Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burza, magia, namiętności i żądza władzy, czyli megawidowisko Opery Wrocławskiej

Dariusz Pawłowski
Eliza Kruszczyńska (sopran) "ubrała" postać Lady Makbet w majestatyczność i bezwzględność, przechodzące w bezdenną rozpacz.
Eliza Kruszczyńska (sopran) "ubrała" postać Lady Makbet w majestatyczność i bezwzględność, przechodzące w bezdenną rozpacz. Marek Grotowski
Opera Wrocławska przygotowała kolejną premierę megawidowiska w tamtejszej Hali Stulecia - "Makbeta" Giuseppe Verdiego. Czy na tak duże święto sztuki porwie się kiedyś Łódź?

Szekspirowski "Makbet" pasuje - i tu trzeba dodać: niestety - na każde czasy. I ci, którzy podejmują się kolejnych odczytań tej wielkiej tragedii, zawsze będą podkreślać, że właśnie do ich czasów "Makbet" pasuje szczególnie. Do tego, co się dziś dzieje w polskich ośrodkach władzy i wśród rodzimej - co za słowo w tym przypadku: klasy politycznej, moglibyśmy "Makbeta" przykładać całymi kartami i wszystko by pasowało. By zanadto więc nie tracić zdrowia, lepiej pozostawmy "Makbeta" złączonego z genialną muzyką Giuseppe Verdiego.

Tak też, jak przypuszczam, pomyślał niemiecki reżyser Bruno Berger-Gorski, przygotowując "Makbeta" we wrocławskiej Hali Stulecia, jako kolejne megawidowisko Opery Wrocławskiej. Inscenizacyjnie uaktualnił opowieść, ale też zrobił wiele, by ją uczynić jak najbardziej uniwersalną. Nie uległ pokusom, by ją odnieść do konkretnego miejsca, do tu i teraz (a takowych przecież jest sporo, z wydarzeniami na Ukrainie na czele) - wręcz przeciwnie, jego "Makbet" ma w sobie wiele z przestrogi, przenosząc nas w świat zastany już po politycznej zamieci.

Berger-Gorski zrezygnował z zamkowych wnętrz, komnat i zaułków umiejscawiając całą akcję w lesie Birnam. Ale las to "przetrącony", zdeformowany, bardziej metaliczny niż drewniany, spustoszony przez ludzi i związane z nimi wypadki (świetnie pomyślana scenografia Pawła Dobrzyckiego, znanego też z pracy w Łodzi, m.in. z gigantycznymi lalkami wiedźm, ożywającymi w trzecim akcie). Postapokaliptyczny las, który "namacalnie" ostrzega człowieka przed jego działaniami. A ten? Jak zaślepiony prowadzi następną grę o władzę...

Reżyser wraz ze scenografem uwypuklili również magiczność świata "Makbeta", ale i magia to turpistyczna, daleka od zaczarowania. Nie jest nawet przerażająca, a raczej zrezygnowana, pozbawiona tajemnicy, bo przecież całą sobą obrazująca koniec. Wystarczy chcieć go dostrzec...

"Makbet" rozpoczyna się od burzy i burza namiętności towarzyszy poszczególnym postaciom przez cały dramat. Spośród obsady, którą miałem okazję podziwiać, najpełniej starał się ją oddać i najdojrzalszą, najbardziej zróżnicowaną kreację aktorską stworzył Vladimir Chmelo jako Makbet. Obdarzony głębokim barytonem mocno "wszedł" w pierwszą część widowiska, budował swego bohatera między zagubieniem, przekonaniem o własnych zasługach uzasadniających sięgnięcie po koronę, a niezdecydowaniem, prowadzącym do zrzucania własnego losu w ręce innych (szczególnie żony). W drugiej części przedstawienia głos mu nieco osłabł, ale i tak pozostawił po sobie dobre wrażenie.

Eliza Kruszczyńska w roli Lady Makbet odwrotnie - nieco gorzej rozpoczęła, by z minuty na minutę podnosić jakość śpiewania, osiągając apogeum w wyśmienicie i przejmująco zaśpiewanej arii Una macchia e qui tutt'ora z czwartego aktu. Sopranistka "ubrała" swoją postać w majestatyczność i bezwzględność, będąc jedyną osobą w tym towarzystwie pozbawioną wątpliwości i gotową do działania, zarazem wstrząsająco przechodzącą w bezdenną rozpacz, która w jej interpretacji zdaje się nie być szaleństwem związanym z poczuciem winy, ale raczej zadziwieniem - za cóż to owa kara ją spotyka... Duże brawa!

Spektakl niejako za plecami państwa Makbet przynosi jeszcze dwie wyśmienite role. Trafionego w każdym elemencie, zarówno wokalnie jak i aktorsko Banko w wykonaniu Marka Paśko, oraz nadzwyczaj poruszającego (a jednocześnie rycerskiego) Makdufa, w którego wcielił się Stefano La Colla. Jego wspaniałe wykonanie Ah, la paterna mano rozrywa resztki duszy w umęczonym ciele. A jednocześnie właśnie on wnosi taką siłę nadziei na to, że wszystko może się zmienić, iż nie pozostaje nic innego, jak mu uwierzyć i dać się porwać...

Berger-Gorski udanie prowadzi poszczególne postaci przez gąszcz birnamskiego lasu, choć nie wszystkie sceny udaje mu się idealnie ze sobą "skleić", nie wszystkie pomysły są trafione (mundury żołnierzy "zdarte" z bankowych ochroniarzy, jarmarczny orszak szkockiego króla). Drobne potknięcia nie zmieniają faktu, że stworzył mocno zapadające w pamięć widowisko.

Jeżeli dodamy do tego znakomite chóry (przygotowanie Anna Grabowska-Borys) oraz perfekcyjnie grającą orkiestrę prowadzoną zdecydowaną ręką przez Ewę Michnik, możemy mówić o kolejnym sukcesie Opery Wrocławskiej. A sukces to niezwykły także spoza artystycznych powodów. Megawidowisko w Hali Stulecia to bowiem również wielkie i skomplikowane przedsięwzięcie logistyczne. Ponad setka solistów, członków orkiestry, chóru i baletu na scenie (a nawet psy i konie). Olbrzymia scenografia, niełatwa do nagłośnienia hala i tysiące rzeczy, które zawsze "wyskakują" przy takich okazjach. Rzecz jasna nie jest to wszystko do osiągnięcia bez odpowiedniego wsparcia finansowego, ale i tę trudność dyrektor Opery, Ewie Michnik, udaje się pokonać przez zgromadzenie znaczących sponsorów.

Jednak elementem decydującym o tym, że te wszystkie "klocki" składają się w głośną na cały kraj całość jest publiczność: wierna, spragniona tak "podanej" opery i licznie wypełniająca Halę Stulecia (5 czerwcowych wystawień "Makbeta" zobaczy ponad 25 tys. widzów). We Wrocławiu mówią, że nigdzie w Polsce, poza ich miastem, by się to nie udało. A gdybyśmy tak sprawdzili w łódzkiej Atlas Arenie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki