Oficjalnie jednym z pionierów sprowadzania polskiego języka parlamentarnego do rynsztoka jest polityk PSL Józef Zych. Jako marszałek prowadził w sierpniu 1997 roku obrady plenarne Sejmu. Kiedy zbliżył się do niego sejmowy urzędnik z papierami, marszałek Zych zagadnął go po ojcowsku: "No, stary, ale co mi tu, kurwa, przynosisz?". To piękne zdanie z jeszcze wspanialszym wtrąceniem usłyszała wówczas cała Polska. Sprawiający wrażenie dobrze wychowanego i zwykle opanowany Zych nie przypuszczał, że mówi do włączonego mikrofonu.
W tym miejscu należy się wyjaśnienie przydatne osobom, które wciąż jeszcze słyszą swoich starych nauczycieli, jak namawiają ich do używania języka parlamentarnego. Zdaniem naszych naiwnych w swoim idealizmie nauczycieli, język parlamentarny był wzorcem. Mówić parlamentarnie znaczyło tyle, co mówić poprawnie, bez wulgaryzmów i kulturalnie. Jakże się mylili! Już w latach 20. "dobrze urodzeni i wychowani" posłowie bez żenady równoważnikiem zdania: "do gnoju, a nie do Sejmu!", wskazywali chłopskim posłom, gdzie jest ich miejsce!
Językiem nieparlamentarnym, a prawdę mówiąc - parlamentarnym, posługują się także inni politycy spoza parlamentu. W 2006 roku prezydent Lech Kaczyński miał dość pytań dziennikarki, ubranej na czerwono. Teatralnym szeptem poprosił prowadzącego konferencję, aby nie udzielał głosu "małpie w czerwonym". Była to niezręczność odnotowana przez czuły mikrofon. Gdyby jednak mikrofony towarzyszyły przedwojennym politykom, to o drobnym faux pas prezydenta już dawno byśmy zapomnieli. Wystarczy przypomnieć jedno zdanie marszałka Piłsudskiego, który po przyjeździe z Magdeburga tak ocenił umiejętności swych współpracowników: "Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić". Niestety, mikrofonów przy tym nie było.
Jerzy Witaszczyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?