Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Łódź zostanie miastem specjalnej troski? (demograficznej)

Marcin Darda
Marcin Darda
Łódź się zmienia i podnosi z kolan” versus „Łódź się wyludnia i starzeje”. Oba hasła słyszymy często, pierwsze chyba częściej, choć przy tym drugim jest ono półprawdą. Fundamentalne pytanie jest proste: skoro Łódź pięknieje i podnosi się z kolan, to dlaczego wciąż się wyludnia i starzeje?

Ano dlatego, że wciąż nie jest tak atrakcyjna jak inne miasta, bo choć życie jest w niej tańsze, to wciąż przegrywa stabilnością godnej pracy, a płace ma niższe niż porównywalne z nią miasta. Nie ma stałego i rosnącego napływu ludności z zewnątrz, wciąż sporo mieszkańców ją opuszcza.

Więcej ludzi umiera niż się rodzi, co oczywiście spotykamy we wszystkich niemal miastach, tyle że Łodzi to trend rosnący stale i szybciej niż gdzie indziej. Ta demograficzna apokalipsa to łańcuch przyczynowo-skutkowy, który ciągnie się za Łodzią od dziesiątków lat, bo Łódź jest dobijana przez swoją strukturę społeczną. Prezydent Hanna Zdanowska chciałaby Łódź z socjalnego „biedamiasta” zamienić w miasto klasy średniej. Problem w tym, że Łódź w PRL szykowana była pod wielką aglomerację, tyle że robotniczą, a to nie jest po dziś dzień bez znaczenia.

W 1951 r. Łódź liczyła ponad 640 tys., niemal tyle, ile przed wojną. Za PRL powstało siedem uczelni wyższych, ale do miasta w tamtych latach napływali głównie przybysze ze wsi, skuszeni obietnicą pracy w odbudowującym się przemyśle włókienniczym. Nie musieli być wykształceni, bo Łódź miała być robotnicza. Fabryki miały wyposażenie na tyle przestarzałe, że okres przyuczenia do zawodu był krótki, a pracę mogli dostawali wszyscy. W 1974 r. na 412 tys. osób pracujących w Łodzi, wyższe wykształcenie miało tylko 29 tys., średnie zawodowe 60,4 tys., średnie ogólnokształcące 27,6 tys., zawodowe prawie 57 tys., natomiast prawie 240 tys. ludzi tylko podstawowe lub podstawowe niepełne, z czego połowa to kobiety. Nie było drugiego takiego miasta w Polsce.

W mieście robotniczym niskie wykształcenie ponad połowy ludzi pracujących to nie był problem, ale w mieście, w którym 15 lat później poczęły padać wielkie zakłady socjalizmu, już duży. I skutki tego miasto odczuwa do dziś . Wpływ na wysokość zarobków ma przecież liczba wyspecjalizowanej kadry dostępnej na rynku, a poziom wykształcenia mieszkańców rzutuje na jakość podaży pracy - to klasyka ekonomii. Tymczasem jeszcze pięć, sześć lat temu w Krakowie, Wrocławiu czy Poznaniu liczba mieszkańców z wykształceniem wyższym oscylowała wokół 20 proc., natomiast w Łodzi nie przekraczała nawet 16 proc. i dziś ta różnica pozostaje na podobnym poziomie. Żeby lepiej w Łodzi zarabiać nie wystarczą tylko niższe koszty pracy, Łódź musi mieć więcej wykształconych ludzi. Ale to tylko część problemu.

Kolejne implikacje tej struktury społecznej miasta też mają źródło w jego historii, bo wiążą się z szybszym starzeniem się mieszkańców i większą umieralnością. A na to wpływ ma stan zdrowia, który jest efektem stylu życia i pracy. To spuścizna ciężkich warunków pracy, jakie panowały w dominującym w Łodzi przemyśle włókienniczym, gdzie często pracowało się na akord. Nawet w raporcie o depopulacji dla regionu napisanej przed czterema laty zauważono, że ujemny przyrost naturalny to rezultat złego stanu zdrowia mieszkańców, niskiej świadomości zdrowotnej i niezdrowego trybu życia.

Łódź jest w czołówce zachorowań na choroby układu krążenia i nowotwory, przoduje w zachorowalności na gruźlicę, na dodatek wciąż utrzymuje się także wysoka umieralność ludzi przed 20. rokiem życia, a w przedziale wiekowym od 20. do 60. roku życia poziom umieralności jest wyższy o kilkadziesiąt procent od średniej krajowej. W dodatku region łódzki i sama Łódź jest liderem wzrostu liczby osób z zaburzeniami psychicznymi, co ma związek głównie ze stresem i nerwicami.

To jest efekt m.in. bezrobocia. Oczywiście zarówno magistrat jak i służby marszałka wciąż nas informują o tysiącach nowych miejsc pracy, o miliardach wpompowanych w różne formy stymulacji rynku pracy, o spadku stopy bezrobocia, o kolejnych mieszkaniach dla absolwentów, a rząd co drugi dzień opowiada o 500 +. To wszystko bardzo chwalebne, ale nie zmieni szybko sedna, czyli struktury struktury społecznej miasta, ani ujemnego przyrostu naturalnego.

Trzeba przecież pamiętać, że połowa tych bezrobotnych to ludzie bez kwalifikacji, a zatem i bez stabilizacji. A bez stabilizacji nie ma wzrostu dzietności. Natomiast mieszkańcy w wieku produkcyjnym stabilni życiowo, nie zwiększą dzietności na tyle, by Łódź utrzymać na poziomie 700 tys. mieszkańców w ciągu najbliższych 30 lat. A przynajmniej nie według prognoz, które jak dotąd się sprawdzały.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki