Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy sportowe środowisko Łodzi wyciągnie wnioski po śmierci Witolda Wenclewskiego?

Marcin Kuczmera
Łódzkim środowiskiem piłkarskim w minionym tygodniu wstrząsnęła podwójna tragedia w rodzinie Wenclewskich. Najpierw zmarł syn Witold, a kilka dni później ojciec - Stanisław
Łódzkim środowiskiem piłkarskim w minionym tygodniu wstrząsnęła podwójna tragedia w rodzinie Wenclewskich. Najpierw zmarł syn Witold, a kilka dni później ojciec - Stanisław
Czy sportowe środowisko Łodzi wyciągnie wnioski po śmierci Witolda Wenclewskiego? Nie wystarczy tylko płakać nad grobem, trzeba wcześniej organizować pomoc dla potrzebujących.

Zadzwonił do redakcji pan Stanisław. Nie widziałem, jak grał, bo jestem od niego młodszy o 36 lat, ale mój ojciec opowiadał, że Stanisław był geniuszem. Słucham, co geniusz ma do powiedzenia, oddaję mu szacunek, bo w sporcie osiągnął wiele. Słyszę w słuchawce głos degenerata. Składa zdania z trudem, plącze mu się język. Nie mogę zrozumieć, o co mu chodzi.

Rzuca oskarżeniami na prawo i lewo, krzyczy, że syn go okradł na 160 tys. zł. Syn, który też grał w drużynach ŁKS i Widzewa. Stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, każe mi napisać o tym, jak syn go okrada. Koszmar! To mówi były doskonały piłkarz łódzkiego klubu i reprezentacji Polski. Dlaczego? Bo nie potrafi żyć po sportowej śmierci.

W mijającym tygodniu piłkarskie środowisko Łodzi było poruszone śmiercią wychowanka ŁKS, 50-letniego faceta, który 10 lat grał dla klubu z al. Unii, 5 razy wystąpił w kadrze, a później mógł występować w kadrze filmu "Korek".

Witold Wenclewski pozostawiony sam sobie nie był w stanie pokonać samotności, biedy, choroby, choć był w stanie pokonać najlepszych polskich i nie tylko napastników. Witek, gdy był u szczytu kariery, był poklepywany po plecach, miał wielu przyjaciół, było wokół niego wielu pseudokumpli. Jak przestał grać, został sam.

Jan Tomaszewski, Tadeusz Gapiński, Mirosław Tłokiński, Grzegorz Ostalczyk, Mirosław Bulzacki, Jan Sobol, Jarosław Bako, Ryszard Robakiewicz, Krzysztof Kamiński - to ludzie, którzy po zakończeniu kariery potrafili sobie znaleźć miejsce na ziemi. Zostali posłami, biznesmenami, trenerami. Pracują i sobie radzą. Ale inni?

Igor codziennie rano przez pierwszych kilkanaście minut po przebudzeniu, odczytuje czy jest w izbie wytrzeźwień, czy w domu. Krzysztof udziela wywiadów za 200 zł, choć w debiucie kadry strzelał gole. Najłatwiej go spotkać w bramie na ul. Zarzewskiej, choć kiedyś rozrywał bramy rywali. Piotrkowi też trzęsą się dłonie, gdy rano próbuje ugotować sobie owsiankę. A miał bardzo fajny szeroki drybling, po którym trzęsły się nogi rywali.

Każdy z nich grał w reprezentacji Polski. Każdy był na ustach całej Polski, ale gdy skończył się ich czas, wszyscy o nich zapomnieli.

Owszem, kilku znanych zawodników potrafiło w ostatniej chwili uciec spod topora, ale jest ich niewielu. Może Wiesiek, który miał mocniejszą główkę na boisku niż głowę poza nim, może Marek, który zepsuł sobie cerę, ale pokonał promilowego rywala. Walczy z przeciwnikiem Zdzisław, jak w meczach Pucharu UEFA, niestety znów zepchnięty do obrony jest Ryszard, niby już wygrywał, ale znów traci siły. Alkohol to rywal trudniejszy od Brazylii i Niemiec razem wziętych. Łatwo tego przeciwnika się nie pokona.

W sporcie na orlikach pozostali Marian i Darek. Radzą sobie. Ma problemy Tadeusz, bohater pierwszego wielkiego wydarzenia w derbach, stracił nogę, ale jako tako wiąże koniec z końcem.

Nad grobem człowiek uznany za alfę i omegę łódzkiej piłki nożnej pięknie powiedział, że takim byłym piłkarzom łódzkich klubów trzeba pomagać. Chyba nie ma na świecie człowieka, który powiedziałby: "nie". Ale nie chodzi o pomoc w stylu: "pożycz sto złotych", co słyszeliśmy na meczach przy al. Unii. Niestety, wielu ludzi wyjmowało pięć dych i uważało, że spełnili swój obywatelski obowiązek. Wielu prawdziwym kibicom łza zakręcała się w oku, gdy facet, który był gwiazdą polskiej ekstraklasy i dumą piłkarskiej Łodzi dziś żebrze, jak kloszard.

Może już nadchodzi czas, by stworzyć Fundację Gloria Victis Łódzkiej Piłki Nożnej. Idealnymi kandydatami do prowadzenia takiej fundacji są Jacek Bogusiak i Marek Chojnacki.

Gdyby ktoś poprosił Antoniego Ptaka o pomoc, zatrudniłby Witolda Wenclewskiego w swoim wielkim imperium w Rzgowie, chociażby na najniżej opłacanym stanowisku. Ale to byłaby ogromna pomoc dla tego 50-letniego byłego piłkarza, który grał w ŁKS. Może nie doszłoby do takiego dramatu.

Przestańmy więc płakać na pogrzebach i spróbujmy rozejrzeć się wokół siebie, kto jeszcze potrzebuje pomocy? Kto jeszcze jest w stanie wyjść ze swoich problemów, tylko pod warunkiem, że ja, pan Antoni Ptak, ktoś inny, podadzą mu pomocną dłoń!

Ja chętnie będę pośredniczył w stworzeniu Fundacji Gloria Victis Łódzkiej Piłki. Chętnie postaram się Fundację rozpromować. To my, ludzie łódzkiej piłki musimy mieć oczy szeroko otwarte. Nie można tylko bić brawo piłkarzom będącym na szczycie, trzeba też podłożyć poduszkę tym, którzy z tego szczytu spadają. By już nie było więcej tak jak z Witkiem Wenclewskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki