Lekarka nie odmówiła również pomocy choremu - zapewnia Andrzej Szewczuk, dyrektor siemiatyckiego szpitala - Problem w tym, że mieliśmy zajęte wszystkie miejsca na oddziale intensywnej terapii. Mamy co prawda dwa dodatkowe miejsca ze sprzętem, ale jedno było zajęte przez pacjenta w izolatorium, drugie było używane przez pacjenta przywiezionego dzień wcześniej na izbę przyjęć. Kolejnego pacjenta nie mieliśmy nawet gdzie odesłać, a wymagał podłączenia do specjalistycznych urządzeń. W tym przypadku nie wystarczyłby sam respirator - tłumaczy dyrektor.
Czytaj dalej na kolejnym slajdzie: kliknij strzałkę „w prawo", lub skorzystaj z niej na klawiaturze komputera.
Jego zdaniem należy powstrzymać się przed wydawaniem negatywnych opinii na temat placówki i lekarza, który pełnił dyżur. W dużej mierze zaistniała sytuacja jest przykładem tego jak dławi się system służby zdrowia. Siemiatycki szpital od tygodnia walczy z ogniskiem koronawirusa. Zarówno w dniu feralnego zdarzenia, jak i dziś, zamknięte są tam dwa na cztery oddziały. W najgorszym położeniu jest nieczynny oddział wewnętrzny, gdzie na COVID-19 zachorowało dziewięć pielęgniarek i czterech lekarzy. Podczas gdy na tym oddziale łącznie pracuje 15 osób. Zakażenia zdarzyły się również wśród personelu chirurgii i na izbie przyjęć. Z każdym dniem przybywa też chorych.
- Nie wiem czy w sprawie zmarłego w karetce pacjenta zawiódł szpital, czy winny jest system. Pozostawiam to do oceny prokuratury. Wiem, że takie sytuacje mogą się niestety zdarzać w czasie epidemii, gdy zachorowania rosną lawinowo. Walczymy o zdrowie i życie pacjentów, ale to coraz trudniejsze. Złożyłem do wojewody wniosek z prośbą o wsparcie naszej placówki. Brakuje nam personelu - przyznaje zaniepokojony dyrektor.
Nie wiadomo czy zmarły pacjent z pow. siemiatyckiego był zakażony koronawirusem. Szpital nie zlecił wykonania testu.