Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus rozkłada na łopatki gospodarkę. Cierpią gastronomia, fitnessy, branża ślubna, biura podróży, centra handlowe

Alicja Zboińska
Alicja Zboińska
Koronawirus niszczy gospodarkę
Koronawirus niszczy gospodarkę GG, Pixabay, FB, Archiwum PP
Jeszcze nie zdążyli odetchnąć po pierwszej fali koronawirusa i związanym z nim lockdownem, a już muszą mierzyć się z kolejnymi zawirowaniami. W bardzo trudnej sytuacji znaleźli się m.in. właściciele klubów fitness, restauracji, biur podróży, firm z branży weselnej czy eventowej.

Lista jest zresztą wyjątkowo długa, trudno wymienić wszystkich, którzy tracą przez pandemię. Nawet właściciele centrów handlowych i sklepów, które przecież nie zostały zamknięte, liczą straty.

Przedsiębiorcy najbardziej nerwowi stają w czwartki, ewentualnie w piątki. I ma to ścisły związek z konferencjami prasowymi premiera, który ogłasza nowe sposoby walki z koronawirusem, czyli nowe ograniczenia. A na dostosowanie się do nich przedsiębiorcy mają przeważnie dwa dni, czasem jeden.

Gastronomia

Tak było dokładnie tydzień temu, gdy właściciele restauracji usłyszeli, że od następnego dnia mogą jedynie sprzedawać na wynos lub w dostawie, natomiast nie wolno im zapraszać klientów do lokali i tam ich obsługiwać.

- Sytuacja gastronomii jest dużo trudniejsza niż w czasie pierwszego lockdownu - zaznacza Izabela Borowska z portalu Jemy w Łodzi. - Wówczas była ogromna mobilizacja, motywacja wśród ludzi, by działać, by wspierać branżę. Tak naprawdę nikt nie wiedział, z czym mamy do czynienia. Teraz jest inaczej, w branży panuje przekonanie, że ograniczenia nie są potrzebne, ludzi w restauracjach i tak było mniej niż przed pandemią, nie było aż takiego zagrożenia.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Jeden z popularniejszych pubów w Łodzi - Piw Paw poinformował o tym, że się zamyka. Powód? Pandemia.

Nie znaczy to, że wszyscy są w tak samo trudnej sytuacji. Dużo łatwiej mają ci, którzy "potrafią w wynosy" i nawet przed pandemią mieli więcej klientów, którzy zamawiali jedzenie do domu lub pracy, a nie stołowali się w knajpie. Paradoksalnie, im pandemia może nawet zwiększyć liczbę zamówień. Jednak wynosy to też wyższe koszty: portale, za pośrednictwem których Kowalski zamawia pizzę lub karkówkę, biorą 30 proc. prowizji od ceny zamówienia. Kolejne 30 proc. to koszty przygotowania posiłku. Łatwo policzyć, że dla restauratora zostaje 40 zł ze 100 zł.

Takich nadziei nie mają nawet właściciele restauracji przez duże "R", które serwują bardziej wyszukane dania niż pizza czy sushi i serwują je w lokalu. Takie restauracje zatrudniają nawet 60 osób, płacą 30-50 tys. zł czynszu miesięcznie i nie mają co liczyć na zyski.

Na pomoc gastronomii i branży fitness pospieszyło miasto. W listopadzie czynsz w miejskich lokalach wynajmowanych pod taką działalność spadnie do złotówki. Premier także ogłosił wsparcie m.in. dla branży gastronomicznej: zwolnienie z ZUS-u w listopadzie, postojowe oraz 5 tys. zł dotacji. Nie jest to jednak wsparcie bezwarunkowe, otrzymają je ci, których pandemiczny dochód będzie o 40 proc. niższy niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. To zarazem wyklucza z pomocy tych, którzy na taką działalność zdecydowali się w tym roku.

- Restauracja została otwarta w styczniu, a gdy wreszcie zaczęła przynosić zyski, doszło do pandemii, natomiast właścicielka nie otrzymała pomocy w ramach tarczy antykryzysowej, gdyż nie mogła udowodnić spadku dochodów rok do roku - mówi jeden z restauratorów. - I nikogo nie obchodziło to, że rok wcześniej tego lokalu nie było...

Jednocześnie restauratorzy zaznaczają, że nie należy spodziewać się bankructw w gastronomii, przynajmniej jeszcze nie teraz. Otwarcie takiego lokalu to koszt od 100 tys. do kilku milionów złotych. Właściciel tańszej knajpy i tak musi liczyć się z miesięcznymi kosztami rzędu 10 tys. zł. I ma świadomość, że nie znajdzie chętnych do ewentualnego odkupienia wyposażenia lokalu. To zaś sprawi, że branża będzie się dalej zadłużać, a potencjalne bankructwa to wizja nieco dalszej przyszłości.

Branża fitness

Jeszcze wcześniej niż restauratorzy z ponownym zamknięciem musieli się zmierzyć właściciele klubów fitness, siłowni. Premier ogłosił to w czwartkowe popołudnie, fikanie skończyło się w piątek wieczorem. Część właścicieli klubów skorzystała z niewielkiej furtki, którą wprowadził rząd: można trenować w ramach współzawodnictwa sportowego i przygotowań do zawodów i niektórzy je organizują. Ale nawet tym sposobem nie są w stanie ściągnąć tylu klientów, ilu mieli przed pandemią.

- Pierwszy lockdown nie był dla nas tak dotkliwy jak drugi - mówi właściciel klubu fitness z Łodzi. - Wtedy i my i klienci wiedzieliśmy, że to nie potrwa długo, natomiast teraz sytuacja jest inna. To z kolei sprawia, że ludzie tracą nadzieję, cierpliwość oraz motywację do ćwiczeń. Jeszcze zanim zostaliśmy zmuszeni do zamknięcia klubu, mieliśmy mniej klientów. Ludzie bali się przychodzić ze względu na rosnącą liczbę zakażeń w kraju i regionie i z obawy, że znów zostaną wprowadzone ograniczenia.
Z wyliczeń branży wynika, że po pierwszym lockdownie do klubów wróciło ok. 60 proc. klientów, nieco więcej na siłownie. Nikt nie wie, ilu wróci po drugim i czy będą mieli dokąd wrócić...

Handel

Centra handlowe i sklepy są otwarte. Jeszcze, co zapewne wkrótce się zmieni. Jeśli liczba zachorowań nie spadnie, to czeka nas pełen lockdown, czyli otwarte sklepy spożywcze, markety, drogerie, apteki i internetowe zakupy ubrań, butów, książek, dodatków i różnych akcesoriów. To fatalna wiadomość dla handlowców, którzy od września znów obserwują niepokojące trendy.

- Z analizy rynku wynika, że w czasie zaostrzonego reżimu sanitarnego zmieniły się nawyki zakupowe - mówi Beata Stefańska, dyrektor Galerii Łódzkiej. - Klienci kupują rozważniej, mając na uwadze nie tylko cenę ale i jakość produktu. Trzeba jednak przyznać, że osiągnięcie poziomu 10 tys. przypadków zachorowań dziennie, miało zauważalny wpływ na statystyki odwiedzalności. „Druga fala” sprawiła, że konsumenci nie tylko obawiają się o bezpieczeństwo finansowe, uważniej wydając pieniądze, ale również unikają przebywania w miejscach o dużych skupiskach.

Zdaniem Beaty Stefańskiej dla handlu kluczowe będą dwa okresy: czarny piątek oraz święta. Co roku w tym czasie zakupy rosną. Niebawem okaże się, czy koronawirus miał na nie wpływ czy jednak długoletni trend zostanie utrzymany.

Manufakturze w pandemicznym roku straciła jedną piątą klientów.

_- We wrześniu osiągnęliśmy 80 proc. odwiedzalności z września 2019 - mówi Monika Długosz Łempicka, dyrektor marketingu centrum przy ul. Karskiego. - Tendencja jest wzrostowa, ale trzeba mieć na uwadze dynamiczną sytuację związaną z pandemią. Manufaktura jest nie tylko obiektem handlowo-rozrywkowym, ale także jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych w Łodzi i regionie. Zmniejszenie ruchu turystycznego wpływa również na frekwencję naszego obiektu. W zeszłym roku zanotowaliśmy 800 tys. unikalnych logowań do naszego wi-fi z sieci zagranicznych, co pomaga nam oszacować liczbę turystów z zagranicy odwiedzających Manufakturę. W tym roku będzie ich z pewnością ich mniej, podobnie z tzw. turystyką biznesową, czy nawet wycieczkami szkolny_mi.

Nie jest to przypadłość tylko łódzkich centrów handlowych. Z podsumowania firm zrzeszonych w Związku Polskich Pracodawców Handlu i Usług wynika bowiem, że jesienne uderzenie pandemii powoduje ponowny znaczący spadek w liczbie odwiedzin i poziomie dokonywanych zakupów w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Spadają statystyki odwiedzin sklepów nie tylko w stosunku do okresu sprzed pandemii ale również przy porównaniu ostatnich miesięcy. We wrześniu liczba klientów w centrach handlowych spadła o 30 proc. w porównaniu do września ubiegłego roku, zaś w pierwszych dwóch tygodniach października o 37 proc. (w porównaniu do października 2019). Spadek sprzedaży we wrześniu 2020 (w porównaniu z wrześniem 2019) wyniósł 20 proc., zaś w pierwszych dwóch tygodniach października 24 proc.

Branża ślubna

Wirus rozłożył też branżę ślubną. Najpierw zakazano wesel w powiatach czerwonych, a w żółtych wprowadzono ogromne restrykcje: maksimum 20 gości, zakaz muzyki. Teraz całą Polska jest czerwona, a branża znów liczy na koniec pandemii.

Andrzej Muchewicz, właściciel sali bankietowej Adameusz z pesymizmem patrzy w przyszłość:

- Jesteśmy zmuszeni odwołać wszystkie imprezy, nie tylko wesela, ale i chrzciny, 18 urodziny - podkreśla. - Jestem niemal pewien, że nie odbędą się bale andrzejkowe, sylwestrowe, karnawałowe. Pojechałem do zakładu energetycznego, by zmniejszyć moc dostarczanego prądu. Bez imprez nie będę w stanie go wykorzystać.

Jesienią przedsiębiorcy są w znacznie gorszej sytuacji niż wiosną czy latem. Pierwszy lockdown nadwątlił ich finanse, a pandemiczne lato nie pozwoliło na zgromadzenie oszczędności, które pozwolą przetrwać covidową jesień i zimę. Gospodarcze konsekwencje wirusa z Wuhan będziemy ponosić przez lata.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki