Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dekada małych kroków zamiast wielkiego skoku

Piotr Brzózka
Jakub Pokora
Hmmm, dużo się u was zmieniło. Tej stacji benzynowej kiedyś tu nie było, nie? - szyderczo cmoknęła znajoma z Warszawy, gdy przez szybę samochodu oglądaliśmy Łódź podczas krótkiej wycieczki krajoznawczej.

Choć to smutne, może jest to jakieś symboliczne podsumowanie zamkniętej właśnie pierwszej dekady XXI wieku w Łodzi. A może to jednak zła diagnoza?

Niełatwo podsumować ostatnich dziesięć lat. Jak je nazwać? Dekadą straconych szans? Czy nowego otwarcia? I jedno i drugie twierdzenie będzie prawdziwe. Łódź jest dziś inna, lepsza, trochę ładniejsza. Ale czy odrobiliśmy dystans do najlepszych w kraju? Niestety, bardzo to wątpliwe.

Boom na miarę naszych możliwości

Zacznijmy od tego co widać gołym okiem. Ktoś powiedział niedawno w jednym z wywiadów - bodaj był to Daniel Libeskind, urodzony w Łodzi wybitny amerykański architekt - że gdy zobaczył miasto po kilkudziesięciu latach, niewiele się różniło od tego, które zapamiętał z dzieciństwa. Nie był to komplement.

I ostatnia dekada niewiele zmieniła w tej materii. W Łodzi przez 10 lat powstały zaledwie 3 obiekty, które są w jakiś sposób rozpoznawalne w Polsce. O pierwszych dwóch właściwie ciężko powiedzieć, że powstały. Raczej odżyły, bo to ciekawe i świetnie wypromowane przykłady rewitalizacji - Manufaktura i Lofty u Scheiblera. Trzecia inwestycja to Atlas Arena, nasza nadzieja - już spełniająca się - na lekkie ożywienie sportowe i popkulturalne.

Na potęgę budowały się i odnawiały właściwie tylko łódzkie uczelnie, żeby wspomnieć o okazałych gmachach prawa oraz zarządzania na UŁ. Powstała też Galeria Łódzka, kilka biurowców, niestety większość w estetyce co najwyżej przedmieść Warszawy. Nie mówiąc o skali. W Łodzi to punkty na mapie, takie jak Forum 76 czy Business University Park. Tymczasem choćby biznesowa część warszawskiego Mokotowa wyglądała w ostatnich latach jak jeden wielki plac budowy.

Boom mieszkaniowy? Na miarę naszych możliwości. W 2001 roku w Łodzi oddano 1652 mieszkania. W roku 2008 - 2397, czyli o 45 proc. więcej. Spójrzmy na Warszawę. 3368 mieszkań w 2001 roku, 9047 w roku 2008. Wzrost o 170 proc. Idźmy jeszcze dalej. Od stycznia do września 2010 r. oddano w stolicy 9900 mieszkań. W Łodzi 1515. Oni idą w górę, my wracamy do punktu wyjścia sprzed 10 lat. Na pocieszenie można dodać, że w innych miastach, choćby Poznaniu czy Katowicach buduje się jeszcze mniej, niż w Łodzi.

Ostatnia dekada to agonia ulicy Piotrkowskiej. Jeśli miarą prestiżu jest wysokość czynszów, to w latach 90. ze stawkami w granicach 100 zł za metr kwadratowy, deptak grał w pierwszej lidze z ulicą Chmielną w stolicy. Minęło 10 lat. Przy Piotrkowskiej za wynajem powierzchni na sklep wciąż płaci się około "stówy", czasem mniej. Na Chmielnej ceny skoczyły do 450 zł, w Krakowie przy Floriańskiej stawki oscylują wokół 300 zł, we Wrocławiu przy Szewskiej - 150 złotych.

O spadającym prestiżu Piotrkowskiej świadczą też kolejne wyprowadzki znanych marek, zabite dechami okna i kolejne sklepy z okazjami po 4 złote. O śmierci deptaka zdecydowały zarówno nowe centra handlowe, jak i brak pomysłów na uratowanie deptaka. 10 lat debatowania, zarządzania, pisania strategii nie przyniosło skutecznych pomysłów, jak uczynić Piotrkowską ulicą bezpieczną, dostępną i atrakcyjną.

Nie sposób też nie wspomnieć, o tym co miało powstać, a nie powstało - mowa o "drapaczach chmur" w strefie śródmiejskiej. Mowa tu o Hiltonie, apartamentowcu przy Piotrkowskiej 170, biurowcach przy al. Mickiewicza, Żeromskiego, przy Zielonej, Kopcińskiego. Dużo tego miało być. Oficjalnie budowy większości obiektów zaniechano z powodu kryzysu.

Zarabiamy więcej. Na Wyspach

Inwestorzy, którzy decydują się ulokować kapitał w Łodzi, często podkreślają, że naszą największą wartością są zasoby ludzkie. Tyle, że wszelkie raporty słabo oceniają naszą siłę, jeśli chodzi choćby o wykształcenie. Łódzkie uczelnie mają renomę najwyżej lokalną i to też jedynie na niektórych kierunkach. Szkolenie zawodowe od lat leży, choć to akurat można powiedzieć o całej Polsce. O co więc w rzeczywistości chodzi z tą siłą roboczą, jeśli nie o kwalifikacje? O niskie płace i wysokie bezrobocie. Inwestorzy patrzą odwrotnie - im gorzej dla mieszkańców, tym lepiej dla nich. My zachowajmy jednak ludzką perspektywę. Patrząc w ten sposób, należy się cieszyć, że przez 10 lat bezrobocie w Łodzi spadło dwukrotnie. Tyle, że żaden to wyczyn w porównaniu z innymi miastami. Wszędzie relacja była podobna, tylko na niższym poziomie.

W XXI wieku Łódź weszła z niezaleczonymi ranami - i takimi, które były spuścizną transformacji ustrojowej, i tymi, które były efektem załamania w kontaktach handlowych ze Wschodem pod koniec lat 90. Wszystko to zniszczyło łódzki przemysł odzieżowy, najpierw ten wielki, potem ten mniejszy. W 2001 roku stopa bezrobocia w mieście sięgała aż 17,8 proc. I co gorsza, wciąż rosła, padały kolejne firmy, w tym niedobitki ocalałe z czasów PRL, jak Alba, Pierwsza czy Uniontex. Wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku na bezrobociu witało aż 18,2 proc. łodzian w wieku produkcyjnym. Na szczęście karta się już odwracała. To wtedy po raz pierwszy pisaliśmy - rewolucyjne jak na tamte czasy - teksty, o tym, że praca jest, a pracowników brakuje. Było to oczywiście spore uproszczenie, ale faktycznie w wielu branżach to pracodawcy zaczynali mieć kłopot, a nie odwrotnie. Działo się tak m.in. w budowlance, czy logistyce. W latach 2006-2008 spadek stopy bezrobocia był tak dynamiczny, że część ekonomistów zaczęła poważnie troskać się o naszą atrakcyjność inwestycyjną. Szczytowym okresem prosperity było lato 2008 roku, inwestycje w łódzkich firmach szły pełną parą, nikt nie przewidywał, że jesienią rozpocznie się kryzys. Jego wpływ na rynek pracy? O ile w 2008 roku stopa bezrobocia osiągnęła rekordowo niski pułap 6,8 proc, o tyle w roku 2010 zostanie zamknięty wynikiem 9,8 proc, albo i gorszym (nie ma jeszcze danych za ostatni, słaby okres tego roku). Znów zaczęły się zwolnienia grupowe. W Łodzi nie były one tak dotkliwe, jak w mniejszych miejscowościach regionu, ale do czasu. Dekadę mocnym akcentem zamknęło ogłoszenie zwolnień grupowych w firmie VF. Na bruk idzie 1100 osób. To rekord dziesięciolecia. Nasza atrakcyjność inwestycyjna znów rośnie...

W ciągu dziesięciu ostatnich lat przeciętne wynagrodzenie łodzianina wzrosło o 60 procent. Ostatnio wynosiło 3085 zł. I jest to bardzo słaby wynik na tle kraju, w tej kategorii nie konkurujemy z metropoliami, ale miastami takimi jak Białystok, Opole czy Toruń. W również przemysłowych Katowicach średnia płaca wzrosła z 2,5 do 4,4 tys. zł, a więc o 75 proc. No, ale górnicy mają potężne związki zawodowe.

Przez pierwsze lata wzrost wynagrodzeń był niewielki. Gdy wchodziliśmy do Unii, pensje wynosiły 2132 zł. Później, wraz z ożywieniem gospodarczym i malejącym bezrobociem, presja płacowa w łódzkich firmach zaczęła rosnąć. Znamy przykłady firm budowlanych, gdzie w ciągu roku wynagrodzenia poszły w górę o 40-60 procent. Prezesi byli stawiani przed twardymi żądaniami: albo kasa, albo się pakujemy. Pakowano się wtedy do Anglii i Irlandii. Otwarcie granic i wciąż wysoki kurs funta pchnął kilkanaście tysięcy łodzian do decyzji o wyjeździe na Wyspy.

Żegnaj Łodzi kochana

Już dawno zapomnieliśmy, że Łódź miała aspiracje być miastem milionowym. W I dekadzie XXI wieku pozycję drugiego co do wielkości miasta w Polsce straciliśmy na rzecz Krakowa. W ciągu ostatnich 10 lat Łódź skurczyła się o 48 tysięcy ludzi. To tak, jakby zburzyć i zaorać pół Retkini. W 2001 roku było nas 786,5 tysiąca, teraz - tylko 738,5 tys. Największy ubytek zanotowaliśmy w ciągu czterech lat od wejścia do Unii - straciliśmy wtedy 27 tys. mieszkańców. O ile na początku dekady mieszkańców zabierały nam głównie pociągi wywożące młode elity do Warszawy (która nota bene urosła w ciągu 10 lat o 100 tys. mieszkańców), o tyle później gwałtowne wyludnianie można w jakiś sposób tłumaczyć migracją zarobkową na Wyspy. Ale nie tylko. Pamiętajmy, że od 2006 roku w Łodzi gwałtownie rosły ceny nieruchomości. 5 lat temu za metr kwadratowy mieszkania na jednym z łódzkich osiedli trzeba było zapłacić 1,3-1,5 tysiąca zł za metr kwadratowy, a w nowych blokach deweloperskich - do 2 tys. zł. To oznaczało, że typowe M3 można było nabyć za 50-100 tys. zł. Później za sprawą zarówno ożywienia gospodarczego, jak i niestety licznych spekulacji, ceny nieruchomości zaczęły szybować w tempie nawet 10 procent miesięcznie. Pod koniec 2006 r., gdy deweloperom kończyła się pula mieszkań po 2,5 tys. zł za metr, zapraszali na przyszły rok. "Przy czym cena będzie koło 4,5 tysiąca" - straszyli. To musiało działać, zwłaszcza, że rok 2007 przyniósł realizację zapowiedzi. Łodzianie zaczęli kalkulować, że zamiast mieszkania za 300 tysięcy, za te same pieniądze można postawić 120-metrowy dom pod miastem. Czyli w innej gminie. W ten sposób np. liczba mieszkańców niewielkiego Aleksandrowa skoczyła w krótkim czasie o 2 tysiące. A Łodzi ubywało.

Niepokojące jest zwłaszcza, że Łódź traci głównie mieszkańców młodych. Tych, którzy pojechali na zmywak, tych, którzy sukces zawodowy świętują w podmiejskich rezydencjach i tych, którzy za miasto wynieśli się z braku pieniędzy. Tych, którzy są w wieku produkcyjnym. 10 lat temu było ich 506 tysięcy. Dziś - tylko 477 tys. Od wejścia do Unii odsetek osób w wieku produkcyjnym spadł z 65,7 do 64 procent ludności. Demografowie alarmują: Łódź się starzeje. Średnia długość życia wciąż jest najniższa z dużych polskich miast, dzieci wciąż rodzi się mało.

Łódzka szwaczka składa lodówki

Mówiąc w dużym uproszczeniu, w krajach przechodzących transformację ustrojową, jako pierwsze inwestycje pojawiają się stacje benzynowe. Po nich przychodzą hipermarkety. Etap trzeci to duże fabryki międzynarodowych koncernów. Czwarty - zaawansowane technologie i usługi. Erę petrochemiczną na szczęście przeszliśmy już w latach 90. W minioną dekadę weszliśmy budując hipermarkety. Potem pojawiła się naprawdę spora grupa zachodnich montowni - przyszły m.in. Gillette i Dell. Swoje zaangażowanie zwiększyli pierwsi inwestorzy, zaczynający u nas jeszcze w latach 90, tacy jak Indesit (dawniej Merloni) czy Bosch. Ostatnie lata to wreszcie inwestycje w usługi, na razie, niestety, nieliczne, takie jak Philips czy Fujitsu.

Z pewnością osiągnięciem ostatniej dekady jest odejście od gospodarczej monokultury. Dominujący przemysł lekki zastępują inne gałęzie, choć w szwalniach wciąż pracuj kilkadziesiąt tysięcy łodzian (ile dokładnie - tego nie wie nikt, szara strefa kwitnie w tej branży jak mało gdzie). Rośnie strefa zakładów produkujących sprzęt AGD, jest sporo producentów komponentów, rozwija się branża logistyczna. Generalnie jest to zbieżne z rozmaitymi strategiami rozwoju pisanymi w ostatnich latach, choć mniejsza w tym zasługa strategii, a większa globalnego rynku, a także przedsiębiorczości łodzian.

Z kolei do straconych szans należy z pewnością zaliczyć offset. Podpisanie przez Uniwersytet Łódzki umowy z Amerykanami w 2003 r. pretendowało z początku do miana jednego z najważniejszych wydarzeń ekonomicznych ostatnich lat. Oczywiście w skali miasta. Jednak korzyści, które spłynęły do Łodzi w podzięce za kupno amerykańskich samolotów F16 z pewności nikogo na kolana nie powalają. Studia podyplomowe na amerykańskiej licencji, staże, szkolenia - na tym Doliny Krzemowej zbudować nie mogliśmy.

W ciągu dziesięciu ostatnich lat na pewno straciliśmy kilka znaczących marek, z Wólczanką na czele - firma po fuzji z Vistulą przeniosła się do Krakowa. Tam też znajduje się nowa siedziba Kolastyny. Próchnik łódzki jest już tylko z adresu - zarząd urzęduje w Warszawie, a produkcja odbywa się w Chinach.

Na szczęście pojawiło się też kilka nowych marek. Równo 10 lat liczy na przykład łódzki mBank - przykład sukcesu na dużą skalę i to w świecie finansów. Inne przykłady spektakularnych karier z ostatnich lat to choćby Tatuum (choć mało kto wie, że marka jest łódzka), Monnari (choć po latach sukcesów zaliczyła 2 lata temu bolesny upadek), Sphinx (choć i ta firma przeszła w 2009 r. spore zawirowania).

Jeden był taki prezydent

Politycznie ostatnią dekadę w samej Łodzi można skrócić do 8 lat, przynajmniej w wymiarze symbolicznym. To dwie kadencje Jerzego Kropiwnickiego na stanowisku prezydenta, począwszy od roku 2002. A właściwie prawie dwie kadencje. Pierwsza elekcja odbyła się w atmosferze przaśnej lokalnej pseudoaferki, a to za sprawą kontrkandydata Krzysztofa Jagiełły. Okazało się, że były eseldowski prezydent miasta w ledwie kilka miesięcy nadrobił zaległości programowe między ukończoną szkołą przy KC i programem UŁ, a także napisał pracę magisterską i ją obronił. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, uczelnia nie chciała mu wydać dyplomu. Jagiełlo oskarżał o wywołanie tej "pseudoafery" Kropiwnickiego, pracownika naukowego uczelni.

Tamta sprawa dziś może śmieszyć. Koniec rządów Kropiwnickiego był jednak smutny. Na referendum w sprawie jego odwołania poszło ponad 130 tysięcy łodzian, większość chciała jego odejścia. Na marginesie można tylko dodać, że paradoksalnie ten wynik, choć negatywny, świadczy o sile i znaczeniu Kropiwnickiego w ostatnich latach. Wszak odwoływać go poszło dokładnie tyle samo ludzi, ile wybierało nowego prezydenta w II turze ostatnich wyborów.

Czym sobie na to odwołanie w oczach łodzian zasłużył? Pierwszą jego kadencję oceniano w Łodzi dobrze, jako sukces przypisywano mu między innymi inwestycję Della (choć o ojcostwo tej glorii ubiegało się też paru innych kandydatów). Jednak w drugiej czterolatce nie tylko opozycja miała wrażenie, że Kropiwnicki traci kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza tą łódzką. Bieżącym zarządzaniem miastem bardziej zajmował się Włodzimierz Tomaszewski. A Kropiwnicki latał. Najczęściej do Brukseli i do Izraela. Ponoć lobbował za Łodzią, tyle że ani on, ani jego otoczenie nie potrafiło wskazać przekonujących efektów. Źle też mówiono o stylu zarządzania miastem. Władza miała być przejrzysta, a różnie się działo, choćby w miejskich spółkach, czy przy miejskich inwestycjach.

A skoro już mowa o inwestycjach: ekipa Kropiwnickiego miała kilka sztandarowych projektów. Różne są ich losy i różnie można je oceniać. Będę bronił tezy, że Arena była inwestycją dobrą i potrzebną. Ale już przebudowa torowisk pod kątem Łódzkiego Tramwaju Regionalnego spektakularnym sukcesem nie jest. Trochę dlatego, że do projektu nie palą się miasta ościenne. A trochę dlatego, że nowy system w niewielkim stopniu usprawnił ruch tramwajów na osi północ-południe, za to skomplikowany został ruch samochodów na ul. Piotrkowskiej.

I jest wreszcie projekt trzeci, a właściwie wielka idea - budowy nowego centrum Łodzi. Plany były imponujące, choć ryzykowne. Budowa centrów festiwalowych i wystawienniczych z prawdziwego zdarzenia miała być dla Łodzi impulsem rozwojowym, zwłaszcza że zapowiadano udział wybitnego architekta Franka Gehry'ego. Niestety, chyba nic z tego nie będzie i nie ma w tym winy Kropiwnickiego. Powstanie zapewne dworzec podziemny w miejsce Łodzi Fabrycznej. Ale pod ziemią to nawet widać go nie będzie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki