W czasie nalotów ukraińskie dzieci chowały głowy pod poduszki i pytały, co się dzieje. W Polsce wciąż boją się hałasów i tęsknią za domem. W regionie łódzkim jest już kilkanaście tysięcy ukraińskich dzieci uciekających przed wojną. Na razie przysypiają w pociągach i odpoczywają w punktach pomocy. Ale jeśli wojna się przeciągnie, będą musiały zacząć tu normalne życie.
Na zdjęciach: uchodźcy z Ukrainy na dworcu Łódź Fabryczna w Łodzi
CZYTAJ DALEJ>>>
.
Walentina Jakimienk z Winnicy w centralnej Ukrainie (na zdjęciu) przyjechała na dworzec Łódź Fabryczna w niedzielę specjalnym pociągiem ŁKA z dwójką dzieci: 6-letnią Lierą i 10-letnim Dimą. To właśnie ze względu na nich postanowiła wyjechać z Ukrainy. - Dzieci łykały tabletki uspokajające i na dźwięk syren zakrywały uszy poduszkami. Nie chciały schodzić, by ukryć się w piwnicy – wylicza Walentina. - One doskonale wiedzą, co się dzieje. Mają przecież internet, dlatego boją się, są niespokojne. Tłumaczymy im, że mają przecież rodziców. Po to jesteśmy, żeby się nimi opiekować – opowiada.
Jednak rodzina się rozdzieliła, bo tata Liery i Dimy został na Ukrainie, by bronić ojczyzny. - On wierzy, że wszystko będzie dobrze. Że wrócimy i odbudujemy naszą Ukrainę. Potrzebujemy tylko czasu – zapewnia Walentina. Na razie planuje pobyć przez jakiś czas w Olsztynie, gdzie pracuje jej siostra i może liczyć na opiekę. - Dziękujemy, że nam pomagacie – dodaje.
CZYTAJ DALEJ>>>
.
Takich dzieci jak Dima i Liera są już w regionie łódzkim tysiące. Od początku wojny do Polski przybyło już prawie 1,5 mln uchodźców z Ukrainy, głównie kobiet z małymi dziećmi. To oznacza, że niepełnoletnich uchodźców może być w Polsce już pół miliona. W regionie łódzkim uciekinierów z Ukrainy może być już około 50 tys. Z tego kilkanaście tysięcy to dzieci.
Od wielu dni nikt nie ma wątpliwości, że Putin i jego armia nie mają dla dzieci litości. Już na początku wojny rosyjska artyleria zbombardowała szpital onkologiczny w Kijowie. Zginął wtedy 6-letni, chory na raka chłopiec. W ostatni weekend Rosjanie zastrzelili rodzinę uciekającą z Irpina. Rodzicom z dwójką dzieci udało się przebiec przez most, ale to ich nie uratowało. Pociski zabiły na miejscu dwoje dzieci i mamę, ojca odratowali medycy. W weekend zabite zostało też 18-miesięczne niemowlę z Mariupola. Bieg rodziców z umierającym dzieckiem do szpitala i walkę o jego życie uwiecznili fotoreporterzy. Sfotografowali też rozpacz rodziców, gdy mimo trudu lekarzy dziecko zmarło.
CZYTAJ DALEJ>>>
.
Dlatego teraz ukraińskie maluchy przysypiają w jadących przez Łódzkie pociągach, drzemią w ramionach rodziców, koczują na dworcach i pomieszkują u obcych ludzi. Jadą w zimowych kombinezonach, czapkach z pomponikami, z misiami lub króliczkami pod pachą.
Kombinezonik i pluszowego konika ma też czteroletnia Amina (na zdjęciu z rodziną), która trafiła na dworzec Łódź Fabryczna z mamą i trzema starszymi siostrami. Rodzina przyjechała znad Morza Czarnego, bez konkretnego planu nawet na najbliższe dni. - W Odessie zaczęli strzelać, mała pytała, co się dzieje. Wyjechałyśmy – mówi jej siostra 18-letnia Jarosława. Dziewczynkę bardo niepokoiły latające nisko samoloty i wybuchy. - Tłumaczyłyśmy jej, że samoloty w ten sposób salutują. Przed wojną w naszym rejonie też latało dużo maszyn. Więc chyba uwierzyła – mówi jej siostra.
CZYTAJ DALEJ>>>
.