Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jadwiga Moll: Wrosłam w naszą Łódź

Anna Gronczewska
Profesor Jadwiga Moll
Profesor Jadwiga Moll Krzysztof Szymczak
Z prof. Jadwigą Moll, kardiologiem, rozmawia Anna Gronczewska.

Czy lubi Pani Łódź?
To moje miasto rodzinne i choćby z tego powodu mam do niego sentyment, dobrze w nim się czuję. Natomiast zawsze człowiek dostrzega dobre i złe strony swojego miejsca. Mogę jednak powiedzieć, że wrosłam w tę naszą Łódź.

Jakie są w takim razie dobre strony Łodzi?
Na pewno lokalizacja w samym centrum Polski. To daje poczucie, że wszędzie mamy blisko. No i mieszkamy, że w środku kraju. Zawieruchy po drugiej wojnie światowej sprawiły, że zmienił się skład osobowy Łodzi. Nawet moja rodzina przybyła tu z Warszawy, po powstaniu. I tu osiadła. Ja natomiast zawsze czułam, że jestem u siebie.

Pani rodzina ma warszawskie korzenie?
Tak. Po różnych zawieruchach postanowiła jednak osiedlić się w Łodzi. Ale ja już czuję się łodzianką.

W której części Łodzi się Pani wychowała?
W śródmieściu. Z balkonu mojej kamienicy był widok na pomnik Tadeusza Kościuszki. Tam umawiałam się na randki. A wcześniej spoglądałam przez okno czy kolega już przyszedł. Mieszkałam na dawnej ulicy Obrońców Stalingradu, dziś Legionów. Blisko miałam też do kościoła pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego i kościoła świętego Józefa przy ulicy Ogrodowej. W oddali była fabryka, którą teraz podziwiam jako Manufakturę. W czasach mojego dzieciństwa jej mury tętniły pracą. Cały dzień i noc było słychać dźwięk maszyn. Matki moich koleżanek pracowały w dawnej fabryce Poznańskiego na trzy zmiany.

Dzieciństwo spędzała Pani na łódzkich ulicach?
Czas spędzałam na przykład na Zdrowiu, na które jeździłam tramwajem lini 9. Wydawało mi się wtedy, że ten park znajduje się daleko za miastem. Ale to był prawdziwy raj dla nas, dzieci, między innymi z pięknym ogródkiem jordanowskim.

Ma Pani takie miejsca w Łodzi, do których wraca z wielkim sentymentem?
Większość mojego życia spędzam w pracy. Od 22 lat jest to szpital Centrum Zdrowia Matki Polski. Do tego miejsca na pewno mam wielki sentyment. Ale lubię też park imienia Poniatowskiego. Na znajdujących się tam kortach moje dzieci grały w tenisa. A ja miałam czas, by w tym parku chwilę odpocząć. Zawsze miałam też sentyment do Muzeum Sztuki w Łodzi. Wiąże się to z tym, że mój dziadek organizował Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Zawsze więc prowadzał nas do tego muzeum. Lubię też Park Śledzia przy ulicy Nowomiejskiej. Tam też bawiłam się z kolegami.

Nie mieszka jednak Pani już w Łodzi...
Tak, jako typowa łodzianka wyniosłam się z centrum miasta. Zamieszkałam trzydzieści kilka kilometrów za Łodzią. To okolice Ozorkowa, parafia w Parzęczewie, z pięknym, zabytkowym kościołem.

Centrum Zdrowia Matki Polki to miejsce, gdzie rzeczywiście spędza Pani większość swego życia?
No tak. Chciałabym tam pracować jak najdłużej, jeśli oczywiście pozdrowi zdrowie. Tak się złożyło, że tą pracą do reszty jest też pochłonięty mój mąż. Praca w tym szpitalu wypełnia nam dziewięćdziesiąt procent tygodniowego czasu. Człowiek czuje się w tym szpitalu potrzebny.

Do tego szpitala trafiają najtrudniejsze przypadki dzieci chorych na serce?
Rzeczywiście. Łódź znajduje się w środku Polski, więc trafiają tu dzieci z całego kraju. Szpital podzielony jest na część położniczą i pediatryczną. To stwarza wyjątkową sytuację, która przy obecnym stanie wiedzy, medycyny, diagnostyki powoduje, że dzieci, które urodziły się z wadami, nie tylko serca, mogą być leczone w tym samym miejscu, gdzie się urodzą. Nie trzeba ich nigdzie przewozić. To jest unikalna sytuacja. Od kilku lat zabiegam o to, by nasze władze chciały to dostrzec. Mamy się naprawdę czym chwalić. Łódź nie ma takich zabytków, jak Warszawa czy Kraków, ale możemy stać się ważnym miejscem z innego powodu. Może tu bowiem powstać centrum leczenia wad wrodzonych u noworodków. Dla całej Polski. To taka moja idea.

Razem z mężem, Jackiem Mollem, dostała Pani profesor Order Uśmiechu. To wyróżnienie sprawiło najwięcej satysfakcji?
Na pewno. Cenimy sobie bardzo to wyróznienie. Ja nigdy nie dostawałam żadnych odznaczeń państwowych, resortowych, czego oczywiście nie mówię z żadnym wyrzutem. Ale po otrzymaniu tego orderu możemy powiedzieć, że nasza praca została dostrzeżona przez dzieci, a przede wszystkim przez rodziców, którzy ich reprezentują. Grono kawalerów Orderu Uśmiechu jest tak znamienite, że to dla nas ogromne wyróżnienie i razem z mężem bardzo je cenimy.

To także wyróżnienie dla Łodzi...
Bardzo chciałabym, aby tak to zostało zauważone.

Łódź to miejsce, z którym związała się Pani na dobre i na złe?
Na pewno. Cała historia tego miasta, zmiany ustrojowe spowodowały, że jest ono niedoinwestowane. Ale gdy przejdzie się łódzkimi ulicami, popatrzy na stojące na nich kamienice i pomyśli, że gdyby wszystkie zostały odnowione, to pojawia się przekonanie, że Łódź stałaby się naprawdę pięknym miastem. Nawet w skali Europy. Niestety, dzieje się inaczej. Duża część naszego miasta dalej wygląda tak, jak w czasach mojego dzieciństwa. Musi więc powstać jakieś lobby, które spowodowałoby, aby Łódź lepiej wyglądała i więcej znaczyła. Na szczęście już coś w tych sprawach się dzieje. Cieszę się, że odnawia się stare, pofabryczne budynki. Przeznacza je na lofty, muzea, centra handlowe. Przecież nasza Manufaktura jest znana nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Przyjeżdżają turyści z zagranicy i się nią zachwycają. Mam nadzieję, że już niedługo w Łodzi będzie więcej takich obiektów.

Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki