Czteroipółletnia dziewczynka oraz siedmioletni chłopiec nie żyją. Dzieci prawdopodobnie udusił pijany 42-letni ojciec. Mężczyzna został zatrzymany przez policję. 31-letnia mama była w pracy. Wróciła do domu, gdy od znajomych dostała SMS z informacją, że jej dzieciom mogła stać się krzywda. Na wieść o tragedii doznała szoku, jest pod opieką specjalistów w szpitalu przy ul. Czechosłowackiej.
Do tragedii doszło we wtorek po godz. 14 w mieszkaniu na trzecim piętrze bloku przy ul. Szpitalnej 2. Policję zaalarmował znajomy byłego policjanta.
- Dostał SMS od ojca dzieci. Wynikało z niego, że dziewczynce i chłopcu może stać się krzywda - informuje podinspektor Joanna Kącka z biura prasowego łódzkiej policji. - Pojechał więc na ul. Szpitalną, ale nie został wpuszczony do mieszkania. Jego znajomy, ojciec dzieci, był w środku. Rozmawiali przez drzwi. Znajomy wezwał policję, ale funkcjonariusze też nie zostali wpuszczeni do domu i zadzwonili po straż pożarną. Gdy przyjechali strażacy, ojciec zdecydował się wpuścić funkcjonariuszy do środka.
Załoga karetki pogotowia podjęła reanimację, ale dzieci nie udało się uratować. Śledczy podejrzewają uduszenie, ale ich przypuszczenia musi potwierdzić sekcja zwłok.
Ojciec został zatrzymany. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że przyznał się do zabicia dzieci. Był zbyt pijany by można go było przesłuchać - prawdopodobnie nastąpi to w środę.
Na Szpitalnej nikt nie może uwierzyć w to, co się stało. Sąsiedzi niczego niepokojącego nie zauważyli.
- Widziałam tylko, jak policjanci wyprowadzali jakiegoś mężczyznę, który strasznie się chwiał - mówi Stanisława Patury, lokatorka z sąsiedniego bloku. - Pomyślałam, że jest albo pijany, albo naćpany. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mógł zrobić coś tak strasznego. Mieszkam tu 40 lat i nigdy nie wydarzyła się taka tragedia.
Monika Hilt przy ul. Szpitalnej mieszka od 20 lat. Zajmuje mieszkanie w sąsiedniej klatce. Nie znała rodziny, w której doszło do zbrodni.
- Tutaj nikt ich nie znał, za krótko mieszkali - mówi Monika Hilt. - Nie wiem nawet, od kogo wynajmowali to mieszkanie. Zorientowałam się, że coś jest nie tak, gdy przyjechali policjanci i strażacy. Słyszałam ich krzyki przez okno, ale nigdy bym nie przypuszczała, że będzie tu morderstwo. I że zginą dzieci - kręci głową.
Więcej na temat tragedii przy ul. Szpitalnej czytaj w środowym wydaniu ''Dziennika Łódzkiego''
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?