W ubiegłą środę koło południa właściciel kantoru postanowił zawieźć pieniądze do banku. Do czarnej, skórzanej torby włożył 200 tys. dolarów i 20 tys. funtów ułożonych wrówne pliki. Torbę z pieniędzmi włożył do załadowanego rzeczami bagażnika. Z trudem zatrzasnął bagażnik i ruszył w drogę. Na ulicy Legionów samochód wpadł w dziurę. Pojazdem mocno zatrzęsło. Gdy dwie minuty później przedsiębiorca dojechał do banku, okazało się, że bagażnik jest otwarty, a pieniędzy nie ma...
- Klapa od auta musiała otworzyć się na wyboju. Nie wiem, jak mogłem być tak bezmyślny - wspomina łódzki biznesmen.
Torby szukał dając ogłoszenia w prasie i rozwieszając na ulicy Legionów kartki z informacją o zgubie. Zgłosił też sprawę na policji, ale... wstydził się powiedzieć funkcjonariuszom, ile naprawdę pieniędzy mu zginęło.
W ostatnią środę, gdy na opuszczonej witrynie naklejał kolejne ogłoszenie, podszedł do niego starszy mężczyzna. Okazało się, że mieszkaniu miał czarną torbę, wraz z cenną zawartością.
- To przywróciło mi wiarę w ludzi - mówi przedsiębiorca, który udzielił znalazcy zwyczajowe 10 proc znaleźnego, czyli 65 tys. zł.
Według danych łódzkiej policji takie przypadki zdarzają się niezmiernie rzadko. Mało kto zgłasza zguby pieniężne, jeszcze mniej ludzi przynosi pieniądze. Jeżeli już, chodzi o kwoty rzędu 200 - 400 zł.
Tymczasem zgodnie z kodeksem karnym za nieoddanie zguby grozi do trzech lat więzienia.
Matylda Witkowska
Więcej czytaj w czwartkowym ''Dzienniku Łódzkim''
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?