Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego to Donald Tusk „przesłuchał” komisję?

Sławomir Sowa
Dariusz Łukawski: - Żyjemy w świecie obrazków
Dariusz Łukawski: - Żyjemy w świecie obrazków
Rozmowa z Dariuszem Łukawskim, trenerem medialnym, byłym wieloletnim dziennikarzem TVP, producentem i reżyserem.

Bohaterem ostatniego posiedzenia komisji ds. Amber Gold był Donald Tusk. Co to właściwie było: przesłuchanie byłego premiera czy jego występ?

Ależ wszelkie komisje śledcze to spektakle zaaranżowane dla wylansowania polityków, którzy w nich zasiadają. Celem takiej komisji jest raczej stworzenie widowiska niż dotarcie do prawdy.

A kto wylansował się podczas tego posiedzenia?
Z posiedzeń tej komisji pamiętamy dwie osoby: Małgorzatę Wassermann i Marka Suskiego. Pani Wassermann prowadzi posiedzenia i stara się zapanować nad temperamentem wszystkich przesłuchiwanych. Pan Suski zasłynął natomiast poszukiwaniami carycy Katarzyny. Teraz wreszcie mogliśmy zobaczyć, jak wygląda rasowy polityk i kandydaci na polityków. Rasowy polityk przyszedł przygotowany, przewidział wszystkie pytania, a kandydaci polityków, którzy próbowali go przyprzeć do muru, dostali rykoszetem.

Więc kto wypadł lepiej: Małgorzata Wassermann czy Donald Tusk?
Oczywiście Donald Tusk.

Ale w momencie kłopotliwych dla niego pytań drapał się gdzieś za uchem, dotykał twarzy. To są gesty, które w mowie ciała chyba podważają to, co mówił?

Rzeczywiście same gesty można odczytać jako objaw zdenerwowania, chęć uniknięcia odpowiedzi, ale w tym przypadku najważniejszy jest wydźwięk całości. W opinii większości ekspertów osobą, która wizerunkowo wygrała to spotkanie, jest Donald Tusk. Oczywiście, można mu różne rzeczy zarzucać, ale tak naprawdę najważniejszy jest przekaz całościowy: pokazał, że panuje nad sytuacją. A tego przecież wymagamy od polityków.

Sam pan powiedział, że do tej pory to Małgorzata Wassermann panowała na tych posiedzeniach.
Trzeba jej oddać, że teraz też próbowała. Ona też zbiła kapitał na tym przesłuchaniu. To zaprocentuje.

To znaczy, że Donald Tusk nie popełnił żadnych błędów wizerunkowych, nic do poprawienia?
To są sytuacje obciążone wielką dozą emocji i zapanowanie nad tymi emocjami jest pierwszym i podstawowym warunkiem skuteczności przekazu. To o wiele bardziej udało się Donaldowi Tuskowi. Jego reakcje, celne riposty niekiedy pozwalały mu nawet na uniknięcie odpowiedzi. Przesłuchanie trwało siedem godzin, więc zmęczenie, podenerwowanie nieustanną presją, ciągła koncentracja robią swoje. Przy uważnej analizie siedmiogodzinnego przesłuchania coś pewnie by się znalazło, ale liczy się ogólny wydźwięk. Jestem przekonany, że Donald Tusk poświęcił bardzo dużo czasu, żeby to przećwiczyć i wyszedł z przesłuchania zwycięsko.

Komisja Amber Gold zamyka cykl wizerunkowych spektakli, jakim były wybory samorządowe. Czy działania wizerunkowe są w stanie przechylić sympatie polityczne? W Warszawie Patryk Jaki grillował z mieszkańcami, brylował podczas komisji weryfikacyjnej, Rafał Trzaskowski był trochę nijaki, a mimo to wygrał właśnie Trzaskowski. Co nie zadziałało u Jakiego?

Po pierwsze, popełniał dużo błędów merytorycznych, po drugie nie jest warszawiakiem. W Warszawie znowu modny stał się slogan „Nie ma cwaniaka na warszawiaka”. W tym kontekście Jaki nie mógł wygrać, był postrzegany jako ktoś z innego miasta, kto po prostu chce przejąć władzę korzystając ze swojego umocowania politycznego, a do tego ma braki w wiedzy i wykształceniu. Rafał Trzaskowski to człowiek brylujący na salonach, w stolicy, w Europie. Oczywiście on też popełniał błędy, na przykład chwalił się, że na spotkanie z wyborcami dojechał autobusem, ale też dodał, że do autobusu dojechał samochodem.

W przypadku Patryka Jakiego nie było tak, że widać było niespójność między jego działaniami wizerunkowymi a tym, jak Patryk Jaki jest postrzegany?

Jest postrzegany jak polityk, czyli jak chorągiewka. Równie dobrze mógłby startować w Szczecinie. W Warszawie nie robi też wrażenia fakt, że Patryk Jaki jest wiceministrem i szefem komisji weryfikacyjnej, bo wiceministrów przewijały się tu setki. Gdyby pan Jaki startował na przykład w Raciborzu, zapewne już na starcie miałby punkty za wiceministra. Ale nie w Warszawie.

Spójrzmy na Łódź. PiS atakując Hannę Zdanowską używał słowa „przestępca”, wykorzystując fakt, że została prawomocnie skazana za poświadczenie nieprawdy. Sama Hanna Zdanowska konsekwentnie powtarzała, że „czuje się niewinna”. I dostała 70 procent głosów. Czy wyborcy nie rozróżniają, co to znaczy być niewinnym i czuć się niewinnym, czy zadziałało jeszcze coś innego?

Ważne jest słowo „niewinny” i już. Natomiast działa tu jeszcze jeden mechanizm. Im bardziej się kogoś atakuje, tym większą on wzbudza sympatię. A jeśli się potknie, tym bardziej staje się dla nas normalny, bliższy, po prostu ludzki. To ciągłe uderzanie przyniosło więc skutek odwrotny od zamierzonego, tym bardziej że Hanna Zdanowska mogła się pochwalić efektami swojej pracy jako prezydent miasta.

A jak pan ocenia kampanię wyborczą do samorządów pod względem poziomu wizerunkowego?
Obserwacje są trochę przerażające. Na poziomie starcia dwóch wielkich bloków, bloku władzy i opozycji, można się jeszcze dopatrzeć znamion zawodowstwa, ale im niżej, tym gorzej. Pod względem prezentacji kandydatów, ich wizerunków jesteśmy jeszcze głęboko w ubiegłym stuleciu. Sympatyczni, normalni ludzie jako kandydaci zaczynali udawać kogoś kim nie są, nie potrafili się zachować, porządnie wypowiedzieć, zainteresować programem. Na stypach bywa weselej niż na niektórych spotkaniach wyborczych. Lokalne telewizje dostosowały się do tych spektakli figur woskowych.

Może tym kandydatom zabrakło doradców, jak poprowadzić kampanie?
Nie, doradców nie brakuje. To kwestia pychy samych kandydatów. Ego przerasta rzeczywistość. Wydaje im się, że wiedzą lepiej i nikogo nie pytają o radę.

Tak jak burmistrz Legionowa z jego chamskim, seksistowskim występem?
Nie bez kozery wspomniałem, że jesteśmy jeszcze w XX wieku. Taki występ w latach 60. zyskałby rechotliwy aplauz publiczności, teraz zakończył się skandalem. Takie zachowania świadczą nie tylko o poziomie samego burmistrza, ale i uczestników spotkania, którzy nie zareagowali. Tu jest jeszcze inny problem - obecności kobiet w polityce. Są lepiej wykształcone niż mężczyźni, należą do grona najbardziej przedsiębiorczych kobiet w Europie, ale jak pan spojrzy na listy kandydatów do samorządu, są w mniejszości. To samo dotyczy ekspertów i komentatorów wyborów - większość to mężczyźni. Radio i telewizja nie popisały się. Mam dość oglądania stad wiekowych narcyzów, opowiadających te same komunały na setnym wieczorze wyborczym. Świat poszedł do przodu. Moi studenci wybrali Anitę Werner jako najbardziej wiarygodną dziennikarkę newsową, a stary przesąd mówi, że tylko mężczyzna o niskim głosie może być wiarygodny. Młode pokolenie te przesądy wyrzuca do kosza.

Użył pan słowa pycha. Szkoli pan między innymi menedżerów, ludzi z natury rzeczy przywiązanych do własnego zdania. Czy oni chętniej przyjmują rady od doradcy medialnego, wizerunkowego?

W końcu są liderami, więc muszą wiedzieć, czego chcą, a chcą się rozwijać, zdobywać wiedzę, zwiększać skuteczność, awansować. Analizują i wyciągają wnioski. Oczywiście zdarzają się i takie sytuacje, że jakiegoś prezesa trudno przekonać, aby występując przed zespołem darował sobie opowiadanie przez 50 minut o liczbach, bo nikt go nie będzie słuchał. Ale później dowiaduję się od zespołu, że się udało. Mówił 10 minut i to ciekawie. Ale im ktoś mniej pewny siebie, tym trudniej mu uwierzyć, że im krócej tym lepiej, im prościej tym skuteczniej, im życzliwiej tym efektywniej. To dotyczy zarówno sfery biznesu, jak i polityki. Z politykami, czy bardziej może kandydatami na polityków, jest jednak kłopot. Oni wierzą, że za tysiąc złotych zorganizują kampanię, dzięki której przez najbliższe kilka lat zarobią na przykład pół miliona. Nie ma takich cudów, nawet przy wsparciu wielebnych.

Spójrzmy na przekaz wizerunkowy z drugiej strony, przez odbiorcę. Kto jest najbardziej podatny na działania wizerunkowe?
Ludzie młodzi zwracają większą uwagę, kto do nich mówi, co mówi, jaki ma cel, co wynika z mowy ciała. Starsi też potrafią być krytyczni. Jeśli ktoś jest zadbany, dobrze ubrany, umie się zachować, jest odbierany jako profesjonalista, osoba, która szanuje swoich odbiorców. Nie mówimy tu o ekstrawagancji, aby zwrócić na siebie uwagę za wszelką cenę, ale o schludnej garderobie i dobrych manierach, co zwiększa zaufanie i wiarygodność. Po drugiej stronie jest tzw. bazar, zarówno w garderobie, jak i zachowaniu. To się ładnie nazywa „wyrazistością”, ale nawet w PiS prezes publicznie zrugał jednego z posłów za chamskie wystąpienie. Na tym się niczego nie zbuduje.

Czy przyjdzie kiedyś taki dzień, że w pojedynku wizerunek - treść przekazu, ważne będzie już tylko to pierwsze?
Ależ to już się stało. Jak cię widzą, tak cię piszą. Niestety, tak już jesteśmy skonstruowani, że najpierw patrzymy, a potem słuchamy. Jesteśmy w coraz większym stopniu otoczeni kulturą obrazkową i od tego nie uciekniemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki