Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Piechociński: ile kosztuje "tania" budowa dróg

Piotr Brzózka
Janusz Piechociński
Janusz Piechociński Wojciech Barczyński/Polskapresse/archiwum
Z Januszem Piechocińskim, posłem PSL, wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Infrastruktury, rozmawia Piotr Brzózka.

Euro 2012 za pasem, a wykonawcy autostrad chcą więcej pieniędzy za swoją pracę. "Rzeczpospolita" podaje, że w ciągu roku suma dodatkowych roszczeń wzrosła z 1,4 do 2,7 mld zł...

Czasem na placu budowy są rzeczy, o których się nie tylko drogowcom, ale i filozofom nie śniło: jakiś ciek wody, linia energetyczna, zabytek. Pojawiają się dodatkowe wymogi środowiskowe, może być powódź - to się zdarza. Ale możemy też mówić o innej sytuacji, z którą miewamy do czynienia przy filozofii najniższej ceny jako kryterium wyboru wykonawcy. Strategia jest taka: najpierw się załapać na kontrakt, a potem z pomocą dobrych zespołów prawniczych jakoś to będzie, wywalczymy sobie odpowiednią rentowność przez roboty dodatkowe.

Z tego co słyszałem, zdarza się to dość często. Winne jest kryterium najniższej ceny, które jest dominujące przy naszych przetargach drogowych?

Prawda leży pośrodku, trzeba się nad każdą sprawą pochylić jednostkowo. Zdarza się, że wśród ofert są takie, które w stosunku do kosztorysu inwestorskiego są tylko pokryciem kosztów niezbędnych materiałów i surowców. Są takie przetargi, gdzie zakłada się, że inżynier z uprawnieniami będzie pełnił funkcje nadzorcze za pięć złotych za godzinę. Czasem ktoś niską cenę wykonania tłumaczy tym, że zachował materiały i surowce z poprzedniej epoki cenowej, sprzed 10 lat, że zostały mu ze starej budowy. Ale też nie jest tajemnicą, że kiedy drogowcy po stronie inwestora i wykonawcy zaczynają budować kontrakt, strona rynkowa już buduje zespół prawników, który ma za zadanie śledzić specyfikację i szukać w niej słabych stron, niedomówień. Jednak kryterium niskiej ceny wciąż jest stosowane, bo zdejmuje z urzędników odpowiedzialność. Bo jest obiektywne.

Może w przetargach odrzucać "z urzędu" oferty zawierające i najwyższą, i najniższą cenę.

To naiwne.

Niemcy podobno tak robią i to się u nich sprawdza.

Niemcy to zupełnie inna rzeczywistość. Tam jest selekcjonowana grupa wykonawców, są określone wymogi, bada się dotychczasowe doświadczenie. A poza tym w biznesie jest honor, którego w Polsce jeszcze długo nie będzie: że jak się wygrało robotę, to trzeba nawet do niej dołożyć, byleby ją z odpowiednią jakością, na czas skończyć. Błędy zostają po stronie wykonawcy. W Niemczech niedopuszczalne jest wiele rzeczy, np. łupienie podwykonawców prostymi chwytami. Nie jest tajemnicą, że na budowie naszej autostrady A2 niektórzy wykonawcy dają podwykonawcom jeden dzień na składanie faktur. I dziwnym trafem osoba uprawniona do odbierania faktur jest tego dnia nieobecna w pracy. No i dzięki temu przez dwa miesiące nie przekazuje się faktury. Dużo można jeszcze pikantnych szczegółów podać.

Dobrze, to jeśli nie obcinać ofert z najniższą ceną, to co zrobić z przetargami, by wybierać oferty realne?

Mechanizm, który mnie coraz bardziej przekonuje, to uśrednianie cen niezbędnych materiałów i surowców potrzebnych do budowy, a także lekkie uśrednianie kosztów dobrej jakości robocizny. W ten sposób 80 czy 85 procent kosztów inwestycji będzie wycenione w oparciu o urealniony, potencjalny kosztorys. I wtedy rywalizacja sprowadzałaby się do 15 czy 20 proc. Jest jeszcze jeden pomysł. Po złożeniu ofert byłyby wybierane te, które spełniają wymogi. I odbywałby się konkurencyjny, otwarty dialog między inwestorem i grupą firm, gdzie byłyby precyzowane zasady. Dochodziłoby się do jakiejś kwoty, a potem w jej ramach dopisywało szczegółowe zobowiązania.
Rozmawiał Piotr Brzózka

Czytaj więcej w zakładce WYWIADY!

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki