Kiedy 15 marca 1981 koszykarze ŁKS przegrali przy al. Unii ze Startem Lublin 96:97, żegnając się z ekstraklasą nikt nie przypuszczał, że następny mecz w elicie rozegrają dopiero za 30 lat i osiem miesięcy, a jego świadkami będą nie tylko synowie, ale wnuki ówczesnych ełkaesiaków.
8 października tego roku, w nowoczesnej Atlas Arenie sąsiadującej ze starą halą pod trybuną, w której trzy dekady temu ŁKS żegnał ekstraklasę, łódzki zespół witał się z Tauron Basket Ligą, a wraz z nim 8 tysięcy widzów na trybunach i dziesiątki tysięcy łodzian przed telewizorami. ŁKS sensacyjnie pokonał Anwil Włocławek 89:71 i było to pierwsze zwycięstwo ełkaesiaków w ekstraklasie od... 30 lat, 6 miesięcy i 23 dni, kiedy 8 lutego 1981 ŁKS pokonał u siebie Zagłębie Sosnowiec 85:76.
Organizatorzy zaprosili na mecz z Anwilem byłych zawodników i trenerów. Wśród tych, którzy obejrzeli mecz w telewizji był 91-letni Józef "Ziuna" Żyliński, pierwszy wybitny koszykarz z al. Unii, choć przez kibiców postrzegany głównie jako legendarny trener drużyny koszykarek.
Przed wojną koszykówka w Łodzi była popularna, ale uprawiana głównie jako sport uzupełniający przez lekkoatletów. Amerykańską koszykówkę Łódź zobaczyła po raz pierwszy, kiedy w 1923 YMCA zaprosiła na pokaz pięć sióstr z USA i rok później, kiedy nową grę demonstrowali ełkaesiakom studenci z Warszawy.
Dopiero po drugiej wojnie przybycie do Łodzi "Wileńskich żubrów" z Józefem Żylińskim wyniosło basket do rangi czołowej dyscypliny sportowej. Powojenne losy rzuciły "Ziunę" do Bydgoszczy, gdzie poszukiwał rodziców. Przypadkowe spotkanie na ulicy z krajanem z Wilna Andrzejem Kuleszą zmieniło tok życia Żylińskiego, a w konsekwencji wpłynęło na bieg dziejów koszykówki w ŁKS.
Trener Kulesza, przywódca duchowy Żyliński, a w ślad za nimi "stadko Żubrów" z Wilna m.in. Ludwik Barszczewski, Wiktor Limonowicz, Władysław Maleszewski trafili do łódzkiej YMCA, a po jej rozwiązaniu w 1949 przeszli do ŁKS, zdobywając z nim tytuł mistrza Polski (1953). "Ziuna" był zawodnikiem europejskiego formatu (m.in. najskuteczniejszy strzelec mistrzostw Europy w Pradze 1947). Ciekawostką jest, że w złotej drużynie ŁKS wystąpił Wiesław Jańczyk, który pięć lat później został mistrzem Polski w... piłce nożnej.
Przez ćwierć wieku męski zespół ŁKS był w cieniu pań. Dopiero przybycie do Łodzi Bolesława Kwiatkowskiego i eksplozja talentu 19-letniego Wojciecha Fiedorczuka pozwoliły zaistnieć ełkaesiakom w elicie. Fiedorczuk był pierwszym polskim koszykarzem, który miał parametry fizyczne i talent na miarę NBA. Początkowo jednak wolał czytać książki niż uprawiać sport. Pasjonował się geografią, ale szybko rósł i lekarze zalecili mu uprawianie sportu. Rodzice zaprowadzili go na trening siatkarzy, ale po roku uwijał się już pod koszami Społem, a wkrótce ŁKS.
W 1975 Fiedorczuk zagrał w mistrzostwach Europy w Jugosławii i jest jedynym ełkaesiakiem w historii, który wystąpił w imprezie tej rangi. Trzy lata później zdążył jeszcze sięgnąć z ŁKS po sensacyjny brąz, tygodnik "Sportowiec" uznał go za najlepszego polskiego koszykarza i piękną karierę przerwała kontuzja kolan. Wojtek grał jeszcze we Francji, był trenerem, ale do wielkiej koszykówki już nie wrócił.
Kiedy Wojciech Fiedorczuk kończył karierę w 1985 roku Marcin Gortat miał rok. Przyszły środkowy Orlando Magic i Phoenix Suns dorastał w klimacie sportu, bo ojciec Janusz jest dwukrotnym brązowym medalistą olimpijskim w boksie, a mama Alicja byłą siatkarką Startu. Początkowo wysokiego nastolatka zafascynowała piłka nożna. Był bramkarzem w drugiej drużynie ŁKS.
- Moim idolem był Peter Schmeichel z Manchesteru United - wspominał po latach Gortat. - Byłem w niego tak zapatrzony, że koledzy zaczęli mnie nawet nazywać "Schmeichel".
Marcinowi wróżono też karierę lekkoatlety, a jego trenerem w starcie był Piotr Ostojski. W 1999 roku, jako 15-latek, Gortat skoczył wzwyż 195 cm i był to drugi wynik w Polsce w kategorii młodzików.
W wieku niespełna 17 lat Marcin miał już koszykarski wzrost, grubo ponad dwa metry (ostatecznie urósł do 213 cm) i dla koszykówki odkrył go nauczyciel w-f z Technikum Samochodowego i trener ŁKS Zdzisław Proszczyński, a podstaw basketu nauczył Konrad Skupień.
- Kiedy Marcin przyszedł na pierwszy trening był nieco zmieszany - wspomina Michał Micielski, kolega Gortata z zespołu juniorów ŁKS, a obecnie w USA jego asystent. - Nie bardzo wiedział co ma robić, jak się poruszać po boisku. Niektórzy koledzy patrzyli na niego jak na piłkarza, a nie kandydata do drużyny koszykówki. Ale już w czasie jednej z pierwszych gier efektownie zablokował środkowego z reprezentacji Polski juniorów i ta "czapa" wzbudziła ogólną wesołość w drużynie. Szybko okazało się, że nasz nowy kolega ma zdumiewającą motorykę, a przy tym jest niezwykle kontaktowy. Cokolwiek robił, wszystko mu wychodziło - dodał Micielski.
Gortat grał w drugoligowym ŁKS krótko (2002-2003) i szybko zrobił karierę w Bundeslidze i w NBA. Paradoksem jest, że najwybitniejszy koszykarz w historii ŁKS pojawił się, kiedy klub był w głębokim kryzysie, a nie w latach prosperity.
Po spadku do drugiej ligi w 1981 roku drużyna ŁKS na długo popadła w marazm. Promyk nadziei pojawił się, kiedy wiosną 1999 w drugoligowym ŁKS pojawili się Amerykanie Joe Daughrity i mający serbskie korzenie Dejan Ninković. To była sensacja, a nowi, znakomicie wyszkoleni gracze przyciągali do hali przy al. Unii tłumy kibiców. W pozyskaniu koszykarzy z USA pomógł wicepremier Janusz Tomaszewski, a żartowano, że... nie miał wyjścia bo pertraktacje toczyły się, kiedy siedział w fotelu dentystycznym u prezesa ŁKS Macieja Romanowicza, zwanego przez kolegów z koszykarskich czasów "Wyrwizębem". Ostatecznie Dejan i Joe nie uratowali drużyny ŁKS przed spadkiem i de facto "upadkiem".
Nie powiodła się próba "postawienia ŁKS na nogi" w 2004 roku, kiedy Eugeniusz Wazia, właściciel firmy "Partner 21 Gross" wykupił dziką kartę w pierwszej lidze. Zespół jednak spadł.
Dopiero kolejna próba reanimacji męskiej koszykówki przy al. Unii okazała się skuteczna.
- W 2005 roku wróciłem z Krakowa do rodzinnej Łodzi - wspomina Filip Kenig, człowiek orkiestra ŁKS, koszykarz, współwłaściciel, wiceprezes stowarzyszenia ŁKS Koszykówka Męska i członek rady nadzorczej spółki ŁKS SSA. - Prowadziłem firmę razem z Kubą Urbanowiczem, z którym poznaliśmy się w latach dziewięćdziesiątych na treningu w ŁKS. Chcieliśmy założyć szkółkę koszykarską i rozmawialiśmy o tym z trenerem Piotrem Zychem. Zaproponował, żebyśmy lepiej wzięli ŁKS, który spadł z drugiej ligi i był w stanie agonalnym. Przekonał nas i w 2006 roku założyliśmy stowarzyszenie ŁKS Koszykówka Męska. Namówiliśmy do współpracy byłego ełkaesiaka Pawła Gricuka z Petrolinvestu, a wkrótce Tomasza Morawskiego ze Sphinxa - dodał Kenig.
ŁKS tylko rok grał w drugiej lidze, trzy sezon w pierwszej, a w tym roku trener Piotr Zych i jego podopieczni świętowali awans do ekstraklasy.
- Gdyby mi ktoś powiedział na początku naszej drogi, że za pięć lat będziemy w ekstraklasie, to chyba bym nie uwierzył w tę przepowiednię - mówi Filip Kenig. - Przez ostatnie sezony przeżyliśmy wiele pozytywnych emocji, ale i niemało negatywnych.
Ukochanego ŁKS nie opuścił Marcin Gortat, który jest wiceprezesem stowarzyszenia i ikoną klubu.
- Jest szansa, że w związku z lokautem w NBA zagram w ŁKS - mówił nam latem. - Pracujemy nad formułą ubezpieczenia Marcina - dodał wówczas Kenig.
Okazało się, że to jednak zbyt skomplikowana sprawa i na razie pomysł trzeba odłożyć na dalszy
plan. ŁKS zaczął jednak sezon obiecująco.
- Udało się nam się ożywić wspomnienia i kontynuujemy tradycje, a to bezcenne dla Łodzi - dodaje Kenig.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?