Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystian Wieczorek: Odkryłem Łódź dzięki ojcu i zakochałem się w tym mieście

Anna Gronczewska
Krystian Wieczorek
Krystian Wieczorek Maciej Stanik
O otwartym w Łodzi "Garaażu", przyjaźni z ojcem i roli Andrzeja Budzyńskiego w serialu "M jak miłość" - mówi Krystian Wieczorek, jeden z najprzystojniejszych polskich aktorów serialowych

Razem z tatą w OFF Piotrkowska otworzył pan niecodzienny sklep, który nazywa się "Garaaż".
Takiego sklepu nie było dotąd nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Dlaczego zdecydował się pan na Łódź, a nie na przykład na Warszawę?
Jeśli ma się jeszcze nie do końca zwerbalizowane marzenie, w którym chce się wykorzystać potencjał swój, rodziny i odwiedza się miejsce, gdzie czuje się jego ducha, to właśnie w nim człowiek chce je zrealizować. Nigdy tego nie poczułem w Warszawie. Oczywistym wydawałoby się otwarcie takiego miejsca właśnie w stolicy. Są tam duże pieniądze, wielu turystów, ale nie ma takiego miejsca, które by mnie tak zainspirowało. A przede wszystkim przyciągało ludzi o artystycznych duszach, ale też mających indywidualne potrzeby, nastawionych na alternatywną ofertę, ale w użytkowy sposób. Tak więc najpierw znaleźliśmy miejsce. Potem zaczęliśmy wymyślać z tatą, co w nim mogłoby być. Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie to komis, zaczniemy budować własną markę. Mamy tak dużo pomysłów, tak bogatą wyobraźnię, że jesteśmy w stanie sami skomponować coś ciekawego. To wymyślanie stanowiło proces. Szukaliśmy inspiracji. Najpierw szliśmy w kierunku anglosaskim. Jeśli to był garaż, to naturalnym odniesieniem do takiej przestrzeni są kraje anglosaskie, gdzie ta kultura motoryzacyjna była najsilniejsza. Potem jednak stwierdziliśmy, że należy skorzystać z tego, co jest tutaj. A więc z tradycji Łodzi, Polski. Interesowałem się plakatem, okresem przedwojennym. Pięknym projektowaniem, kolorami, poczuciem humoru, ale też klasą. To nas najbardziej przyciągnęło. To dwudziestolecie zainspirowało nas też w sposób językowy. Polska odzyskiwała niepodległość i w końcu można było korzystać z języka ojczystego. My też uznaliśmy, że nie korzystamy z żadnych makaronizmów, nie dajemy obcych nazw. Budujemy własną markę. A że jesteśmy dumni z polskości, tradycji Łodzi, fabrykanckiej, przemysłowej, to dlaczego mamy z tego nie skorzystać. Mamy więc takie produkty, których nigdzie indziej nie ma. Główną naszą ofertą są artykuły prezentowe. To wzory dla nas robione, przez nas wymyślone. Nowa polska marka. Nikogo nie kopiujemy.

Garaaż w Off Piotrkowska. Znany aktor otworzył w Łodzi sklep z kosmetykami [ZDJĘCIA]

Zakochał się pan w Łodzi?
Zakochałem się! To niesamowite miasto! Spójne architektonicznie. Chciałem też pokazać ludziom, że tu warto inwestować. Warto pokazywać łodzianom, że można zrobić tu coś ciekawego. Tylko trzeba mieć pomysł, być kreatywnym. Nie warto jeździć na zakupy do Warszawy, Berlina czy Poznania. W Łodzi też są nietypowe, ciekawe miejsca. Uważam, że temu miastu trzeba pomagać. Kiedyś zostało zostawione samo sobie. Teraz widzę, jak się zmienia na lepsze. Te zmiany są ogromne, ale miasto potrzebuje takiego tchnienia, by wytrwać w zmianach, ale też stworzyć miejsca pracy dla ludzi. Chciałem dać przykład. Łódź jest takim miejscem, z którego wszędzie łatwo dojechać. Za chwilę stanie się najlepiej skomunikowanym miastem w Polsce. I tu warto inwestować. A ta spójność architektoniczna Łodzi zawsze mnie fascynowała. Nie jest ona miastem zniszczonym przez wojnę. Jest masa zabytków, pięknej architektury, które powoli wracają do swej świetności. Sam mieszkam na Księżym Młynie, w zrewitalizowanej fabryce i wygląda to pięknie. Przyjeżdżają wycieczki z całego świata i oglądają tak odrestaurowaną fabrykę.

Łódź odkrył pan dzięki tacie, Januszowi Wieczorkowi?
Tak. Mój tata od ponad dwudziestu lat mieszka w Łodzi. Ja do niego przyjeżdżałem. Nigdy nie myślałem o Łodzi jako o miejscu, w którym mogę coś zrobić albo się do niego przeprowadzić. Kiedyś zadzwoniła do mnie znajoma i powiedziała, że nadarza się okazja. Mogę kupić mieszkanie. A zawsze podobało mi się to miejsce na Księżym Młynie. To był impuls. Pomyślałem, skoro jest mieszkanie, to może wreszcie zrealizuję marzenie - swój niezależny biznes. Chciałem zawsze zrobić coś z tatą, wykorzystać kreatywność, która w nas drzemie. Stworzyć nasz projekt. Jest to bardziej galeria sztuki użytkowej niż sklep.

Tata jest plastykiem?
Plastykiem, wynalazcą... Czego on nie robi. Jest też żeglarzem, projektantem wnętrz. Mnie też zaprojektował mieszkanie, ale i wnętrze naszej galerii sklepu, etykiety naszych artykułów. Tu też będzie można kupić jego prace.

Tata zajmuje ważne miejsce w pana życiu?
Jak każdy ojciec. Czasami ci rodzice są nam bliżsi, czasem dalsi. My jesteśmy ludźmi otwartymi, dojrzałymi, lubimy się, jesteśmy przyjaciółmi. Czasami się różnimy, jednak w większości spraw się zgadzamy. Wzajemnie się inspirujemy. Tata na pewno miał jakiś wpływ na to, że zająłem się artystycznym zawodem. Nie poszedłem jednak prosto w jego ślady. Zostałem aktorem. Wykonuję jeden z bardziej szalonych zawodów. Jestem szczęśliwy, że mogę pracować z ojcem, razem żeglować. Możemy rozmawiać i uczyć się od siebie, choć dzieli nas różnica wieku. Zrobiliśmy markę Krystian Wieczorek & Father, a nie odwrotnie...

Pan podobno w młodości miał wiele pasji?
Każdy szuka swego miejsca. Więcej było w tym przypadku niż własnego przemyślenia. Ja o mało nie zostałem sportowcem. Długo trenowałem sztuki walki. Mocno myślałem, że zostanę sportowcem, będę trenował dzieci. Zmieniła to kontuzja, której doznałem. A jeśli chodzi o aktorstwo, to jeżeli ma się skryte marzenia, a ktoś je zwerbalizuje za mnie i powie: Ty być może się będziesz nadał... Człowiek zaczyna się nad tym zastanawiać. Na swoje szczęście i nieszczęście spróbowałem. I dostałem się do szkoły teatralnej. Aktorstwo pozostaje moim głównym zawodem. Tego się będę trzymał. Ale takie inicjatywy jak "Garaaż" są potrzebne, by zrealizować swoje inne marzenia, ale się przewietrzyć. Dawać inspiracje temu, co jest moim głównym zajęciem, by wszystko się przenikało. A aktorstwo wykorzystać do promocji "Garaażu". Tak, by się to przenikało.

A kto odwiedzi "Garaaż", będzie mógł pana spotkać?
Jestem tu prawie codziennie. Oczywiście, jeśli nie mam zdjęć. Opowiadam, oprowadzam, pokazuję. Jestem dumy z tego miejsca.

Przychodzą też fani "M jak miłość" i Andrzeja Budzyńskiego?
Przychodzą różni ludzie. Odwiedza nas mnóstwo ludzi z zagranicy, którzy nie wiedzą, kim jestem. Widzą tylko fantastyczne miejsce, produkty. Nie przychodzą dla konkretnego aktora. To ma krótkie nogi. Na początku ludzi ciekawi, co ten Wieczorek wymyślił. Jeśli jednak nie mielibyśmy superproduktów, nie mieli się czym pochwalić, to ludzie szybko by się od nas odwrócili.
Nie wychowywał się pan z tatą. Musi być pan szczęśliwy, że odbudowały się wasze więzi?
Poznawaliśmy się. W wielu przypadkach, gdy ktoś staje się dojrzały, to zaczyna mieć partnerskie relacje ze swoimi rodzicami. Czasami do tego nigdy nie dochodzi. Z ojcem poznaliśmy się, gdy miałem naście lat. Była to inna relacja niż teraz. Na innym poziomie rozmawialiśmy. Obecnie traktujemy się jak partnerzy.

Pana droga do aktorstwa wiodła przez szkołę zawodową, technikum wieczorowe...
To prawda. Sport ukształtował mój charakter. Nie podaje się. Muszę sprawdzić, powąchać, by zobaczyć, czy coś działa lub nie. Trzeba wszystkiego spróbować na własnej skórze. Najgorsze byłoby zastanawianie się, co by było gdyby... Jak by się wszystko potoczyło. Trzeba sprawdzać, wyciągać wnioski i iść do przodu.

Panu w aktorstwie się wiedzie...
Jak w aktorstwie. Dużo przypadku, ale też trzeba wykorzystać szanse. Do aktorstwa miałem takie samo nastawienie jak do wszystkiego. Pomyślałem, że jeśli mam się tym zajmować, to muszę sprawdzić, czy sprawia mi to przyjemność. Gdy sprawdziłem i zobaczyłem, że to zawód dla mnie, to zostałem. Stwierdziłem, że idę na całość. Nie zapominajmy, że aktorstwo jest trudnym zawodem. Jest duża konkurencja. Pewnie, że trzeba mieć szczęście. Ale temu szczęściu trzeba pomóc. I wykorzystywać te momenty, kiedy czujemy, że od nich wiele zależy. Raz się udaje, innym razem nie. Trzeba też być wytrwałym. Nie wolno oglądać się na kolegów. Patrzeć, że jemu się udało, a ja jestem w innym miejscu. Tylko robić swoje.

Rola Andrzeja Budzyńskiego w "M jak miłość" zmieniła pana życie?
Myślę, że odwrotnie. Ja zmieniłem Andrzeja Budzyńskiego... Na pewno rola w tym serialu dużo mi dała. Choćby z takiego praktycznego pojęcia zawodu. Bycie tak często na planie, przez wiele lat w obcej skórze, to nasz wspólny rozwój. Gram postać zupełnie różną od tego, jakim jestem prywatnie. To też dla mnie duże wyzwanie.

Andrzej Budzyński ostatnio trochę się ustatkował..
Nie do końca... Ciągle będzie zaskakiwał. To taka postać, że już wydaje się, że coś zrozumiał, ale okazuje się, że jednak nie. To tak jak z nami. Popełniamy ciągle te same błędy. Wydaje się nam, że już wszystko wiemy, rozumiemy, wyciągnęliśmy wnioski, a tak nie jest. Nie uważam, że tylko Polak po szkodzie. Wszyscy jesteśmy tak skonstruowani, że kierujemy się emocjami.

Pan się nie dał zaszufladkować tylko do roli Budzyńskiego. W "Czasie honoru" grał pan Niemca, majora Martina Halbe.
Najpierw grałem Martina Halbe. Z tego powodu przyszła potem rola w "M jak miłość". Scenarzystka Alina Puchała doceniła moja rolę w "Czasie honoru". Zaproponowała mi, bym zagrał Andrzeja Budzyńskiego.

Ta rola była napisana dla pana?
Była konstruowana z myślą o mnie. Wiadomo, że potem miałem wpływ na to, jak ta postać się rozwija, choć wiadomo, że główne decyzje podejmuje scenarzystka i produkcja.

Telewidzowie polubili Andrzeja Budzyńskiego.
Bo ludzie lubią drani. Aktorzy też lubią grać takie postacie. Drań jest niejednoznaczny. Przejawia cechy dobrego człowieka i takiego, który potrafi skrzywdzić. Uważam, że to ludzkie. Każdy z nas jest draniem. Jesteśmy zdolni do poświęceń i świństw. Mam nadzieję, że na tym polega rozwój osobowościowy, dojrzałość, że te rzeczy trudne, siedzące w nas, potrafimy opanować. Kierujemy się przede wszystkim dobrem innych ludzi.

Jest pan bardzo popularny...
To miły efekt uboczny aktorstwa i innych zawodów publicznych. Między innymi mogę zrobić taki projekt jak "Garaaż" i jest mi łatwiej załatwić pewne rzeczy. Ktoś chce mnie wysłuchać, bo jestem znany. Ale gdybym był kretynem, to zaraz wyszłoby to na wierzch. Nikt by mi nie zaufał tylko z racji tego, że jestem człowiekiem znanym.

Ta popularność ma więcej blasków czy cieni?
Myślę, że blasków. Jeśli oczywiście podchodzi się do tego zdroworozsądkowo i jeśli nie jest to cel sam w sobie. Też nie jest tak, że sama popularność nam coś załatwia.

Będzie dalszy ciąg serialu "Na koniec świata", w którym grał pan główną rolę?
Są takie plany. Była mała przerwa i są chyba kłopoty, by zgrać z sobą wszystkich aktorów. Na pewno sprawa nie jest zamknięta. Ja teraz będę grać w czwartym sezonie "Blondynki". Zdjęcia kręcimy w Supraślu. Jeżdżę więc teraz na wschód.

Łódź to takie miejsce na stałe?
O żadnym miejscu tak nie powiem. Sami siebie co dzień zaskakujemy. Nie powiem więc kategorycznie, że czegoś nie zrobię. Jestem otwarty na to, co tu i teraz się zdarza. Szczególnie w moim zawodzie wiele zależy od jednego telefonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki