS wiosną ubiegłego roku z upadającego Ruchu Radzionków. Gdy podpisywali kontrakty w Bełchatowie panowała opinia, że utalentowany jest Mateusz, a Michała "trzeba brać w pakiecie". I przez długi czas tak właśnie było - Mateusz stawał się coraz ważniejszym graczem drużyny PGE GKS, a Michał najczęściej siedział na ławce rezerwowych. Tak było dokładnie do ostatniej kolejki poprzedniego sezonu. To wtedy, na stadionie Piasta Gliwice, Michał pokazał, że też potrafi grać w piłkę. Może nawet lepiej od brata.
W obecnym sezonie bracia zdobyli dokładnie połowę goli bełchatowskiej drużyny - napastnik Michał trafił do bramki pięciokrotnie, a pomocnik Mateusz - raz. Obaj są wiodącymi postaciami drużyny z ul. Sportowej i pewnie już w najbliższym okienku transferowym będą nimi zainteresowane poważniejsze kluby, niż Piast Gliwice, czy Zagłębie Lubin, które chciały pozyskać ich przed rozpoczęciem obecnego sezonu, ale nie były w stanie zapłacić nawet połowy z żądanej przez PGE GKS kwoty dwóch milionów złotych. Pewnie zimą za braci Mak trzeba już będzie zapłacić więcej...
Czy bracia poprowadzą nasze drużyny do sukcesów? Zadaniem Eduardsa i Aleksejsa będzie pomóc w utrzymaniu Widzewa w ekstraklasie, a Michał z Mateuszem mają wywalczyć awans z pierwszej ligi. Jeśli plany zostaną wykonane, to już dziś można być pewnym, że właśnie braterskie duety odegrają w tym najważniejszą rolę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?