Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak długo wytrzymają łódzkie bloki z wielkiej płyty?

Piotr Brzózka
Ocieplanie zwiększa trwałość zbrojeń w wielkiej płycie
Ocieplanie zwiększa trwałość zbrojeń w wielkiej płycie DziennikŁódzki/archiwum
Pierwsze bloki z łódzkiej płyty niedługo kończą 50 lat. W jakiej są kondycji technicznej? Co z opowieści o wielkiej płycie jest prawdą, a co mitem? Co będzie, gdy wielką płytę będzie trzeba kiedyś wyburzyć?

Termin "przydatności do spożycia" wielkiej płyty różnie określano: 30, 50, 60 lat. Choć nie zabraknie dziś takich, którzy z ręką na sercu stwierdzą, że nikt tego nigdy nie definiował. A nawet jeśli, to nie ze względów technologicznych, a jedynie ideologicznych. Albo że jeszcze o coś innego chodziło. Tak czy inaczej, pierwsze łódzkie bloki zbudowane z betonowych płyt niebawem skończą 50 lat. Wciąż stoją i wygląda na to, że mają się całkiem nieźle. Ponoć mają przeżyć jeszcze niejednego z nas. Nad ich przyszłością niewiele osób się zastanawiało. Z grubsza jedynie wiemy, że do wyboru będą dwie drogi: albo bloki zostaną kiedyś zburzone, albo dalece zmodernizowane, czy wręcz zrewitalizowane. Pytanie: kiedy, jak, za czyje pieniądze. No i co z mieszkańcami w razie konieczności wyburzeń. Dziś nikt nie zna odpowiedzi.

Wedle szacunków, w Polsce w wielkiej płycie może mieszkać nawet 12 milionów ludzi, czyli co trzeci z nas. Nawet, jeśli te wyliczenia są przesadzone, nie ulega wątpliwości, że skala jest ogromna. Jeżeli chodzi o Łódź, pewną podstawę do szacowania dają dane z rynku nieruchomości. Na początku roku agencja Metrohouse podawała, że mieszkania w wielkiej płycie stanowią 36 procent całej oferty z rynku wtórnego. Gdyby zastosować prosty przelicznik, wychodziłoby, że w tego typu blokach może mieszkać ok. 250 tys. łodzian. Wielka płyta na Retkini to mniej więcej 60 tysięcy mieszkańców. Do tego należy dodać podobnych rozmiarów osiedla na Widzewie oraz Teofilowie, a także Chojny, Dąbrowę, Zarzew, Radogoszcz i Żubardź, nie mówiąc o pojedynczych blokach w innych częściach miasta.

Na początek powiedzmy o żywotności wyrażanej w konkretnych liczbach, bo to one rozpalają najwięcej emocji. Wielką płytę obliczono na 30, 50, 60, a może 110 lat? A może w ogóle takich obliczeń nie było? W poszukiwaniu najstarszego bloku z wielkiej płyty w mieście trafiliśmy w ubiegłym roku na osiedle Teofilów. Tu pierwsze tego typu budynki powstały w 1964 roku, dziś mają więc 48 lat. Należą do spółdzielni Teofilów, w której zasobach pozostaje duża część z 17 tysięcy mieszkań na osiedlu. O najstarszych budowlach rozmawialiśmy wtedy ze Zbigniewem Okrasą, wiceprezesem tejże spółdzielni, który przyznał, iż w dawnych czasach dawano im 30 lat życia. Ale - przekonywał Okrasa - nie było to dyktowane względami technologicznymi. Taka była raczej ideologia. Miasta rozwijały się w myśl nowych koncepcji urbanistycznych, trzeba było budować dużo i szybko. Bloki z płyty miały być okresem przejściowym - w pełnej dobrobytu przyszłości mieliśmy je zastąpić bardziej doskonałymi formami.

Wśród ekspertów z zakresu budownictwa można też spotkać dziś opinie wyprofilowane w nieco innym kierunku: a mianowicie, że wspomniane kiedyś kilkudziesięcioletnie okresy użytkowania nie dotyczyły żywotności budynków w ogóle, lecz możliwości ich eksploatacji w stanie takim, w jakim zostały oddane, bez jakiejkolwiek modernizacji. Tymczasem większa bądź mniejsza modernizacja prowadzona jest sukcesywnie w większości bloków, co skutecznie oddala od nas perspektywy masowej katastrofy.

W zgodnej opinii specjalistów źródłem największych potencjalnych problemów nie są same płyty, lecz stalowe zbrojenia, w szczególności zaś miejsca ich łączeń. I było to wiadome praktycznie od samego początku. Stal niby miała być atestowana, najstarsi pracownicy łódzkich spółdzielni mówią jednak: a gdzie tam ona była atestowana, kiedyś nie było niczego...

Jednocześnie zewsząd płyną uspokajające sygnały: mimo że budowano bardzo źle, dziś nic złego się nie dzieje. "Newsweek" cytował dwa lata temu kierowników budów z tamtych lat. Wspominali, że zamiast zalewać łączenia płyt czterema wiadrami betonu - co chroniłoby je przed korozją - wpychali w otwory co się dało, z wierzchu tylko kryjąc to zaprawą. A prof. Tadeusz Biliński z Uniwersytetu Zielonogórskiego dodawał: "Wszyscy wiedzieli, że na budowach nie dochowuje się norm". Dlatego w latach 80. zrobiono badania. Ich wyniki powinny być jednak dla wszystkich uspokajające. Na ich podstawie oszacowano, iż trwałość połączeń, mimo marnego wykonania, wynosi 90 lat. Z kolei same płyty powinny wytrzymać w naszych warunkach 110 lat.

Na dowód żywotności wielkiej płyty podnosi się argument, że przez kilkadziesiąt lat w kraju nie zawalił się samoistnie żaden budynek zbudowany z betonowych płyt. Pamiętna katastrofa na Retkini spowodowana była silnym wybuchem gazu. Zresztą były też w Łodzi i Gdańsku eksplozje, które wielkiej płyty nie zniosły z powierzchni ziemi. Jedyny znany nam przypadek zawalenia się jednej ze ścian zdarzył się na Teofilowie, było to jednak wiele lat temu, a spowodowane ponoć było błędami wykonawczymi.

W tego typu rozważaniach podaje się też przykład Rumunii, gdzie jeszcze w poprzedniej epoce bloki postawione w tej technologii przetrzymały trzęsienie ziemi o sile 7 stopni w skali Richtera. Gdyby to kogoś nie przekonywało, można jeszcze nadmienić, że całkiem pozytywne opinie wyrażają pracownicy nadzoru budowlanego, którzy nie przypominają sobie, aby gdzieś działo się coś poważnego z wielką płytą. Na pewno jej stan pozostawia mniej do życzenia niż stan łódzkich kamienic - usłyszeliśmy niedawno w nadzorze.

Również wedle zapewnień płynących z łódzkich spółdzielni, naszej wielkiej płycie nic szczególnego dziś nie dolega, mimo że lada moment stuknie jej pół wieku. Jerzy Chwiałkowski, prezes spółdzielni "Dąbrowa" (jej najstarszy blok z wielkiej płyty pochodzi z 1966 roku), tłumaczył niedawno na łamach naszej gazety, że łączenia płyt można było dokładnie zlustrować podczas ocieplania bloków. Zapewnia, że wszystko było w porządku. Dodawał, że pierwszym niepokojącym sygnałem widocznym z zewnątrz byłoby pękanie płyt. A nic takiego nie miało dotąd miejsca.

Jeżeli chodzi o zbrojenia, głównym problemem jest oczywiście możliwość wystąpienia korozji. Wybawieniem w tym przypadku okazuje się... styropian. Tak przynajmniej tłumaczy Wiesław Cyzowski, prezes spółdzielni im. Jagiełły. Mówi, że przy termomodernizacji bloków kluczową kwestią - oprócz spraw związanych ze stratami ciepła - jest przesunięcie tzw. punktu rosy. Co to takiego? Punkt rosy to miejsce, gdzie wewnętrzne ciepło płyty styka się z zewnętrznym zimnem. W tym miejscu powstaje wilgoć, rosa. Doklejenie do ściany zewnętrznej 10 centymetrów styropianu sprawia, że punkt rosy zostaje wyprowadzony poza zbrojenia płyty. Kiedy stal zbrojeniowa cały czas pozostaje w strefie ciepłej, nie jest narażona na korozję. Proste to i podobno skuteczne. Cyzowski mówi, że gruby styropian kładł już w 1996 roku, a ci którzy kładli 5-centymetrowe ocieplenie, teraz dorzucają kolejne 5 albo 7 centymetrów.

Okazuje się jednak, że modernizacja, oprócz skutków zbawiennych, może też przynosić ujemne. Pewnym problemem dla bloków z wielkiej płyty są - i to już choroba naszych czasów - plastikowe okna. Zwłaszcza te tańsze, bez mikrowentylacji. Dość powszechnie można się spotkać z poglądem, że w czasach PRL zakładano, iż duża część wentylacji będzie się odbywać za pomocą nieszczelnych okien. Dziś, gdy tej "naturalnej" wentylacji nie ma, a lokator nie ma w zwyczaju wietrzenia mieszkania, w beton może zacząć wchodzić wilgoć. Na szczęście od tego bloki się nie zawalą.

Bloki na Teofilowie są praktycznie jednakowe. Większość powstała w latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Budowano je w lokalnym systemie o nazwie "Łódzka Sekcja Mieszkaniowa". Charakteryzują je niezwykle niskie, jak na dzisiejsze standardy, okna. Pochodzące z tego samego okresu bloki na Dąbrowie to system... "Dąbrowa". Tu okna są równie niskie, tyle że znajdują się blisko sufitu. Dziś mieszkania na obu tych osiedlach mają najgorszą renomę ze względu na jakość wykonania, estetykę, wiek. Jeśli ceni się je za cokolwiek, to prawdopodobnie głównie za dużą ilość zieleni i całkiem funkcjonalne otoczenie.

W Łodzi, podobnie jak w całej Polsce, budownictwo wielkopłytowe rozwinęło się w największym stopniu w latach siedemdziesiątych. Wówczas rozpoczęła się budowa osiedli Retkinia i Widzew. Wtedy w mieście pojawiły się nowe systemy budownictwa wielkopłytowego: W-70 i Wk-70, a także "Szczecin". Ten ostatni, dominujący na Retkini oraz Radogoszczu, był niezwykle popularny w Związku Radzieckim.

Rozkwit budownictwa z wielkiej płyty przypadał na okres, w którym Zachód właśnie definitywnie od niej odchodził. Tak, Zachód, bo wielkiej płyty nie wymyślono w krajach bloku sowieckiego. Nie jest to również wymysł powojenny. Pierwsze bloki w tej technologii powstały w latach dwudziestych, tuż po I wojnie światowej. W Holandii, a także w Niemczech, między innymi w Berlinie. Później podobne budowle powstawały w Szwecji i Francji. Za głównego ideologa płyty uznaje się słynnego francuskiego architekta Le Corbusiera, przez zwolenników nazywanego papieżem modernizmu, a oponentów - Leninem architektury. Oprócz samej nowatorskiej, jak owe czasy, technologii, bloki z wielkiej płyty wpisywały się w szersze zamierzenia urbanistyczne, jakie zaczynały pojawiać się w okresie międzywojennym w Europie. To wtedy zaczęto mówić o potrzebie odejścia od ciasnej zabudowy charakterystycznej dla ówczesnych miast, mocno już przeludnionych i zanieczyszczonych.

Wyrazem nowych tendencji była Karta Ateńska uchwalona z dużym udziałem Le Corbusiera w 1933 roku, gdzie opisano zasady budowy zdrowej przestrzeni do życia. To tam postulowano, by w centrach miast pozostawić funkcje administracyjne, kulturalne, handlowe, to jądro opasać pierścieniem przemysłowym, zaś na peryferiach wybudować osiedla mieszkaniowe z wysoką zabudową, ale i rozległymi pasami zieleni. Postulaty te przypominano pod koniec wojny, gdy było już wiadome, że Europę czeka wielka odbudowa z gruzów. Jeśli spojrzeć na powojenny rozwój Łodzi, wydaje się że w czasach PRL dość wiernie wdrażano te założenia w życie.

Mimo docenianych przez wielu rozwiązań urbanistycznych osiedli nowego typu świat szybko dostrzegł wady samej technologii wielkiej płyty. I - jak wspomnieliśmy - szybko od niej odszedł. We Francji bloki z wielkiej płyty burzono. Podobnie w Szwecji. W Niemczech mamy natomiast przykłady ich... rewitalizacji. W Dreźnie w Halle Neustadt burzono górne kondygnacje, często w sposób nieregularny, w wyłomach urządzając tarasy i małe ogrody. Całość zyskiwała oczywiście całkowicie nowe fasady. Efekt wizualny bywa obiecujący, gorzej z zainteresowaniem samych Niemców. W wielkiej płycie mało kto chce mieszkać. Efekt? W czasie niedawnego boomu na rynku nieruchomości w Polsce pojawiły się sensacyjne wiadomości, jakoby w Berlinie można było kupić mieszkanie w cenie około 4 tys. zł za metr kwadratowy. Tak jak w Łodzi. Oczywiście w wielkiej płycie...

W Polsce pytanie o przyszłość blokowisk budzi zazwyczaj konsternację. Barbara Gronostajska z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej pisała, że wyburzenie blokowisk w Polsce nie wchodzi w grę, gdyż przy obecnym poziomie budownictwa odtworzenie tej tkanki zajęłoby 40 lat. Dlatego jedynym wyjściem w naszych warunkach ma być modernizacja. Na trzech płaszczyznach. Po pierwsze w skali makro, gdzie jako modernizację rozumieć można przekształcenia urbanistyczno-architektoniczne. Kosztowne, wymagające lokalnych wyburzeń, ale też dobudowy, podwyższania, obniżania budynków. Po drugie mowa jest o przekształcaniu mniejszych, wspólnych przestrzeni sąsiedzkich i po trzecie wreszcie - o modernizacji samych mieszkań. Dwie ostatnie płaszczyzny to oczywiście finansowy wysiłek mieszkańców. Względnie niewielki. Lecz co z przebudową całych osiedli, względnie ich wyburzeniem, jeśli to będzie jednak konieczne z przyczyn technicznych?

Na dziś wydaje się, że za to również zapłacą mieszkańcy. Tam, gdzie jest pełna własność, wspólnoty mieszkaniowe - sprawa wydaje się przesądzona. To właściciel ponosi odpowiedzialność za stan budynku, to on ponosi wszelkie możliwe tego konsekwencje. A jeśli za 20 czy 30 lat dojdzie do rozbiórki bloków, które jakimś cudem uchowają się w zasobach spółdzielni, za odtworzenie mieszkań zapłacą spółdzielcy, czyli konkretne osoby, którym przytrafi się nieszczęście zajmowania lokali w feralnych blokach. O ewentualnych formach pomocy ze strony państwa bądź samorządu trudno jest nawet w tej chwili sensownie dywagować, temat wydaje się tak abstrakcyjny, jak loty załogowe na Marsa. Poczekamy, zobaczymy. Tytułem pointy można jeszcze raz przywołać słowa Zbigniewa Okrasy ze spółdzielni "Teofilów". Zapytany, co dalej z blokami, stwierdził: "Nic, przecież ich nie zburzymy. Mostów się w Polsce nie buduje, więc mieszkać pod mostami ludzie nie bardzo mogą".

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki