18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klienci uprzejmi i grzeczni to rzadkość

Katarzyna Chmielewska
123RF
Przyznaję szczerze, praca w sklepie to było najgorsze zajęcie w moim życiu - opowiada 30-letnia Katarzyna, która na studiach pracowała w popularnej sieci odzieżowej. - Przez pracę w salonie odzieżowym przestałam lubić ludzi. Dotyczyło to zarówno klientów, jak i koleżanek z pracy.

Co takiego przytrafiło się Katarzynie?

- Podczas sprzątania przymierzalni znalazłam foliówkę wypełnioną moczem - mówi Katarzyna. - Ale to nie wszystko. Różnego rodzaju obrzydliwości były na porządku dziennym. Bluzka pobrudzona podkładem z resztkami makijażu to norma. Zacieki od potu na koszulce, którą pan chciał oddać do sklepu zapewniając, że nie była noszona, też zdarzały się często. Bywały i spodnie ubrudzone krwią w kroku. Do tego kradzieże, agresja słowna i zwykła ludzka upierdliwość.

Nie jesteśmy ich służącymi

Ludzie traktują sprzedawców jak swoich służących.

- Wymagają królewskiej obsługi, a sami często są chamscy - twierdzi Katarzyna. -Najbardziej nie lubiłam pracować "na sklepie", bo obowiązkiem było wtedy składanie ubrań na półkach, odwieszanie ich na wieszaki, znajdowanie rozmiarów dla klientów oraz sprzątanie przymierzalni- opowiada.

Z doświadczenia Katarzyny wynika, że ludzie to brudasy.

-Nigdy nie wywlekają ubrań z powrotem na prawą stronę. Rzeczy, których nie biorą, rzucają na podłogę w przymierzalni, zostawiają tam śmieci, przyklejają gumy do żucia. Jeśli tłumaczę, że na stanie nie ma rozmiaru, robią awanturę - opowiada. - Bezmyślnie robią bałagan, jakby nie wiedzieli, że ktoś to musi porządkować.

Sprząta się na bieżąco przez cały dzień, a potem po zamknięciu sklepu.

- Galeria była czynna do dziesiątej wieczorem. Sprzątanie nierzadko trwało do północy. Za nadgodziny nie mieliśmy płacone. Szefowa mówiła, że jakbyśmy lepiej sprzątali, wychodzilibyśmy wcześniej.

Personel nie dostawał żadnej premii od sprzedaży.

- Wiem, że kierownictwo miało wyznaczane jakieś plany sprzedażowe. Chyba mieli premie, jak się udało je zrealizować, ale my nigdy nic z tego nie mieliśmy. Ja pracowałam na pół etatu, czyli dwa dni po 10 godzin. Zdarzały się jednak zmiany i po 12 godzin. Wraz ze sprzątaniem wychodziło czasem 14 godzin w pracy. Na pół etatu zarabiałam 700-900 zł z premią uznaniową. Dostawaliśmy kupony i jeśli kupiliśmy coś za 50 zł, płaciliśmy tylko 30. Ale pobierany za te kupony był podatek, więc nie była to wielka atrakcja - wspomina.

Dlatego personel zazwyczaj za kupony kupował prezenty dla rodziny na święta. Właśnie okres przedświąteczny Katarzyna wspomina najgorzej.

- Ludzi było mnóstwo, robili wielki bałagan. Kolejki ogro-mne, wszyscy w stresie. Krzyczeli, marudzili, kazali sobie doradzać. Ja naprawdę po 9 godzinach pracy mam gdzieś to, którą bluzkę jakaś paniusia wybierze na prezent dla córki- wspomina kobieta

Kiedyś pani Katarzyna pracowała w sylwestra.

- Miałam mieć zmianę do czwartej po południu, ale zostałam do szóstej, bo ludzi było tyle, że nawet po zamknięciu sklepu jeszcze trzeba było obsłużyć tych, którzy stali w kolejce. Baby kupowały sukienki na ostatnią chwilę i jeszcze kazały sobie wybierać dodatki. A przecież ja nie jestem stylistką. Bardziej martwiłam się, czy sama zdążę na swoją sylwestrową imprezę niż o ich dodatki.

Każdy sprzedawca z czasem uczy się, jak sobie radzić.

- W końcu polubiłam robotę na kasie. Wolałam mechanicznie przerzucać metki przez czytnik, aby mieć jak najmniej roboty ze sprzątaniem po klientach. Nie znosiłam marudzących panienek, które koniecznie chciały przymierzyć rozmiar 36 oraz buraków, którzy rozkazywali, żeby im przynieść inne spodnie przyznaje Katarzyna.

Sztuka przetrwania za ladą

Ale praca w kasie miała jednak swoje wady - reklamacje i zwroty.

- Ludzie notorycznie wciskali kit - przynosili używane rzeczy bez metek i upierali się, że tego nie nosili. Co do reklamacji, to bywało różnie, generalnie miałyśmy mówić klientom, że trzeba czekać 2 tygodnie na opinie rzeczoznawcy. Po tym czasie kierowniczka sama przeglądała kwity i ciuchy i mówiła "To uznajemy", "Tego nie uznajemy" - opowiada.

Ale tłumaczenie klientowi, czemu nie dostanie zwrotu pieniędzy, spadało na sprzedawczynie.

- Raz wkurzony dresiarz rzucił się na koleżankę, trzeba było wezwać ochronę. Naprawdę rzadko zdarzało się coś miłego, klienci uprzejmi i grzeczni to rzadkość - twierdzi pani Kasia.
Raz facet próbował ją poderwać, pytał, o której kończy i czy poszłaby z nim na kawę. Nie zgodziła się.

- Nie żebym miała kodeks w stylu "nie spotykam się z klientami". Po prostu mi się nie podobał - opowiada Katarzyna.

Zdaniem pracownicy sieciówki, atmosfera była trudna. Personel to zbieranina ludzi z różnych środowisk. Studenci zaoczni z małych miasteczek, trochę "elementu".

- Generalnie wszyscy cwaniakowali. Nikt nie chciał się przepracowywać, bo też nikt nie traktował tej pracy jako pracy docelowej. Brudna przymierzalnia? "A tam, niech następna zmiana sprzątnie". Ktoś coś zrzucił na ziemię, udaję, że nie widziałam - relacjonuje Katarzyna.

Jej zdaniem, wszyscy kablowali do kierowniczki, notorycznie chodzili na zwolnienia lekarskie, brali dni na żądanie, jeśli nie pasował im grafik. Niektórzy kradli. Bardziej popularny był jednak inny system dorabiania. Brało się na zaplecze drogie rzeczy, na przykład kurtki skórzane i chowało się je tak, aby nikt ich nie znalazł. Po jakimś czasie system obniżał ich cenę, bo ukryte się nie sprzedały i wtedy ekstraciuchy przeceniały się.

Po pół roku można było kurtkę wartą 500 zł kupić za 70 zł i sprzedać potem na Allegro za 300 zł. Zdaniem Katarzyny, tak się robiło głównie ze skórami i butami, bo one były najdroższe.

Sprzedawca jednak ma serce

Bartek ma 21 lat, pracuje w elektromarkecie, ma 3 tys. zł. Z pensji jest zadowolony, cieszy go kontakt z najlepszym sprzętem i nowymi grami komputerowymi. Denerwują go klienci.

- Większość to buraki. Nic nie kumają, pytają się o pierdoły, otwierają wszystkie pudełka - opowiada Bartek. - Najlepsi są tacy, którzy próbują popisać się wiedzą i sprzętem, jaki mają. Mnie to guzik obchodzi - śmieje się Bartek.
Problemem są kradzieże, ale sklep ma to wliczone w koszta.

- Najbardziej nie lubię, jak sklep robi promocje w stylu "Noc bez VAT". Jest wielki chaos. Ludzie potrafią sobie wyrywać rzeczy z rąk - mówi Bartek.

Bywają również chwile wzruszeń i refleksji.

- Mamy w sklepie bezpłatną strefę gier, przychodzą tam biedne dzieciaki i grają cały dzień. Bez jedzenia. Wychodzą koło 22 i nie wiem dokąd wtedy idą. Czasem szef każe nam ich wyganiać, bo to strefy dla klientów, którzy chcą przetestować konsole przed kupnem, ale ja nie mam sumienia tego im robić - mówi Bartek.

Żal często ściska serce 45--letniej Elżbiecie, która pracuje w sklepie mięsnym na łódzkim Polesiu.

- Sama nie zarabiam kokosów, ale współczuję staruszkom, którzy przychodzą po dwa plasterki najtańszej wędliny. Na nic więcej ich nie stać. Czasem dorzucę im coś, co ma krótki termin przydatności.

Trudno jej zrozumieć, jak to jest, że jedni kupują najdroższą szynkę na kilogramy, a inni robią obiad ze ścinków wędlin za 4, 50 zł za kilogram.

- Tam, gdzie mieści się sklep, ludzie nie mają pieniędzy. Matki dzieciom dają parówki, a nie polędwicę. Najdroższych wędlin w ogóle nie zamawiamy, bo nie schodzą. Te najtańsze nie są dobrej jakości. Wszystko przemielone, dodane zapychacze, ale co zrobić, jak ludzi na lepsze nie stać - mówi.

O tym, że społeczeństwo biednieje, wie dobrze Beata, 25-latka. Pracuje w niewielkim sieciowym markecie na jednym z łódzkich osiedli.

- Mortadela, najtańszy tłuszcz roślinny, smalec, chińskie zupki, mąka- to nam się najlepiej sprzedaje. I mielone mięso - mówi Beata. - Bieda popycha ludzi do kradzieży. Wydłubują rzeczy z pudełek i chowają do kieszeni, zjadają cukierki. Wypijają napoje. Potrafią podebrać z paczki proszek do prania, nie wiem, jak to robią, bo nigdy nikogo nie przyuważyłam - mówi Beata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki