Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Krzynówek: Zawsze byłem normalny i tak zostało [WYWIAD]

Paweł Hochstim
Dariusz Śmigielski / archiwum
Gdyby nie przepis, który pozwala rozwiązać kontrakty po spadku to byłby problem - mówi Jacek Krzynówek, dyrektor sportowy PGE GKS Bełchatów.

Gdy Jacek Krzynówek kończył karierę piłkarską powiedział, że chciałby kiedyś pracować jeszcze przy piłce. No to teraz spełnia Pan to marzenie.
Nie jest to łatwa praca, ale jestem bardzo zadowolony, że dostałem taką propozycję z GKS Bełchatów. Długo się nie zastanawiałem, chociaż czas, w którym musiałem odpocząć od piłki był długi. Długi, ale zamierzony.

Przyszedł Pan do Bełchatowa w bardzo specyficznym momencie. Często nadużywa się określenia "rewolucja w składzie", ale w GKS właśnie taka rewolucja była, bo odeszło ponad dwudziestu piłkarzy...
Nie jest to łatwy okres dla klubu, ale przyszedł taki moment, w którym trzeba było coś zmienić. Przede wszystkim opinię o GKS, że przychodzą tu starsi piłkarze, żeby się dorobić. Na razie idzie to w dobrym kierunku, bo drużyna, może i w bólach, ale się rodzi. Wiem, że to będzie dla nas trudny sezon, ale jesteśmy pozytywnie nastawieni. Chwała, że jest taki przepis, że po spadku można rozwiązać kontrakty, bo to dużo nam pomogło.

Byłby kłopot z pieniędzmi?
Bardzo duży. Gdy klub spada z ligi to zawsze są problemy. Niedawno przeczytałem, że Norymberga po spadku dwa lata temu do dzisiaj się nie może otrząsnąć i mają dziurę budżetową.

Dyrektor sportowy od menedżerów musi się opędzać?
Owszem, choć na razie jest spokój, ale im bliżej będzie do końca okienka transferowego tym pewnie będzie gorzej. No i na początku telefon się grzał, a pracowaliśmy czasem po 14 godzin.

Przez ostatnie lata od zakończenia kariery tylko raz Pana nazwisko pojawiło się przy piłce, gdy zaangażował się Pan w Motor Lublin. Dużo Pan stracił pieniędzy?
Nie, jeszcze nie.

A po co to Panu było?
Chcieliśmy tam zrobić dużą piłkę, nie ma jej przecież w Lublinie od bardzo dawna. Władze miasta bardzo są za piłką, ale z różnych przyczyn się nie udało.

Nie uśmiecha się Pan jak o tym mówi.
Bo żałuję, że się nie udało. Patrząc teraz z perspektywy czasu może niektóre rzeczy zrobilibyśmy inaczej. Szkoda. Nie chcę do tego wracać.

Z Bełchatowa startował Pan do wielkiej kariery, więc pewnie ma szczególne miejsce w sercu?
Oczywiście, gdy byłem małym chłopcem to marzyłem, by tu grać. Rok przed tym, jak wreszcie trafiłem do Bełchatowa, przepracowałem z drużyną cały okres przygotowawczy, ale klub nie dogadał się z RKS Radomsko i na rok zostałem wypożyczony do Rakowa. Po roku wróciłem, udało mi się awansować do ekstraklasy, jako piłkarz GKS też debiutowałem w reprezentacji i tu na tym stadionie ogłosiłem zakończenie kariery.

Nie ma co ukrywać, przegrał Pan wtedy ze zdrowiem.
Niestety, tak to się układało. Mówią, że sport to zdrowie, ale zawodowy na pewno nie. Dokuczały mi problemy z kolanem. Nie było łatwo podjąć tę decyzję i długo do niej dojrzewałem. Może mógłbym jeszcze grać w Polsce, ale nie chciałem narażać klubu, być może np. GKS do którego bym wrócił, na to, że będę miał kontrakt, a nie będę zdolny do gry.

Po kilku latach wrócił Pan do Bełchatowa w innej roli.
I bardzo się z tego cieszę.

A drużyna, jedna z najmłodszych w lidze, podoba się Panu?
Taki obraliśmy kierunek. Zdajemy sobie sprawę, że to są młodzi chłopcy, ich forma będzie falowała, raz do góry, raz na dół. To są uroki młodości, ale początek jest dobry. Każdy trening, każdy mecz im pomaga.

No i szczęście Wam sprzyja. Dwa mecze wygrane po karnych w ostatnich minutach.
Szczęście sprzyja, ale trzeba mu pomóc. Nasza gra nie jest porywająca, ale ambicją nadrabiamy. To są chłopcy, którzy chcą tu grać, chcą się rozwijać.

GKS wykorzystuje Pana nie tylko jako dyrektora sportowego, ale i w akcji marketingowej. Widzi Pan ten wielki billboard ze swoim zdjęciem, jak Pan jedzie do klubu?
Widzę. Fajnie, że byli piłkarze mają swoje miejsca w klubach, że kluby sobie o takich chłopakach przypominają. Na Zachodzie to jest normalne.

Pamiętam, jak opowiadał Pan o tym, że obawiał się wyjeżdżając wiele lat temu z Bełchatowa do Norymbergi. I tak sobie myślę, że dzisiaj do Bełchatowa też przyjeżdżają tacy przerażeni chłopcy z małych klubów.
Na pewno dla nich też jest skok, ale moja generacja piłkarzy była inna, niż dzisiejsza. Nie lubię używać sformułowania "za moich czasów", bo się czuję wtedy staro, a zawsze śmialiśmy się z chłopakami, gdy przychodził piłkarz z dawnych lat i mówił, że jak on grał to się działo... Teraz sam wpadam tę w pułapkę. Ale to naprawdę są inni ludzie, o innej mentalności.

Dziś jest łatwiej zostać piłkarzem?
Na pewno warunki są lepsze, niż my mieliśmy. A może mają za dobre warunki? Bo człowiek się do nich łatwo przyzwyczaja i ich nie szanuje.

Pan dobrych warunków nie miał na pewno, a w sumie na starcie kariery ważny był przypadek, gdy RKS Radomsko potrzebował młodzieżowca, a ktoś Tadeuszowi Dąbrowskiemu przypomniał, że tam gdzieś u stolarza pracuje dobry zawodnik...
Graliśmy z Radomskiem mecz na szczeblu wojewódzkim Pucharu Polski, strzeliłem gola, kilka razy mocno uderzyłem w las i pan Tadeusz mnie zauważył. Chciał mnie od razu ściągnąć, ale ja odmówiłem. Właściwie nie wiem dlaczego, to są właśnie uroki bycia młodym człowiekiem. Prezes się zdenerwował i temat upadł.
Ale wrócił.
Rok później RKS grał w trzeciej lidze, nawet wybrałem się ze znajomymi na pierwszy mecz z Piotrcovią, który RKS wygrał 1:0, ale w poniedziałek został ukarany walkowerem za brak młodzieżowca. Wtedy prezes sobie o mnie przypomniał i po jednym treningu zapadła decyzja, że nadaję się.

No, nadawał się Pan. Później 96 razy potwierdziło się to w reprezentacji Polski.
Ale z drugiej strony nie mam żadnego meczu w kadrach juniorów, czy młodzieżowej. Późno zaczynałem grać w piłkę, jak przyszedłem do Radomska miałem już 18 lat. My dzisiaj w GKS mamy trzystu dzieciaków, którzy zaczynają trenować mając kilka lat. Oczywiście grałem z kolegami, czy ze świętej pamięci Tatą, ale do poważnego klubu trafiłem późno. Ale może dlatego omijały mnie kontuzje przez wiele lat? Dopiero jedna mnie pokonała na koniec.

Myślę sobie, co siedzi w głowie człowieka, który zagrał 96 razy w reprezentacji. Czy dumę, czy żal, że nie znalazło się jeszcze czterech występów do setki?
Oczywiście, że byłem i zawsze będę bardzo dumny, bo było przede mną grono o wiele lepszych piłkarzy, a jednak tylu meczów w reprezentacji nie zagrali. Zdarzało się, że mieli medale Mistrzostw Świata, ale meczów mieli mniej. Jestem z tego dumny, większość meczów pamiętam, pamiętam też wszystkie piętnaście goli.

Ten gol z Portugalii zajmuje szczególne miejsce w głowie?
Nie. Młodsi kibice pamiętają mnie przede wszystkim z tego gola, ale ja myślę inaczej. Miałem znacznie lepsze mecze w reprezentacji, niż tamten.

No wie Pan - to był bardzo ważny gol, z wielkim przeciwnikiem, w takich okolicznościach...
Tak naprawdę ta bramka nie powinna paść, a ten punkt de facto dał nam jedyny jak na razie w historii wywalczony na boisku awans do Mistrzostw Europy, bo przecież w Euro 2012 zagraliśmy jako gospodarz.

Dzisiaj w GKS ma Pan w drużynie wielu młodych piłkarzy, którzy pewnie wychowali się na Pana golach. Ciekawe, kto jest ich idolem - Lewandowski, czy Krzynówek.
Eeee, myślę, że Lewandowski. Moja przygoda z piłką była inna, niż Roberta. Ja byłem bardziej skryty, wiedziałem, gdzie jest moje miejsce w drużynie. Byłem od grania, a nie od gadania. A Robert? Jest rozpoznawalny na całym świecie także dzięki Facebookowi, czy Twitterowi. No i gra w Bayernie, jednym z trzech najlepszych klubów świata.

Pan też grał w wielkich klubach. OK, może nie w Bayernie, ale gole Realowi także Pan strzelał.
Już generacja Roberta jest inna. W naszych czasach nie było mediów społecznościowych, to i nasza popularność była zdecydowanie mniejsza, niż dzisiejszych piłkarzy. Serwisy plotkarskie też rzadziej o nas pisały. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie siebie jako popularnego piłkarza w dzisiejszym świecie, bo ci chłopcy są non stop pod ostrzałem paparazzi.

Jak pamiętam, to Pan w czasie piłkarskiej kariery niespecjalnie lubił dziennikarzy i wywiady...
Bo ja byłem od grania, a w drużynie mieliśmy ludzi, którzy lubili błyszczeć. Do dzisiaj w sumie to zostało, ale cieszę się, gdy ludzie mi mówią, że nie odbiła mi sodówka i się nie zmieniłem. Zawsze byłem normalnym człowiekiem i tak zostało. Podoba mi się to.

Przez ostatnie lata był Pan nieobecny, a ludzie mimo tego Pana pamiętają. To pokazuje, jak wtedy kibice czekali na sukcesy.
To pokazuje przede wszystkim, jak ważnym sportem jest piłka nożna. Po szesnastu latach awansowaliśmy na Mistrzostwa Świata i sam awans był wielkim sukcesem. Mieliśmy fajną drużynę, świetnego trenera, sztab.

Ale w Korei wam nie wyszło.
Przerosło to nas. Ja uważam, że jak się za dużo dzieje wokół drużyny, to wcześniej czy później to wychodzi bokiem. Tak właśnie było wtedy, także przez nietrafione decyzje trenera Engela, który nie zabrał na mundial Tomka Iwana, a pojechali inni, którzy nie grali w eliminacjach. Już zaczynało się wtedy coś złego dziać. Zresztą za trenera Smudy na Euro było podobnie, tak samo wcześniej przed mundialem w Niemczech za trenera Janasa. A może jednak nie było nas stać na więcej...? Ale myślę, że tamten awans był bodźcem, że możemy grać na wielkich imprezach. Może to był impuls, który pomógł obecnej generacji piłkarzy?

Reprezentacja Adama Nawałki podoba się Panu?
Podoba mi się, jeżdżę na mecze, byłem na wszystkich w tych eliminacjach w kraju i trzymam kciuki, żeby awansowali.

Za chwilę czeka ich mecz z Niemcami.
Odstawaliśmy od nich piłkarsko, ale wynik idzie w świat. Pamięta się gole Arka Milika, czy Sebastiana Mili, a nie to, ile Wojtek Szczęsny wybronił. Myślę, że znów pokażą swój pazur.

Tyle lat grał Pan w Bundeslidze, więc pewnie mecze w reprezentacji z Niemcami były dla Pana szczególne. Choć niezbyt udane.
Niestety, nigdy nie udało się wygrać, choć parę razy byliśmy blisko. Wtedy nam czegoś brakowało, a teraz chłopakom udało się wykorzystać słabość Niemców. Czapki z głów.

Sądzi Pan, że tę drużynę stać na coś więcej, niż sam awans?
Jeśli nie będzie błędów w przygotowaniach to myślę, że tak. U nas zawsze na tych zgrupowaniach przed dużymi turniejami coś szło nie tak. Ale sądzę, że mamy bardzo profesjonalny sztab szkoleniowy i błędów nie będzie.

A GKS z Jackiem Krzynówkiem na stołku dyrektorskim wróci do ekstraklasy?
Gdy będziemy kończyć następny sezon, klub będzie szykował się do obchodów 40-lecia. Więcej nic nie powiem.

Rozmawiał Paweł Hochstim

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki