Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Komisarz Alex" to nie ja!

Łukasz Kaczyński
Krzysztof Beśka, autor rozgrywającego się w Łodzi kryminału "Trzeci brzeg Styksu".
Krzysztof Beśka, autor rozgrywającego się w Łodzi kryminału "Trzeci brzeg Styksu". archiwum prywatne/Pawel Arczewski
Z Krzysztofem Beśką, autorem rozgrywającego się w Łodzi kryminału "Trzeci brzeg Styksu", rozmawia Łukasz Kaczyński.

Co zdecydowało o umieszczeniu akcji właśnie w Łodzi: przypisywany jej epitet "złego miasta", aura przestępstw akcentowanych przez ogólnopolskie media?

Nigdy nie podpiszę się pod takimi tezami i nie dołączę do chóru głosów, które twierdzą, że Łódź jest siedliskiem zła. Ludzie mogą tak mówić w reakcji na pewne głośne wydarzenia, ale one mogą przecież zdarzyć się w każdym mieście. Łódź wybrałem nieprzypadkowo, bo moja mama urodziła się w tu. Ja urodziłem się już na Warmii i Mazurach, i stamtąd przyjechałem do Warszawy, gdzie mieszkam. Mój dziadek, Marian Jakiel, urodził się natomiast w Andrzejowie w 1907 roku. Wtedy była to mała wieś pod Łodzią. Mam więc wielki sentyment do tego miasta i mam nadzieję, że będę tu bywał częściej, nie tylko by promować książki.

Chcesz wygrać iPada? Wypełnij ankietę

Chciał Pan umieścić akcję książki we współczesności, a jednak rozgrywa się ona w roku 1892.

Współczesny kryminał łódzki też byłby bardzo ciekawy, bowiem do dziś jest tu mnóstwo miejsc bardzo mrocznych: zaułków, starych ulic, wąskich przecznic, gdzie na kartach książki mogłoby dojść (a nie mówię, że naprawdę dochodzi) do zabójstwa. Pomyślałem jednak, że koniec XIX wieku z kilku powodów będzie ciekawszy. Był to najlepszy okres w historii Łodzi, ale też bardzo dobry okres w historii literatury, nie tylko polskiej. I może dobrze się stało, bo inaczej w tej chwili ktoś by mnie porównał do "Komisarza Aleksa" (śmiech).

Nie chciałby Pan być do niego porównany?

To jest serial na licencji, ma określony, familijny charakter, a Łódź jest w nim przedstawiona, jak mi się wydaje, wręcz cukierkowo. Nie ma kryminału bez zbrodni i krwi, nie ma thrillera bez tego, czego się boimy. Ja chciałem trochę postraszyć czytelnika, może czegoś go nauczyć, a nawet wzruszyć. Od tego jest literatura. Wiadomo, że kryminały są teraz modne. Nie chcę przez to powiedzieć, że robię to, co jest w modzie. Chciałbym być czytany, a książki obyczajowe, czyli w zasadzie książki o niczym - to już nie ja.

Poszukując śladów historii, realiów, spędzał Pan godziny nad starymi gazetami, podróżował palcem po dawnych mapach miasta?

Dokładnie tak. Badałem mapy, pinakoteki, albumy ze zdjęciami, stare gazety, bardzo dobrym źródłem informacji był też internet. To było około 70 procent pracy, reszta to jednak wyobraźnia. Podejrzewam, że gdyby ktoś zajmujący się historią Łodzi dokładnie przyjrzał się opisanym realiom, a tacy ludzie zapewne będą, to złapie mnie na jakichś nieścisłościach, na przykład, że dana ulica w tym czasie jeszcze się tak nie nazywała, albo że dana fabryka już nie istniała.

Nie o to przecież chodzi. Posługuje się Pan sztafażem XIX-wiecznym, a z drugiej strony włącza w książkę tak barwne pomysły, jak wynalazcę Izaaka Kona i jego mechaniczne dzieła, bohatera zaznajomionego ze wschodnimi sztukami walki, tajemniczego bogacza w żelaznej masce, której nigdy nie zdejmuje. Akceptuje Pan określenie "retro-kryminał"?

Jest to retro-kryminał, ale trzeba by to jeszcze jakoś obwarować konkretami. Retro-kryminał wywodzi się od książek Marka Krajewskiego, które rozgrywały się w dwudziestoleciu międzywojennym. Ja sięgam jeszcze dalej i nie tylko, by nie być posądzanym o naśladownictwo. W tym właśnie czasie w Londynie powstały pierwsze książki o Sherlocku Holmesie.

Szczególne jest, że oprócz bohaterów pierwszoplanowych powieść zaludnia spora ilość postaci z dalszego planu, ale nawet one nie są przez Pana marginalizowane. Sprawia to wrażenie, jakby Łódź była wielkim monolitem, kłębiącym się tyglem narodowości.

Krytycy początkowo się temu dziwili i odrobinę im się to nie podobało, ale potem doszli do wniosku, że przecież wychodząc na ulicę tego miasta o piątej czy szóstej rano, gdy zaczynała się praca, spotykało się naprawdę wielkie tłumy ludzi: robotników idących do fabryk, jak i bogatych idących do kawiarni. Długo pracowaliśmy z redaktorem nad tym, by wszystkie nitki ze sobą połączyć i by żaden z bohaterów nie znikał niespodziewanie. Jestem bowiem za tym, by powieść nie była jednowątkowa. Pod tym względem wzoruję się na autorach amerykańskich, jak Alex Caval, Dan Brown.

I pracuje Pan już nad następną częścią przygód bohaterów: "Pozdrowienia z Londynu". Czy to znaczy, że opuszczą Łódź?

Książka jest na ukończeniu i zabawnie się złożyło, bo akurat pisałem o dziennikarzu "Dziennika Łódzkiego", gdy pan zadzwonił. Będzie sporo znanych już bohaterów, ale i wielu nowych, ale rzecz dzieje się znów w Łodzi, pod rządami nowego policmajstra. Myślę, że w księgarniach książka pojawi się za rok.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki