Na rowerach jeżdżą maluchy do przedszkola, młodzież do szkoły, a dorośli po zakupy lub po prostu na spacer. Zresztą nie ma tam wielkiego wyboru: autobusów prawie nie ma, a dziecko samochodem nie pojedzie. Choć dróg jest tam tylko 40 km, większości towarzyszą drogi rowerowe. Tam, gdzie nie ma ścieżek, używa się szerokich opon.
W porówaniu z mieszkańcami Spitzbergenu łódzcy cykliści to cieniasy i mięczaki. Wyłączając garstkę zapalonych zimowych cyklistów (których niedawno, przyznaję, też uważałam za ekstremistów) większość łódzkich rowerzystów jest zgodna, że od listopada ( średnia temperatura dobowa w Łodzi 3 st. C) po marzec jazda w naszym klimacie jest niemożliwa, a już na pewno niezdrowa. Biorąc pod uwagę nasze standardy, mieszkańcy Spitzbergenu nie wyjechaliby na rowery wcale.
Z arktycznej perspektywy dylematy Łodzi, takie jak trwająca od kilku lat debata o konieczności odśnieżania dróg rowerowych, uważana przez wielu za fanaberię, mogą wydawać się śmieszne. Nikt już nie przekona mnie, że u nas klimat jest trudny i na rowerze można jeździć tylko latem. Na Spitzbergenie na rowerze jeździłam, więc i w Łodzi zimą dam radę.
Ale Spitzbergen różni się od Łodzi nie tylko klimatem. Ma ścieżki rowerowe oraz uprzejmych kierowców, dzięki którym jazda rowerem jest bezpieczna. A to może być ważniejsze niż klimat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?