Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Bęben: Za katechetę niech płaci państwo, za księdza - Kościół

Maciej Kałach
Maciej Kałach
Z Januszem Bębnem, dyrektorem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3 w Łodzi, o warunkach nauczania religii i o zmianach, przewidzianych w projekcie „Świecka szkoła” rozmawia Maciej Kałach

Sejm po pierwszym czytaniu nie odrzucił jeszcze projektu „Świecka szkoła”, zakładającego przerzucenie kosztów prowadzenia lekcji religii z budżetu państwa na Kościoły i związki wyznaniowe. Projekt trafił do pracy w komisjach, potem zapewne zostanie odrzucony. Czy czwartkowa debata posłów oraz sam projekt są tematem rozmów w pokojach nauczycielskich oraz na zebraniach dyrektorów?
To są krótkie rozmowy. Zdania są różne, ale w naszej szkole najlepszym argumentem wydają się zachowania uczniów. Mamy ich 490. W tym roku szkolnym 186 zgłosiło się na etykę, to o 20 więcej niż przed rokiem. 26 uczniów nie wybrało ani etyki, ani religii, pozostali są zgłoszeni na katechezę. Jednak co innego zgłoszenia, a co innego frekwencja. Zgłoszeń dokonuje się na pierwszych zajęciach, a im dalej w las, czyli w rok szkolny, tym słabiej. Na religii w grupie, w której powinno być 30 uczniów, siedzi dla przykładu 8 - 10, za wyjątkiem dwóch bardzo solidnych pod tym względem klas, które chodzą w 90 procentach. Ponadto jest raczej niewielka grupa angażujących się aktywnie w lekcje religii - pracujących, dyskutujących. Ale oceny na koniec semestru są zwykle bardzo wysokie: piątki, szóstki, nigdy w swojej karierze od wejścia religii do szkoły nie widziałem oceny dostatecznej. Gdy młodzież porównuje między sobą wrażenia z zajęć religii i etyki, słyszę przeważnie, że ta druga jest ciekawsza.

Co w przypadku uczniów, zgłoszonych na religię na początku roku szkolnego, jednak konsekwentnie unikających potem katechezy?
Zazwyczaj kończy się w dzienniku na wyrazie „zaliczone” - bez wskazania, czy chodziło o religię czy o etykę. Co ciekawe, duża część z tych „zaliczonych” to wierzący. Przyznają, że, owszem, w niedziele chodzą do swojego kościoła. W Łodzi albo w swoich małych miejscowościach, skąd do nas dojeżdżają. Praktykują, chodzą do spowiedzi i przystępują do komunii: w świątyni, gdzie jest „atmosfera” i „czują ducha”, ale religia w szkole im nie odpowiada: w rozmowach okazuje się, że duża część młodzieży, owszem, jest „uduchowiona”, ale po prostu w szkole nie zamierzają tego okazywać. Sala lekcyjna to jednak nie kościół. Uczniowie ciągle pytają mnie, czemu religii jest dwie godziny w tygodniu, a nie jedna, podczas gdy oni mają ciężki tydzień nauki, wypełniony zajęciami potrzebnymi do egzaminów maturalnych i zawodowych. Pamiętajmy, że młodzież w naszym technikum po reformie z 2012 roku w ciągu czterech lat nauki ma trzy potężne egzaminy, czyli tzw. kwalifikacje, które należy zdać, aby uzyskać dyplom zawodowy.

Co Pan odpowiada uczniom, pytającym o te dwie godziny w tygodniu?
Że takie są rozporządzania ministerialne, jednak dla mnie te dwie godziny to organizacyjnie też problem, ponieważ mam problem z wygospodarowaniem sal lekcyjnych na inne zajęcia: jesteśmy przecież dużą szkołą, kształcącą w wielu kierunkach. Grupa niezgłoszona ani na religię, ani na etykę to głównie przedstawiciele wyznania innego niż dominujące - ogółem doliczyłem się w mojej szkole siedmiu wyznań: w tym adwentysów dnia siódmego, świadków Jehowy czy mormonów. Niezmiennie dziwi mnie jedno. Z tego co opowiadają przedstawiciele tych wyznań, wynika, że oni mają zajęcia na temat zasad własnej wiary - w swoich zborach, zgromadzeniach czy kościołach - gdzie prowadzącym się nie płaci, przynajmniej z budżetu państwa.

Czy budżet państwa powinien finansować pensje prowadzącym lekcje religii w szkole?
Można na to spojrzeć jeszcze z innej perspektywy. Religii uczą księża i katecheci. Ta druga grupa to nauczyciele - z przygotowaniem pedagogicznym i właściwymi metodami przekazywania wiedzy. Jeżeli państwo powinno płacić to - moim zdaniem - za katechetów. Natomiast jeśli chodzi o księży, to finanse, które Kościół posiada, wystarczą na pokrycie ich pensji. Moim skromnym zdaniem księża nie są przygotowani do pracy w szkole. Sprawdzają się na mszy i prowadząc kazania. Mam katechetę i widzę różnicę. Ten pan jest z krwi i kości nauczycielem, ma także pozytywne recenzje ze strony uczniów. To profesjonalista. Z księżmi jest inaczej. Poza tym dla księdza prowadzenie lekcji to tylko jedno ze źródeł dochodu. Dla katechety pracującego w zawodzie - przeważnie jedyne.

Projekt „Świeckiej szkoły” przewiduje jeszcze jedną zmianę: zgodnie z nią w placówce ponadgimnazjalnej to uczeń, a nie jego opiekunowie, będą podejmować decyzję, co do uczestnictwa w lekcjach religii albo etyki. Obecnie prawo decyzji w tej sprawie i „niezależność” od rodziców mają wyłącznie uczniowie pełnoletni.
Najpierw zaznaczę, że w szkole, przynajmniej mojej, nie ma wywierania żadnej presji do uczestnictwa w obu przedmiotach nieobowiązkowych. Gdy widzę młodzież, zgłoszoną na katechezę, przesiadującą w tym czasie w bufecie, zdaje sobie sprawę, że taki jest ich wybór. Nawet w obecnej sytuacji prawnej zdarzają się konflikty na linii uczeń - jego rodzice. 17-latek, który był w przeszłości ministrantem, z bardzo religijnego domu, postanowił nie chodzić na zajęcia z religii - nie pojawia się na nich.
Jestem za tym, aby decydował młody człowiek. Dużo ludzi nie wierzy albo wierzy i nie praktykuje, ale po jakimś czasie, mając np. pięćdziesiąt lat, te osoby wracają do Kościoła. W szkole ponadgimnazjalnej nie powinno być żadnego przymusu do katechezy, od rodziców czy wychowawców, zwłaszcza że Polak, zwłaszcza młody, w takich osobistych sprawach im bardziej przekonywany, tym bardziej przekorny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki