Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Danuta Stenka: spełnia swoje chłopięce marzenia

Anna Gronczewska
archiwum
Z Danutą Stenką, aktorką, która gra w nowym serialu kryminalnym ''Instynkt'' rozmawia Anna Gronczewska.

Danuta Stenka z pistoletem i kajdankami, to dla niektórych szok. Nie pasuje to do Pani wizerunku...

I chwała Bogu! Nie ma dla aktora nic gorszego, niż zostać wpakowanym do "szuflady" i grać ciągle tę samą rolę, tylko z innym tekstem i w innej obsadzie.

W serialu "Instynkt" gra Pani komisarz Annę Oster. Jaka jest pani bohaterka?

Byłabym ciekawa pani opinii. Jak ją pani odbiera po pierwszych odcinkach?

Jest tajemnicza, trochę oschła, trudno ją rozszyfrować...
Rzeczywiście, jakaś część życia nowej pani komisarz jest owiana tajemnicą, którą próbują rozwikłać jej współpracownicy. Ale i ona pragnie ją odkryć. Ponieważ Anna Oster jest sama dla siebie zagadką, zadaniem, które musi rozwiązać.

Lubi ją Pani?

Bardzo! Jest trochę nie na miejscu. Z jednej strony policjantka, a jednocześnie kobieta pełna empatii, zarówno dla ofiar, jak i dla ludzi, którzy często przez jakiś głupi przypadek zostali przestępcami.

Podkreśla się niesamowity instynkt Pani bohaterki, dzięki któremu rozwiązuje zagadki kryminalne. Tak jest?

Rzeczywiście, ma ona niezłego nosa. Jest spostrzegawcza, bystra, posiada cechy, które powinien mieć każdy policjant. Ufa swojemu rozumowi, niemniej bazą jej policyjnego nosa jest intuicja.

Taka cecha przydaje się w życiu?

Jeśli ktoś jest w stanie usłyszeć głos swojej intuicji, można go nazwać wielkim szczęściarzem. Ja sama, w swoim prywatnym życiu, podążam za jej podszeptami w sposób coraz bardziej świadomy. Coraz chętniej wsłuchuję się w jej głos mimo, że rozum jest cwany i próbuje zawładnąć moimi decyzjami. Wierzę, że droga, którą poprowadzi mnie intuicja, jest zawsze słuszna, bo nawet jeśli się potknęłam albo zabrnęłam w ślepą uliczkę, to z czasem zawsze okazuje się, że był w tym jakiś głębszy sens.

To pewnie chciałaby mieć Pani taką intuicję jak Anna Oster?

Chciałabym. Pracuję nad tym. Mam nadzieję, że kiedyś dopłynę do tego portu...

Pojawiała się Pani w "Ekstradycji", "Pitbullu". Ale to tak naprawdę pierwszy serial kryminalny z Pani udziałem. Nie gra Pani jednak czarnego charakteru...

Komisarz Oster nie jest czarnym charakterem. Jednak wydarzyło się coś niejasnego w jej przeszłości, co ją niepokoi, budzi w niej lęk.

Nie rozgryzła Pani tak do końca swojej bohaterki?

Nie rozgryzłam, bo dla mnie, aktorki, również pozostaje to tajemnicą.

Uważana jest Pani za jedną z największych dam wśród polskich gwiazd. A tu prezentuje Pani sportowy styl - jeansy, podkoszulek. Dobrze się Pani w tym czuje?

Bardzo dobrze. Tak jak i w tej roli. Spełnia moje chłopięce* marzenia. Kiedy myślę, że niedługo skończymy pracę nad tym serialem, choć ma on 13 odcinków, spędzimy ze sobą ponad 60 dni - robi mi się smutno.

Z tego co Pani mówi wynika, że jest Pani bardzo zadowolona, że gra w tym serialu?

Lubię przychodzić na ten plan, nawet jeśli muszę wstawać o 4.35 i spędzać cały dzień na dwudziestostopniowym mrozie w lesie. Lubię pracować z tym reżyserem, lubię moich partnerów i w ogóle całą ekipę. Owszem, zdarzają się momenty, kiedy trafia mnie szlag, ale i takie muszą być. W tym przypadku są jak przyprawa do pysznego dania.

Wspomniała Pani o chłopięcych marzeniach. W jednym odcinku ''Instynktu'' zadziwiła Pani wszystkich znajomością sztuk walki?

To mi się bardzo podoba! (śmiech). Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu na treningi. Pierwszą walkę przygotowywaliśmy w sali gimnastycznej, pod okiem koordynatora kaskaderskiego, krótko przed rozpoczęciem zdjęć. Kolejne potyczki powstawały już na planie, na bieżąco, tuż przed nagraniem sceny. To było nieco dla mnie stresujące. Trochę mi żal, że przed rozpoczęciem zdjęć do tego serialu nie było czasu na spotkania na strzelnicy, na oswojenie się z bronią. Lepiej bym się czuła, gdybym z takim doświadczeniem przyszła już na plan.

W tym zawodzie pracuje już Pani parę dobrych lat. Co decyduje o powodzeniu - szczęście, talent?

Jedno i drugie. Jak zapewne w każdym zawodzie, a w tym szczególnie - połowa sukcesu to szczęście. Kiedy przyglądam się swojej drodze zawodowej to widzę, że szczęście to nawet tak zwana ''większa połowa''. Prawdopodobnie pracowałabym nadal w moim pierwszym teatrze, w Szczecinie, gdyby nie moi teatralni przyjaciele, którzy uznali, że po czterech sezonach powinnam już szukać nowych wyzwań gdzie indziej. I wypchnęli mnie w świat.

Czy takim przełomem w Pani karierze była rola Jurewiczowej w ''Bożej podszewce''?

''Boża podszewka'' była dla mnie piękną i niezwykle ważną przygodą. Na przestrzeni piętnastu odcinków, czyli piętnastu godzin - na warunki ekranowe to długi czas - miałam okazję smakować życie mojej bohaterki od młodości, przez dojrzałość i starość, aż do śmierci.

A Judyta z ''Nigdy w życiu''?

To zupełnie inna, ale też fantastyczna przygoda. Pamiętam, pojawiały się głosy, że nie powinnam była przyjąć takiej roli, że szkoda mnie było dla niej. A ja uważam, że to jedna z moich lepszych decyzji. Podsunęła mi ją właśnie moja intuicja. Pojawił się w moim emploi kolor wiosenno-zielony. Który nie był mi obcy. Miałam go w początkach mojej pracy w teatrze. Grywałam w farsach, komediach. Od czasu, kiedy znalazłam się w Warszawie, nie obsadzano mnie w takich rolach. Długo nie zapraszano mnie nawet na zdjęcia próbne do "Nigdy w życiu", bo kojarzona byłam głównie z rolami dramatycznymi.

Niewiele osób wie, że tak znana, popularna aktorka występuje w powieści radiowej ''W Jezioranach''...

Tak i bardzo się zżyłam z moją radiową rodziną! Podczas kręcenia "Bożej podszewki" nie mogłam przychodzić na nagrania "Jezioran", więc chciano tę postać wykreślić - wysłać za granicę, rozwieść z mężem, uśmiercić. Na szczęście, ktoś się zlitował i pozwolono mi w dogodnym dla mnie czasie nagrywać swoje kwestie oso-bno, a potem montowano je z resztą nagranego odcinka. I chwała Bogu! Żal byłoby mi się z nimi rozstać.

Gra Pani Jolę Jabłońską, dziś jedną z najważniejszych bohaterek tej powieści.

Gram ją od początku moich warszawskich czasów, czyli od 1991 roku. O, minęło właśnie dwadzieścia lat! Mam więc w tym roku swój własny jubileusz!

Wiele kobiet zastanawia się co pani robi, że tak pięknie wygląda?

Wyglądam, jak wyglądam. Raz lepiej raz gorzej. Nie widzę w moim wyglądzie niczego wyjątkowego.

W tym rok kończy pani 50 lat. To rzeczywiście tak ważny moment dla kobiety?

Nie wiem, zobaczę w październiku. Bardzo silnie przeżyłam przekroczenie trzydziestki. To był moment, który mnie załamał. Wtedy przyjechałam do Warszawy. W Poznaniu zostawiłam swój dom, męża. W Warszawie mieszkałam w wynajętym pokoju. Stolica ewidentnie mi nie służyła. Nie mogłam się tu odnaleźć, czułam się obco i do tego te trzydzieści lat. Myślałam, że to już koniec.

A czterdziestka?

Kompletnie mnie rozśmieszyła. Mijają lata, licznik wystukuje okrągłe daty, a ja tego w ogóle nie czuję. Skorupa się zmienia, a w środku to dalej ja, ciągle ta sama Danka Stenka.

Nie żałuje pani, że nie poszła w ślady mamy i nie została nauczycielką?

Nie żałuję! Żal by mi było raczej tych dzieci, które musiałabym uczyć. Jako uczennica spotkałam nauczycieli, którzy nie powinni uprawiać tego zawodu. Ciągle się tacy pojawiają i boli mnie, kiedy moje dzieci dostają się w ich ręce i wracają do domu z połamanymi skrzydłami. A poza wszystkim myślę, że nie byłabym takim wyjątkowym nauczycielem jak moja mama. Ona jest pedagogiem z powołania.

Czego pani życzyć?

Spokoju ducha, wewnętrznej harmonii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki