Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź się odradza. A wraz z nią, duma mieszkańców ze swojego pochodzenia

Jacek Losik
Jacek Losik
Z okazji 400. wydania „Kocham Łódź” pytamy, jak bardzo łodzianie kochają swoje miasto i za co. Jak się okazuje, lokalnych patriotów w Łodzi nie brakuje. Chętnie angażują się miejskie sprawy.

Jak długo pani mieszka w Łodzi?

Od urodzenia (śmiech). Moja rodzina mieszka tutaj od kilku pokoleń. Głównie w dzielnicach Górna i Stare Chojny.

Jako rodowita łodzianka, poświęciła pani temu miastu swoją pracę dyplomową pt. „W stronę odrodzenia miast. Miejsca kultury w postprzemysłowej Łodzi”. Jest pani lokalną patriotką?

Nie bardzo, ale to raczej przez to, że nie przepadam za tym określeniem. Uważam, że nieelegancko jest mówić o sobie, że jest się „patriotą”. To tak, jakby dżentelmen przypominał o swoich nienagannych manierach.

Jak zastąpić to określenie?

Zamiast nazywać się lokalnym patriotą, możemy ładniej powiedzieć, że utożsamiamy się z miastem, w którym mieszkamy. W praktyce oznacza to, że jest się świadomym tego, że nasza osobowość, wrażliwość i podejmowane wybory ukształtowane są przez środowisko i miejsce, w którym się żyje. I w pełni się to akceptuje.

Za co łodzianie kochają Łódź?

Ilu łodzian tyle prawdopodobnie odpowiedzi. Myślę, że przede wszystkim doceniają niesamowitą różnorodność tego miasta, zarówno w wymiarze materialnym jak i społeczno-kulturowym. Lubimy i doceniamy pozostałości przemysłowej świetności, czy to w postaci zabudowań fabrycznych, pałaców fabrykanckich, czy famuł.

A za co łodzianie mogą nienawidzić tego miasta?

Drażni nas częste zaniedbanie, niszczenie, brak szacunku wobec dziedzictwa. Bardzo często przychodzi nam z łatwością narzekanie na kondycję Łodzi. My, mieszkańcy niejednokrotnie wypowiadamy niepochlebne opinie o Łodzi, utyskując na: brud, szarość, korki, wyniszczenie, czy nietrafione inwestycje. Jednocześnie z taką samą siłą narzekamy, gdy ktoś z „zewnątrz” ośmieli się skrytykować Łódź. Wtedy zaczynamy bronić honoru miasta - oczywistym przykładem jest reakcja łodzian na niefortunną wypowiedź Bogusława Lindy. Jako łodzianie czujemy, że mamy prawo do krytyki bo po prostu to my żyjemy i zmagamy się z codziennością w tym mieście. Jakby źle nie było, każdy łodzianin prawdopodobnie ma swoje ulubione miejsca w naszym mieście, które wiążą się czy to z ważnymi wydarzeniami ich życia, czy też nawiązują do czasów dzieciństwa.

Może pani podzielić się takim, osobistym wspomnieniem?

Dla mnie jest to spacer po ulicy Rzgowskiej, która na pierwszy rzut oka nie wydaje się niczym więcej niż zwykłą miejską ulicą. Ulica przywołuje przyjemne wspomnienia z dzieciństwa - związane z cotygodniową wyprawą na lody czy rurki z kremem. Wtedy poszczególne bramy wydawały się odrębnymi, tajemniczymi światami, które dla małej Ali stanowiły impuls do tworzenia w głowie dziecięcych wyobrażeń. Tak samo każdy ma swoje miejsca oraz przekonania, które tworzą negatywny obraz miasta.

Co z przyjezdnymi, którzy nie mają takiego bagażu doświadczeń? Nie trzeba urodzić się w Łodzi, by się z nią utożsamiać?

Absolutnie. W przypadku Łodzi jest to bardzo wyraźne. Znam bardzo wielu łodzian „z wyboru”. To osoby, które przyjechały tutaj na studia lub do pracy, i które po kilku latach mówią otwarcie, że pokochały to miasto dokładnie za to, jakie jest. Mimo wad, które posiada.

Z czego to może wynikać. Przyznam, że sam tego doświadczyłem. 10 lat temu przyjechałem tutaj, jak sądziłem, tylko na kilka lat. Zostałem jednak na dłużej.

Długo się na tym zastanawiałam i badałam to zjawisko. Sądzę, że jest coś w tym miejscu takiego, że przyjezdni szybko czują się w Łodzi, jakby byli u siebie. To paradoks, bo mówimy o wielkim mieście, do której jednak bardzo łatwo się przystosować. Łódź nie przytłacza przyjezdnych.

Jednym słowem, łatwo się w Łodzi odnaleźć?

Tak, wynika to chociażby z kilku praktycznych kwestii. Na przykład bardzo czytelnego układu ulic. Przecznice są tak symetrycznie ustawione, że łatwo jest się zorientować w przestrzeni miejskiej. To jednak nie wszystko. Jest tu po prostu „swojsko”, bo upadek przemysłu spowodował, że Łódź przestała się rozwijać i została w tyle za na przykład: Poznaniem, Krakowem, czy Wrocławiem. Dlatego ludzie, którzy przenoszą się tutaj z mniejszych miejscowości nie odczuwają szokującego przeskoku. Mimo że przenieśli się do miasta, które bardzo długo było drugim największym w Polsce.

To trochę mało. Co takiego ma Łódź do zaoferowania, że zostaje się tutaj dłużej, niż tylko na czas studiów?

Jasne, że rzeczy, o których wspomniałam (również architektura), to nie wszystko. To podstawy, które wystarczą jednak na początek. Później szalenie istotnym elementem miasta są ludzie, którzy w nim mieszkają. Tutejsza społeczność, która została ukształtowana przez głęboki kryzys, o którym już wspominaliśmy, jest bardzo bezpośrednia. Nagłe zamknięcie wielu zakładów pracy dla tysięcy osób sprawiło, że łodzianie nabrali niezwykłego hartu ducha. Często słyszałam od przyjezdnych, że w przeciwieństwie do mieszkańców innych, wielkich miast, łodzianie nie zadzierają nosa.

Nie można nie wspomnieć o patologiach miejskich. Z których Łódź jest niestety tak samo znana, jak z fabryk włókienniczych. Jak można połączyć miłość do tego miasta, mimo wielu tragedii, które dzieją się w kamienicy obok?

Etnolodzy wyróżniają dwa główne sposoby myślenia o mieście. Z jednej jest to miejsce - maszyna, które nastawione na rozwój i przyszłość. To organizm, który żyje i prze do przodu, dając mieszkańcom nowe możliwości. Z drugiej strony, mamy narrację o mieście, jako skupisku zła, gdzie nie wszystko jest piękne. Obie strony są bardzo przyciągające. Z jednej strony ludzie chcą iść do przodu, czuć się bezpiecznie, z drugiej - szukają bodźców. Lubimy dreszczyk emocji, który wywołuje obcowanie z nieokiełznaną i mroczną stroną miasta. A nie ma co ukrywać, Łódź pod tym względem się wyróżniała. Ale to również skutek kryzysu. Tysiące osób straciło pracę i nie poradziło sobie z bezrobociem.

Czasy się jednak trochę zmieniły. Przemysł włókienniczy zastąpiły m.in. firmy z branży logistycznej i informatycznej, a w opuszczone pofabryczne budynki wstąpiło nowe życie. Możemy mówić o „odradzaniu się Łodzi”, o którym pisze pani w pracy dyplomowej?

Zdecydowanie tak. Impulsem do tego na pewno było to, że zaczęto odnawiać miasto, co podniosło morale łodzian. W swojej pracy dyplomowej zawarłam rozmowę starszej kobiety, która pracowała w Wi-Mie. Była naprawdę szczęśliwa, że w budynku, w który spędziła sporą część życia, coś znowu zacznie się dziać (powstała tam strefa działań alternatywnych - red.). I takich przykładów jest wiele. Moim zdaniem najlepszym przykładem odradzania się Łodzi jest sukces Off Piotrkowskiej. Łodzianom potrzebna była przestrzeń, w której czują się swobodnie. A czujemy się tam swobodnie, ponieważ ludzie czują, że przeobrażenie tego miejsca w miejsce spotkań było procesem oddolnym.

Łodzianie odważnie zaczęli mówić o swojej historii. Coraz częściej przypominana jest Rewolucja 1905 roku i jej postulaty.

Dokładnie, widzimy duże zaangażowanie łodzian w życie miasta. Widać to również po ilości oddanych głosów w budżecie obywatelskim oraz frekwencji w trakcie konsultacji społecznych. Powstają też nowe marki odzieżowe, które nawiązują do charakterystycznych łódzkich budynków. To wszystko pokazuje, że łodzianie dopominają się o możliwość partycypowania w tworzeniu przestrzeni miejskich.

Czy jest coś, co Łódź traci w wyniku szeroko zakrojonych inwestycji związanych z odnawianiem miasta? W wielu miejscach powstają zupełnie nowe przestrzenie, które dopiero później zakorzenią się w świadomości społecznej.

Oczywiście, wiąże się to z utratą pewnych elementów dziedzictwa materialnego, powstawaniu nowoczesnych, szklanych budynków na miejscu starych fabryk. Zmiana otoczenia ma też wpływ na zmianę specyficznych łódzkich zachowań. Z miasta przemysłowego stajemy się zapleczem intelektualnym i biznesowym, co nie pozostaje bez konsekwencji.

Tracimy w ten sposób związek z dawną Łodzią? Na przykład, to jak ulica Włókiennicza wyglądała dotychczas, a jak będzie wyglądać za chwilę, drastycznie się różni.

Dobry przykład. Zawsze trzeba sobie zadać pytanie, czy odnowa danego kwartału, to faktyczna rewitalizacja, która ożywia to miejsce, nawiązując do jego charakteru. Przypadek ulicy Włókienniczej jest dla mnie niepokojący. Mam wrażenie, że proces przenoszenia ludzi do innych dzielnic i tworzenie w zamian lokali kreatywnych został bardzo mocno narzucony z góry. Nie wynikał on zupełnie z oddolnej inicjatywy, która była na przykład widoczna podczas przemiany tak zwanego chinatown w centrum Off Piotrkowska.

Część przestrzeni stracimy bezpowrotnie. Wiele wyjątkowych budynków szybciej zostanie zburzonych, niż wyremontowanych.

To prawda. Ciekawe jest to, że ta przemijalność jest jeszcze jednym czynnikiem, który napędza lokalny patriotyzm. Stąd wynika na przykład rosnąca popularność w naszym mieście tak zwanych urban eksplorersów, czyli amatorów docierania do miejsc zamkniętych, które niedługo zostaną zniszczone lub zlikwidowane. Łódź jest idealna do odkrywania urbanistycznych tajemnic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki