Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Grzesiek" SŁODKOwski - wspomnienie o Wojciechu Słodkowskim

Jakub Wilamek
Wojciech Słodkowski
Wojciech Słodkowski tvplodz
Głupi Wafelek "Grzesiek w polewie czekoladowej", a zmienił moje życie. Nie jest to kryptoreklama, ani wyznania trzydziestoletniego faceta, który nie może oprzeć się słodyczom. To historia, która choć wydarzyła się 12 lat temu, w życiu pewnego młodego chłopaka odcisnęła swe piętno. Chłopaka, który chciał uczyć się dziennikarstwa, by móc zmieniać świat, opisywać rzeczywistość, a nawet ją zaklinać.

Tego "Grześka" dostałem od Wojtka Słodkowskiego. Rok 2000, tzw. Milenium - jedna wielka kicha! Miały stanąć windy, komputery miały zwariować, miasta miały zostać pozbawione prądu, telefony przestać działać. Wreszcie miało być jak w amerykańskim filmie. W końcu wyrównałby się choć na chwile różnice cywilizacyjne. Może nie dogonilibyśmy Stanów czy Europy Zachodniej, ale problem milenijny mógłby cofnąć innych do naszego poziomu. Rewelacyjne studium przypadku dla socjologów. A tu nic! Tak liczyłem, że ten rok będzie wyjątkowy. Teraz wiem, że był.

Pora zimowa chyba, bo w sali zajęciowej na Rewolucji siedzieliśmy przy zapalonym świetle. Jedne z pierwszych zajęć z dziennikarstwa prasowego. Tradycyjnie zaczęło się od prasówki, o której Bartek Pawlak, też jego student napisał wspominając Słodka na facebooku: "tymi prasówkami otwierał nam oczy na świat". Kurde ale jak otwierał! To dzięki niemu nauczyliśmy się rozumieć teksty prasowe. Czytać umiał każdy. Jak się okazało później, rozumieć prawie nikt.

W tej sali, przy tym PRL-owskim jarzeniowym oświetleniu, po drugiej stronie stał gość celnie strzelający pytaniami. Newsowy snajper, który serwisy informacyjne znał na pamięć. Dostaliśmy zadanie: kilka linijek tekstu, z którego wynikało, że wspomniany wirus milenijny dopadł chyba budowlańców w Warszawie, bo to im, a nie całej cywilizacji odciął, jeśli nie zasilanie, to na pewno chęć do pracy, przez co opóźni się budowa metra w Warszawie. Dostaliśmy 20 minut na napisanie informacji prasowej. Dodatkowo za najlepszy tytuł przewidziana była nagroda.

Choć Słodek bo tak zwykliśmy o nim mawiać, był nauczycielem nad wyraz wytrawnym, tutaj popełnił chyba błąd edukacyjny. Nagroda za tytuł sprawiła, że tekst pisaliśmy krócej niż wymyślaliśmy tytuł. A może to o to chodziło? Zajęcia na temat tego jak powinien brzmieć dobry tytuł prasowy zapamiętam na zawsze. Nie, nie dlatego, że wygrałem. Wygrałem i było to słodkie zwycięstwo. Ale Jak każdy pierwszoroczniak zastanawiałem się nieraz czy sobie poradzę na studiach, czy wybrałem odpowiedni kierunek i czy nie przeceniłem siebie wybierając dość specyficzną przyszłość dziennikarza. Choć dziennikarzem nie zostałem to specyficzny sposób postrzegania świata mi pozostał.

Ta nagroda znaczyła dla mnie więcej niż chyba sam Słodek mógł się tego spodziewać. Ta nagroda to był dowód na to, że sobie poradzę. Słodek nieświadomie dał mi do zrozumienia, że dam radę, że te studia to miejsce dla mnie. Zostałem zaproszony na środek sali, gdzie Słodek wręczył mi nagrodę główną - Wafelka Grześka w mlecznej czekoladzie. Nagrodę za tytuł "Spóźnione metro".

"Czujecie to?" - powiedział. "Spóźnione metro - ta dwuznaczność. Widzicie tych ludzi, którzy czekają na peronie, a pociąg nie przyjeżdża? A jak obrócicie głowę w wyobraźni widzicie wielką dziurę w ziemi i robotników opartych o łopatę. Nie widzicie? To też dobrze, bo z ciekawości przeczytacie o co autorowi chodziło. Tytuł ma zaciekawić, ma zaintrygować. Zapamiętajcie to!"

Zapamiętałem. Tylko właśnie sobie uświadomiłem, że nadal nie mam tytułu dla tego tekstu. I co? Teraz pewnie się gdzieś tam ze mnie śmiejesz, ze Wilamek się nawymądrzał, a tu za chwilę padnie "sprawdzam". Ale chyba mam. Lubiłeś grę słowami, więc tytuł powinien Ci się spodobać. Kiedyś jak się spotkamy upomnę się o "Grześka".

Kiedyś Ci wszyscy powiemy to czego nie zdążyliśmy. Nie wiesz pewnie, że obserwując Twoją walkę niemal o wszystko i w każdej sprawie wymyśliliśmy kiedyś z Pawlaczkiem "Order Słodka Walczącego". Tak Cię pamiętamy. Choć w wielu kwestiach się z Tobą nie zgadzaliśmy to chcieliśmy z Tobą "walczyć". O nasze zdanie, rację, poglądy i przekonania.

Pamiętamy jak razem z dr. Markiem Palczewskim przygotowaliście nam w nieistniejącym już Qurdemolu homologację uprawniającą do poruszania się w mediach pisanych. Do dzisiaj mam dyplom. Mimo, że symboliczny to dla mnie niezwykle ważny. A teraz bezcenny.

Nie miałem okazji wymienić z Tobą poglądów na temat Facebooka. Obstawiam w ciemno, że jest tam coś z czym walczyć należy. Bałem się, że kiedy tam zajrzę zobaczę pełne patosu wspomnienia o Tobie. Zobaczyłem coś czego w takich sytuacjach nie zwykłem oglądać. Pełne humoru i uśmiechu wpisy na Twój temat. Nie zapomnimy "Redaktor - traktor" i "gorzej miałem". Nie zapomnimy lekcji dziennikarstwa, którą przytoczył nieznany mi Piotr Sawicz-Kociubiński: "Tylko jego jedno zdanie zdołało zmienić mnie na całe życie "jeśli chcesz pisać o ludziach, to nie możesz jeździć tylko samochodem, wsiadasz k*** w tramwaj i jedziesz z nimi, masz czuć ten sam smród i duchotę, co Twoi czytelnicy". Zmieniłem branżę, ale zasada została. Zrobił kawał dobrej roboty dla wielu ludzi".

Nie znam go ale od razu widać, że musiałeś go uczyć. Nie ma lepszej definicji dziennikarstwa niż te kilka zdań.

Dostrzegałeś nasze pasje i dawałeś porządnego kopa w tyłek, kiedy ktoś chciał z nich zrezygnować. Pamiętam jak kazałeś mi zrobić reportaż o nielegalnych wyścigach samochodowych. Choć bałeś się, że dostanę po głowie, wiedziałeś, że bez Twojego kopa tego nie zrobię. Zrobiłem. Wspominam to do dziś.

Martę Baraszkiewcz wysłałeś do teatru. Też o tym wspomniała: "A mnie wysłał do Jaracza, bo "teatr kocha swoich widzów" oczywiście poszłam, a dziś tam pracuję, bo rację miał, że teatr ...".

W tym roku po raz pierwszy od 10 lat nie zjawiłem się na kweście na Starym Cmentarzu. Nie umiem powiedzieć dlaczego. Podzieliłem się z moją bliską koleżanką kilkoma anegdotami na Twój temat. Powiedziała: "szkoda, że nigdy nie stanął na mojej drodze". Powiedziałem jej, że ma czego żałować i że nigdy jej nikt tak konstruktywnie nie opierdzieli, jak Ty opierdzielałeś nas. Powiedziałem jej, że nie zjawiłem się na kweście i że wiem od Huberta Barańskiego z którym tak często spieraliście się o sprawy Łodzi, że o mnie pytałeś, a ja głupi odpuściłem sobie wizytę tego dnia. Powiedziała mi wtedy: "Kuba, to taki od niego cudowny, ostatni opierdziel. Żebyś już nigdy sobie w niczym nie odpuszczał".

Byłoby to w Twoim stylu. Dać lekcje jeszcze tak na koniec, na pożegnanie. Obiecuję z tej lekcji skorzystać przyłączając się do słów Bartka Pawlaka "Wojtek, już z nas więcej tak nie żartuj! Wielki mistrzu i wariacie!".

Do zobaczenia za rok na kweście. Obiecuję, że będę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki