Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Szymon Hołownia uczył się na błędach Kukiza, Petru i Biedronia?

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Szymon Hołownia
Szymon Hołownia Przemyslaw Swiderski
Projekt "Hołownia na prezydenta" to czwarty polityczny startup ostatnich 5 lat. Szymon Hołownia pozycjonuje się na "kandydata zmiany" - podobnie jak wcześniej Paweł Kukiz, Ryszard Petru i Robert Biedroń. Czy zdoła nie powielić błędów swych poprzedników i zajść dalej niż oni?

Szymon Hołownia prezentuje się jako kandydat na prezydenta spoza świata polityki, niezależny, apartyjny i krytyczny wobec zastanej na scenie rzeczywistości politycznej. Tym samym jest czwartą z kolei w szeregu postaci, które poważyły się od 2015 roku rzucić wyzwanie „systemowi” – czyli polityce zdominowanej od półtorej dekady przez duopol PiS i Platformy Obywatelskiej. W obrębie ostatniej kadencji prezydenckiej próbowali to zrobić kolejno Paweł Kukiz, Ryszard Petru i Robert Biedroń.
Każdy z nich próbował zupełnie innej drogi do tego celu, każdy z nich też prezentował inny program i inne wartości – wszyscy trzej odwoływali się również do trzech generalnie różnych typów elektoratu, których części wspólne były relatywnie niewielkie. Każdy z nich zdołał zabłysnąć na scenie i wpłynąć na wynik co najmniej jednych wyborów. Wszyscy trzej nie odnieśli jednak sukcesu w swym długim marszu – sukcesu mierzonego przede wszystkim budową trwałego elektoratu zapewniającego obecność na scenie przez czas dłuższy niż jedna tylko kadencja.

Zdecydowanie warto zatem przyjrzeć się kandydaturze Hołowni właśnie na tle politycznych karier pozostałej trójki. Oto bowiem kolejny „kandydat zmiany” w polskiej polityce. Kandydat, który zamierza zaatakować Pałac Prezydencki z marszu, wychodząc na scenę wprost z Facebooka i ekranu TVN. Zarazem zaś kandydat, z którego jeszcze miesiąc temu w komentatorsko-dziennikarsko-politycznym światku powszechnie pokpiwano, by teraz przyglądać się jego działaniom z rosnącym zainteresowaniem.
„Kandydat zmiany”. Licząc od wyborów prezydenckich 2015 roku mieliśmy już trzy takie próby. Za każdym razem polityczny potencjał pretendentów był w perspektywie pierwszych kilkunastu miesięcy całkiem znaczny, by jednak dość szybko objawić swą prawdziwą, efemeryczną naturę.

Meandry politycznych startupów

Paweł Kukiz w pierwszej turze wyborów prezydenckich uzyskał aż ponad 20 proc. głosów, co było niemałym zaskoczeniem zarówno dla sondażowni i komentatorów polityki, jak i konkurentów byłego muzyka w tych wyborach. Nie jest wykluczone, że swym wynikiem był również zaskoczony sam Kukiz. Potencjału starczyło jeszcze na prawie 9 proc. głosów w wyborach parlamentarnych 2015 roku i na kilkanaście miesięcy względnie stabilnego poparcia w sondażach. Sytuacja w końcu kadencji była już jednak diametralnie różna – Kukiz wraz z garstką swych kandydatów mógł walczyć o przekroczenie progu dopiero w sojuszu z PSL. Kukiz przez całą poprzednią kadencję nie zbudował ani całościowego programu politycznego, ani choćby pretendujących do miana jednolitych i uporządkowanych struktur swej partii. Ruch Kukiz’15 podlegał całej serii wstrząsów – konflikty personalne i osobowościowe często okazywały się dużo ważniejsze od politycznych kalkulacji. Z pewnością nie pomogła tez Kukizowi i jego ugrupowaniu rola a to cichego sojusznika PiS, a to rezerwuaru posłów dla rządzącej większości, jakim stawał się ten klub.
Jeśli chodzi o Ryszarda Petru, to jedną z bardziej wytartych fraz odnoszących się do jego sejmowej kariery jest ta o „politycznym meteorze”. Nie da się ukryć, że to sztampowe określenie jest w tym wypadku całkiem trafne. Po kilku miesiącach od deklaracji wejścia do polityki Petru i jego partia zdołali osiągnąć w wyborach prawie 8 proc. głosów. Po kolejnych kilku miesiącach niektóre sondaże czyniły z Nowoczesnej partię silniejszą od Platformy. Szybciej niż w półtora roku po wyborach nastąpiła jednak całkowita katastrofa, po której Ryszard Petru znalazł się na wylocie z polityki i z której jego partia już się nie podniosła. Mniej więcej od kampanii przed wyborami samorządowymi 2018 roku Nowoczesna pełni jedynie funkcję partii satelickiej Platformy Obywatelskiej, niewiele wskazuje, by cokolwiek w tej materii miało się w najbliższym czasie zmienić. Petru padł ofiarą cech własnej osobowości – tych samych, które pomogły mu błyszczeć i wygrywać w trakcie kilkumiesięcznej kampanii, ale które w perspektywie wielomiesięcznego funkcjonowania w polityce okazały się jego zmorą. Szybko tez ujawniły się słabości tworzonej w pośpiechu partii. Posłowie Nowoczesnej okazali się znacznie mniej harmonijnym i zgranym zespołem niż obiecywali w kampanii, historię tej partii pisały wewnętrzne rozgrywki, których nie powstydziłyby się PiS i Platforma.

Dopalacze napędzane efektem nowości pracowały wyjątkowo krótko w wypadku politycznego projektu Roberta Biedronia. Sam Biedroń oczywiście należał do polskiej klasy politycznej od szeregu lat, miał za sobą i karierę posła, i 4 lata w roli prezydenta Słupska. A jednak ogłaszając start Wiosny Biedroń w pełni korzystał z efektu nowości – jego partia miała być według jego własnych słów „nową jakością” w polskiej polityce, która przełamie duopol PiS i PO. Tuż po pierwszej konwencji Wiosna notowała w sondażach kilkunastoprocentowe poparcie – spodziewano się podobnych wyników w wyborach do parlamentu europejskiego. Skończyło się rozczarowaniem – i komentatorów, i wyborców Wiosny, i polityków samej partii. Z wynikiem 6,6 proc. głosów Wiosna wprawdzie stanęła na podium, jako trzecia po PiS i szerokiej Koalicji Europejskiej siła w polskiej polityce. Było jednak jasne, że tendencja notowań Wiosny jest już mocno spadkowa. Dalszą karierę Biedronia i jego partii uratowało dopiero zawarcie koalicji wszystkich sił lewicy, co miało latem, po wypchnięciu przez Platformę SLD z obrębu powstającej Koalicji Europejskiej. Bez tego byłoby naprawdę mało prawdopodobne, by Wiosna była w stanie przekroczyć próg w październikowych wyborach do parlamentu. Tu chyba największym problemem oprócz osobowości lidera okazała się strategia kreowania wizerunku partii – to, co w pierwszych chwilach wydawało się niewymuszoną naturalnością, szybko zamieniło się w kolorowy plastik.
Gdzie zatem na tle tych trzech politycznych fenomenów ostatnich lat sytuować można Szymona Hołownię?

Hołownia a Kukiz

Na pierwszy rzut oka Szymon Hołownia nijak nie przypomina Pawła Kuziza – człowieka, który startując w kampanii niemal od politycznego zera, zatrząsł pierwszą turą poprzednich wyborów prezydenckich, prawdopodobnie przypieczętowując porażkę obozu liberalnego i zwycięstwo Andrzeja Dudy. Hołownia najczęściej wygląda, jakby właśnie wyszedł ze spotkania Klubu Inteligencji Katolickiej. Paweł Kukiz najczęściej wygląda, jakby właśnie wyszedł z baru. Hołownia mówi językiem prowadzącego talent show w telewizji dla klasy średniej, niekiedy sięgając do sztafaża postępowego publicysty katolickiego, z kolei Kukiz uderza raczej w tony postmodernistycznego trybuna ludowego, czasem sięgając po metaforykę rodem z tekstów jego zespołu „Piersi”. Kiedy wyobrażamy sobie natomiast modelowego wyborcę Hołowni, widzimy pracownika korporacji, który lubi oglądać TVN-u, kiedy myślimy o stereotypowym wyborcy Kukiza, widzimy wkurzonego kierowcę TIR-a.
A jednak jest coś, co zdecydowanie łączy obu panów. Hołownia od swego pierwszego wystąpienia bardzo, bardzo jednoznacznie odcina się od polityczności – rozumianej przede wszystkim jako uczestnictwo w czymkolwiek, co już na polskiej scenie było. Odcina się też od partii i partyjności – przeciwstawiając w swej retoryce zepsutemu światu zgniłej polityki własną niezależność i ideową czystość.

Dokładnie to samo, choć używając innych sformułowań, robił w kampanii 2015 roku Kukiz. - z życia publicznego wymontowano bezpiecznik. A może nim być tylko ktoś spoza systemu – mówił ogłaszając swą kandydaturę Szymon Hołownia. Kukiz również prezentował się jako kandydat „spoza systemu”, czy wręcz antysystemowy – później taki sam przydomek zyskało jego ugrupowanie polityczne Kukiz’15.

Mimo to trzeba jednak podkreślić, że style politycznej komunikacji przyjęte przez Kukiza i Hołownię znacznie więcej dzieli niż łączy. Kukiz chętnie i dość naturalnie poruszał struny gniewu, czy wręcz resentymentu względem „systemu” i klasy politycznej. On chciał ten system rozbijać, czy też burzyć, kilofem lub kopniakiem. Hołownia pozuje raczej na pogrążonego w niesmaku arbitra elegancji. On chce system naprawić, uleczyć lub chociaż przydać mu nieco wdzięku.

Hołownia a Petru

W tej chwili to właśnie tu widać chyba największe podobieństwa. W 2015 roku Ryszard Petru wchodził do polityki w sposób, który przypomina dzisiejsze działania Szymona Hołowni. Przed rozpoczęciem swego politycznego projektu Petru funkcjonował w mediach regularnie – jednak w roli eksperta i publicysty ekonomicznego, nie polityka. Kiedy wypowiadał się na tematy dotyczące polityki, miało to miejsce zwykle wtedy, gdy dana kwestia wiązała się z problemami
Choć Petru i Hołownia w swej działalności publicystycznej zajmowali się zupełnie różnymi obszarami – to właśnie ona jest pierwszą kwestią która ich łączy. Petru funkcjonował w mediach jako „pan od ekonomii” a Hołownia jako „pan od katolicyzmu”. Każdy z nich miał też swoją doktrynę – Petru na ogół reprezentował ekonomiczny liberalizm w czystej postaci, z kolei Hołownia to konsekwentny rzecznik katolicyzmu otwartego. W obu wypadkach można mówić o rodzaju mainstreamowej wyrazistości.
Tak jak było w wypadku Petru, tak i Hołownia już na samym starcie swojej kariery podejrzewany jest o posiadanie zaplecza w kręgach dużego biznesu. Petru bywał oskarżany o bycie „kandydatem banków” – w wypadku Hołowni mówi się i o wsparciu TVN, i rodziny Kulczyków – choć sam kandydat jednoznacznie się od tego odżegnuje. Co ciekawe – Hołownia pytany o finansowanie kampanii mówi o zbiórkach społecznościowych, z kolei Petru stawiał na mikropłatności przez Internet. Warto więc pamiętać, że finanse Nowoczesnej nigdy się nie spięły, choć oczywiście w dużej mierze to konsekwencja jednego błędu z przesłaniem środków w niewłaściwy sposób, co skutkowało utratą subwencji.

Hołownia a Biedroń

To co zbliża obu kandydatów to rodzaj obyczajowej wyrazistości każdego z nich – choć oczywiście w obu wypadkach wyrazistość ta zmierza ku innym biegunom. Hołownia prezentuje się nam jako nowoczesny konserwatysta, niedoszły zakonnik, który jednak potrafił się odnaleźć na scenie talent show, głęboko wierzący katolik, który jednak nie waha się piętnować grzechów swego Kościoła i nawoływać go do naprawy. Biedroń to natomiast pierwszy gej polskiej polityki, postać nieodmiennie plasowana na lewicy, rzecznik progresywnych poglądów i zwolennik rozdziału Koscioła od państwa w stylu raczej głębokim, niż – by użyć określenia Hołowni – „przyjaznym”. Niemniej po obu politykach całkiem nieźle wiemy, czego się spodziewać w sferze poglądów. Choć Hołownia będzie się odwoływać do innego kręgu wyborców niż Biedroń, to może być przez tych wyborców postrzegany od początku jako rzecznik ich poglądów i ich interesów – podobnie jak rzecz się miała z Biedroniem w okresie tworzenia Wiosny. Tu Hołownia powinien wystrzegać się błędów popełnionych przez Biedronia – czyli prób umizgiwania się do szerszego elektoratu kosztem tego pierwotnego – pytanie jednak, czy kandydowanie w wyborach prezydenckich nie wymusza tego niejako z natury.
Jest jeszcze jeden obszar podobieństw między politycznym debiutem Hołowni a okresem tworzenia Wiosny przez Biedronia. Chodzi o metodę, w której bardzo istotną rolę odgrywają bezpośrednie spotkania z potencjalnymi wyborcami. Biedroń przed startem Wiosny objechał całą Polskę przeprowadzając dziesiątki dyskusji z ludźmi – w ich trakcie przyjmował on rolę tyleż moderatora, co słuchacza, zbierającego postulaty by zbudować z nich program. Hołownia jest zaprawiony w bojach za sprawą setek spotkań autorskich będących stałym elementem promocji każdej z jego 20 książek. Większość z nich dotyczyła kwestii związanych z wiarą, moralnością i etyką – zatem zachęcała do światopoglądowych sporów, momentami pewnie całkiem ostrych. Hołownia w swych pierwszych wypowiedziach bardzo konsekwentnie podkreśla, że zamierza z ludźmi rozmawiać, powtarza, że symbolicznie zastąpi polityczną mównicę stołem, przy którym będzie się toczyć otwarty dialog. Można z góry zakładać, że medialne i autorskie doświadczenie Hołowni pozwoli mu takie spotkania prowadzić bardzo przekonująco. Biedroniowi pomogło to skupić zainteresowanie mediów i wyborców i zarazem zbudować potencjał poparcia, który w momencie debiutu partii zaskoczył obserwatorów – być może jedną z przyczyn dalszych problemów Wiosny był fakt, że wraz ze startem właściwej kampanii te spotkania w zasadzie ustały. Dla Hołowni może to być jedna z kluczowych metod prowadzenia kampanii.

***
Projekt „Szymon Hołownia kandydat na prezydenta” to czwarty szerzej zakrojony polityczny start-up ostatnich 5 lat. Hołownia od pierwszych dni wpisuje się w model „kandydata zmiany” – jednocześnie posiłkując się i własnym politycznym debiutanctwem, i wszystkimi zdobyczami politycznego marketingu. Warto pamiętać, że przed podjęciem ostatecznej decyzji Hołownia z własnych oszczędności zamawiał sondaże – tak jak w biznesie starannie bada się rynek przed pierwszą wyprawą do banku czy inwestorów po finansowanie. Z całą pewnością też robił to samo, co my przed chwilą, czyli analizował posunięcia i błędy swych poprzedników. Ciekawe więc, czy uda mu się zajść dalej niż trzem poprzednim „kandydatom zmiany”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czy Szymon Hołownia uczył się na błędach Kukiza, Petru i Biedronia? - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki