Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykarze ŁKS piszą nowy rozdział w historii klubu

Marek Kondraciuk
Koszykarze ŁKS piszą nowy rozdział w historii klubu
Koszykarze ŁKS piszą nowy rozdział w historii klubu Krzysztof Szymczak
Ponad trzydzieści lat musieliśmy czekać na powrót do ekstraklasy męskiej drużyny koszykówki Łódzkiego Klubu Sportowego. Początek sezonu jest bardzo obiecujący...

Kiedy 15 marca 1981 koszykarze ŁKS przegrali przy al. Unii ze Startem Lublin 96:97, żegnając się z ekstraklasą nikt nie przypuszczał, że następny mecz w elicie rozegrają dopiero za 30 lat i osiem miesięcy, a jego świadkami będą nie tylko synowie, ale wnuki ówczesnych ełkaesiaków.

8 października tego roku, w nowoczesnej Atlas Arenie sąsiadującej ze starą halą pod trybuną, w której trzy dekady temu ŁKS żegnał ekstraklasę, łódzki zespół witał się z Tauron Basket Ligą, a wraz z nim 8 tysięcy widzów na trybunach i dziesiątki tysięcy łodzian przed telewizorami. ŁKS sensacyjnie pokonał Anwil Włocławek 89:71 i było to pierwsze zwycięstwo ełkaesiaków w ekstraklasie od... 30 lat, 6 miesięcy i 23 dni, kiedy 8 lutego 1981 ŁKS pokonał u siebie Zagłębie Sosnowiec 85:76.

Organizatorzy zaprosili na mecz z Anwilem byłych zawodników i trenerów. Wśród tych, którzy obejrzeli mecz w telewizji był 91-letni Józef "Ziuna" Żyliński, pierwszy wybitny koszykarz z al. Unii, choć przez kibiców postrzegany głównie jako legendarny trener drużyny koszykarek.

Przed wojną koszykówka w Łodzi była popularna, ale uprawiana głównie jako sport uzupełniający przez lekkoatletów. Amerykańską koszykówkę Łódź zobaczyła po raz pierwszy, kiedy w 1923 YMCA zaprosiła na pokaz pięć sióstr z USA i rok później, kiedy nową grę demonstrowali ełkaesiakom studenci z Warszawy.

Dopiero po drugiej wojnie przybycie do Łodzi "Wileńskich żubrów" z Józefem Żylińskim wyniosło basket do rangi czołowej dyscypliny sportowej. Powojenne losy rzuciły "Ziunę" do Bydgoszczy, gdzie poszukiwał rodziców. Przypadkowe spotkanie na ulicy z krajanem z Wilna Andrzejem Kuleszą zmieniło tok życia Żylińskiego, a w konsekwencji wpłynęło na bieg dziejów koszykówki w ŁKS.

Trener Kulesza, przywódca duchowy Żyliński, a w ślad za nimi "stadko Żubrów" z Wilna m.in. Ludwik Barszczewski, Wiktor Limonowicz, Władysław Maleszewski trafili do łódzkiej YMCA, a po jej rozwiązaniu w 1949 przeszli do ŁKS, zdobywając z nim tytuł mistrza Polski (1953). "Ziuna" był zawodnikiem europejskiego formatu (m.in. najskuteczniejszy strzelec mistrzostw Europy w Pradze 1947). Ciekawostką jest, że w złotej drużynie ŁKS wystąpił Wiesław Jańczyk, który pięć lat później został mistrzem Polski w... piłce nożnej.

Przez ćwierć wieku męski zespół ŁKS był w cieniu pań. Dopiero przybycie do Łodzi Bolesława Kwiatkowskiego i eksplozja talentu 19-letniego Wojciecha Fiedorczuka pozwoliły zaistnieć ełkaesiakom w elicie. Fiedorczuk był pierwszym polskim koszykarzem, który miał parametry fizyczne i talent na miarę NBA. Początkowo jednak wolał czytać książki niż uprawiać sport. Pasjonował się geografią, ale szybko rósł i lekarze zalecili mu uprawianie sportu. Rodzice zaprowadzili go na trening siatkarzy, ale po roku uwijał się już pod koszami Społem, a wkrótce ŁKS.

W 1975 Fiedorczuk zagrał w mistrzostwach Europy w Jugosławii i jest jedynym ełkaesiakiem w historii, który wystąpił w imprezie tej rangi. Trzy lata później zdążył jeszcze sięgnąć z ŁKS po sensacyjny brąz, tygodnik "Sportowiec" uznał go za najlepszego polskiego koszykarza i piękną karierę przerwała kontuzja kolan. Wojtek grał jeszcze we Francji, był trenerem, ale do wielkiej koszykówki już nie wrócił.

Kiedy Wojciech Fiedorczuk kończył karierę w 1985 roku Marcin Gortat miał rok. Przyszły środkowy Orlando Magic i Phoenix Suns dorastał w klimacie sportu, bo ojciec Janusz jest dwukrotnym brązowym medalistą olimpijskim w boksie, a mama Alicja byłą siatkarką Startu. Początkowo wysokiego nastolatka zafascynowała piłka nożna. Był bramkarzem w drugiej drużynie ŁKS.

- Moim idolem był Peter Schmeichel z Manchesteru United - wspominał po latach Gortat. - Byłem w niego tak zapatrzony, że koledzy zaczęli mnie nawet nazywać "Schmeichel".

Marcinowi wróżono też karierę lekkoatlety, a jego trenerem w starcie był Piotr Ostojski. W 1999 roku, jako 15-latek, Gortat skoczył wzwyż 195 cm i był to drugi wynik w Polsce w kategorii młodzików.
W wieku niespełna 17 lat Marcin miał już koszykarski wzrost, grubo ponad dwa metry (ostatecznie urósł do 213 cm) i dla koszykówki odkrył go nauczyciel w-f z Technikum Samochodowego i trener ŁKS Zdzisław Proszczyński, a podstaw basketu nauczył Konrad Skupień.

- Kiedy Marcin przyszedł na pierwszy trening był nieco zmieszany - wspomina Michał Micielski, kolega Gortata z zespołu juniorów ŁKS, a obecnie w USA jego asystent. - Nie bardzo wiedział co ma robić, jak się poruszać po boisku. Niektórzy koledzy patrzyli na niego jak na piłkarza, a nie kandydata do drużyny koszykówki. Ale już w czasie jednej z pierwszych gier efektownie zablokował środkowego z reprezentacji Polski juniorów i ta "czapa" wzbudziła ogólną wesołość w drużynie. Szybko okazało się, że nasz nowy kolega ma zdumiewającą motorykę, a przy tym jest niezwykle kontaktowy. Cokolwiek robił, wszystko mu wychodziło - dodał Micielski.

Gortat grał w drugoligowym ŁKS krótko (2002-2003) i szybko zrobił karierę w Bundeslidze i w NBA. Paradoksem jest, że najwybitniejszy koszykarz w historii ŁKS pojawił się, kiedy klub był w głębokim kryzysie, a nie w latach prosperity.

Po spadku do drugiej ligi w 1981 roku drużyna ŁKS na długo popadła w marazm. Promyk nadziei pojawił się, kiedy wiosną 1999 w drugoligowym ŁKS pojawili się Amerykanie Joe Daughrity i mający serbskie korzenie Dejan Ninković. To była sensacja, a nowi, znakomicie wyszkoleni gracze przyciągali do hali przy al. Unii tłumy kibiców. W pozyskaniu koszykarzy z USA pomógł wicepremier Janusz Tomaszewski, a żartowano, że... nie miał wyjścia bo pertraktacje toczyły się, kiedy siedział w fotelu dentystycznym u prezesa ŁKS Macieja Romanowicza, zwanego przez kolegów z koszykarskich czasów "Wyrwizębem". Ostatecznie Dejan i Joe nie uratowali drużyny ŁKS przed spadkiem i de facto "upadkiem".

Nie powiodła się próba "postawienia ŁKS na nogi" w 2004 roku, kiedy Eugeniusz Wazia, właściciel firmy "Partner 21 Gross" wykupił dziką kartę w pierwszej lidze. Zespół jednak spadł.

Dopiero kolejna próba reanimacji męskiej koszykówki przy al. Unii okazała się skuteczna.

- W 2005 roku wróciłem z Krakowa do rodzinnej Łodzi - wspomina Filip Kenig, człowiek orkiestra ŁKS, koszykarz, współwłaściciel, wiceprezes stowarzyszenia ŁKS Koszykówka Męska i członek rady nadzorczej spółki ŁKS SSA. - Prowadziłem firmę razem z Kubą Urbanowiczem, z którym poznaliśmy się w latach dziewięćdziesiątych na treningu w ŁKS. Chcieliśmy założyć szkółkę koszykarską i rozmawialiśmy o tym z trenerem Piotrem Zychem. Zaproponował, żebyśmy lepiej wzięli ŁKS, który spadł z drugiej ligi i był w stanie agonalnym. Przekonał nas i w 2006 roku założyliśmy stowarzyszenie ŁKS Koszykówka Męska. Namówiliśmy do współpracy byłego ełkaesiaka Pawła Gricuka z Petrolinvestu, a wkrótce Tomasza Morawskiego ze Sphinxa - dodał Kenig.

ŁKS tylko rok grał w drugiej lidze, trzy sezon w pierwszej, a w tym roku trener Piotr Zych i jego podopieczni świętowali awans do ekstraklasy.

- Gdyby mi ktoś powiedział na początku naszej drogi, że za pięć lat będziemy w ekstraklasie, to chyba bym nie uwierzył w tę przepowiednię - mówi Filip Kenig. - Przez ostatnie sezony przeżyliśmy wiele pozytywnych emocji, ale i niemało negatywnych.

Ukochanego ŁKS nie opuścił Marcin Gortat, który jest wiceprezesem stowarzyszenia i ikoną klubu.

- Jest szansa, że w związku z lokautem w NBA zagram w ŁKS - mówił nam latem. - Pracujemy nad formułą ubezpieczenia Marcina - dodał wówczas Kenig.

Okazało się, że to jednak zbyt skomplikowana sprawa i na razie pomysł trzeba odłożyć na dalszy
plan. ŁKS zaczął jednak sezon obiecująco.

- Udało się nam się ożywić wspomnienia i kontynuujemy tradycje, a to bezcenne dla Łodzi - dodaje Kenig.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki