W odstępie tygodnia wszystkich zainteresowanych zakupem francuskich helikotperów zelektryzowały trzy wiadomości. Najpierw Nasz Dziennik 5 sierpnia z satysfakcją obwieścił, że rząd wycofuje się z kontraktu na francuskie śmigłowce wielozadaniowe, a konkretnie, że negocjacje offsetowe z Airbus Helicopters znalazły się w głębokim impasie.
Na dementi nie trzeba było długo czekać i to wcale nie ze strony Francuzów. „Nie wycofujemy się, nie zrywamy, nie zawieszamy tych negocjacji; toczymy je tak, jak do tej pory” - oznajmił wicepremier Morawiecki. Wsparli go, co ważne, wicepremier Piotr Gliński, łódzki poseł oraz pochodzący z Łodzi wiceminister rozwoju Radosław Domagalski, który stoi na czele komitetu negocjacyjnego.
Kilka dni później kolejna sensacja. Airbus Helicopters podpisał umowę na dostawę 30 Caracali dla Kuwejtu. Zabrzmiało zachęcająco. Śmigłowce, na które minister Macierewicz tak kręci nosem, kupuje kolejny kraj i to bez warunku montażu u siebie. Ale zaraz okazało się, że Kuwejt za swoje caracale zapłaci miliard euro. No jak to, a my za 50 aż 13,5 miliarda złotych? Zaczęły się przeliczenia, o ile jednostkowa cena caracali polskich jest wyższa i dlaczego. Fakt, że Polska w puli 50 maszyn zamówiła także drogie wersje ratownictwa bojowego oraz specjalistyczne do tropienia okrętów podwodnych, przeciwników kontraktu już nie interesuje. A w polskiej armii powoli dogorywają stare, poradzieckie śmigłowce.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?