Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak fabryczne dziewczyny stanęły przeciw PRL

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Krytyki Politycznej w Łodzi
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Krytyki Politycznej w Łodzi Krzysztof Szymczak
"Nad domami szara mgła, silny wicher ją rozdyma, co dzień do fabryki szła fabryczna dziewczyna" - śpiewała mi w dzieciństwie stara sąsiadka. Była już na emeryturze, więc nie musiała zrywać się świtem na zmianę przy maszynie, przy której przepracowała całe życie. Z fabryki oprócz robotniczych piosenek wyniosła zniszczone zdrowie, słaby wzrok, skoki ciśnienia, które w końcu zabiły ją po którymś wylewie. Legendarny socjal PRL-u dość słabo sięgał sfeminizowanych dołów przemysłu włókienniczego, który jako lekki był traktowany mniej priorytetowo niż zatrudniające głównie mężczyzn huty i kopalnie.

Mimo to często się uśmiechała. Jak tysiące innych fabrycznych dziewczyn przyjechała do Łodzi ze wsi i z tej perspektywy trudne życie włókniarki w PRL-u było darem. W ciepłym nowiutkim bloku na Retkini wisiał na ścianie wielki oleodruk z Chrystusem na łodzi, przed którym klękała i odmawiała różaniec. Zamiast meblościanki na wysoki połysk wypełnionej książkami jak u nas, trzymała kryształy na starym kredensie. Równe stosy szydełkowych poduszek, lalka w ludowym stroju i kura na balkonie uzupełniały pejzaż, w którym czasem zaznaczał się chrząknięciem jej mąż. Ale to ona była instytucją, która sprawowała władzę na placu zabaw z okna na pierwszym piętrze. Baliśmy się jej czujnego oka, które zawsze doniosło wracającym z pracy rodzicom, kto krzyczał, a kto komu rozbił nos. My, pokolenie z kluczami na szyi, byliśmy w jej domu częstymi gośćmi.

"Pszeczkole - Strajk!" - napisałam siedząc przy jej stole, przy czym "S" było co prawda odwrotnie, ale z biało-czerwoną flagą. I szybko zakryłam kartkę. Był 1980 rok i nawet dzieci wiedziały, że to słowo bardzo zakazane. Podeszła do mnie i zamiast nakrzyczeć, uśmiechnęła się delikatnie, jakby na jakieś dalekie wspomnienie. Wtedy nie mogłam wiedzieć, że 9 lat wcześniej, w 1971, łódzkie włókniarki dały popalić władzy i jako pierwsze przed Solidarnością zrobiły to skutecznie.

Był luty i niedawne tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu zastąpiły Gomułkę optymistycznym Gierkiem. Podwyżki były jednak faktem, co dla włókniarek zarabiających o 20% mniej niż średnia w przemyśle było impulsem do buntu. Warunki ich pracy tylko trochę różniły się od tych z początku wieku: pracowały często na tych samych maszynach, w ogromnym huku, również na noce. Wajda kręcąc "Ziemię obiecaną" miał tu gotowe plenery. Słabo było z dostępnością wszystkiego, czym chwalił się w propagandzie PRL: przedszkoli i żłobków, wczasów zakładowych, opieki zdrowotnej. Równouprawnienie było mitem. Zachowały się relacje, w jak arogancki sposób odnosili się do robotnic majstrowie i brygadziści, głównie mężczyźni. Czas zaoszczędzony na zdobyczach socjalnych, w tym ośmiogodzinnym dniu pracy, był natychmiast konsumowany w kolejkach, które były drugim etatem łódzkich kobiet.

Strajk włókniarek zaczął się w Łodzi 10 lutego. W krótkim czasie objął 60 tysięcy osób. Tak masowe wystąpienia były w powojennej historii Polski rzadkością. W Łodzi większe były tylko podczas Rewolucji 1905 roku. Władze przestraszyły się nie na żarty powtórki z Wybrzeża. Czym innym zresztą byłaby próba rozjechania czołgami strajkujących kobiet. Kolejne delegacje wysyłane do Łodzi wracały z niczym. Na słynne hasło "Pomożecie?" odpowiadała cisza, a nakazy powrotu do pracy pozostawały bez odzewu. Do dziś żywą łódzką legendą są gołe pośladki, jakie jedna z włókniarek miała pokazać Jaroszewiczowi. Co prawda był to w rzeczywistości wicepremier Mitręga, ale i tak do zamachu tyłkiem na autorytet władzy przyznało się potem wiele pań.

Nie było rady i podwyżki cofnięto. Wtedy strajk w Łodzi się zakończył. Dziś jest zapomnianym epizodem w walkach społecznych z okresu PRL. Być może dlatego, że jego główne postulaty dotyczyły cen chleba a nie polityki. W świecie fabrycznych dziewczyn, które często utrzymywały całe rodziny, postulaty socjalne były ważniejsze niż walka o zmianę całego systemu.

Dziś mamy w Łodzi aleję Włókniarzy i oprócz św. Faustyny samych mężczyzn na pomnikach. Ze ściany Małej Sali Obrad w UMŁ patrzą na nas twarze zasłużonych łodzian, wśród których nie ma ani jednej łodzianki. Strajk włókniarek w 1971 roku znika powoli z powszechnej pamięci wraz z wymieraniem pokolenia, które niesie tę opowieść. Chichotem historii jest to, że właśnie PRL wyposażył ówczesne fabryczne dziewczyny w emerytury, które jakoś pozwoliły im przejść przez katastrofalną dla robotniczej Łodzi transformację ustrojową. Dziś według naukowców badających łódzką biedę, te emerytury są często jedynym stałym dochodem całych rodzin. To na nie bierze się kredyty i "chwilówki".

Ogólnopolskie świętowanie Okrągłego Stołu przysłoniło całkowicie rocznicę lutowych łódzkich strajków. Szkoda, bo może wspomnienie o fabrycznych dziewczynach byłoby dobrym głosem w dyskusji, komu w tym mieście należą się dziś pomniki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki