Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianie nie dali się ugotować

Joanna Barczykowska
"Ugotowani" pokazali, jak przyrządza się przyjaźń.
"Ugotowani" pokazali, jak przyrządza się przyjaźń. archiwum rodzinne
Oprócz kolekcji nowych smaków pokazali innym, jak dobrze się bawić. Zamiast konkurować, woleli się zaprzyjaźnić... Czworo łodzian: tancerz, właściciel firmy eventowej, pani naczelnik Poczty Polskiej i dziennikarka. Każdy gotuje inaczej, każdy ma inną osobowość. Ta mieszanka miała sprawić, że w popularnym programie "Ugotowani" polecą iskry. Bo emitowany w TVN kulinarny show na brytyjskiej licencji ma pokazać domorosłych kucharzy walczących zaciekle między sobą o wygraną.

Łodzianie się jednak nie dali formule. W niedzielnym odcinku zamiast surowych ocen były słowa pochwały, zamiast kąśliwości przy stole dużo śmiechu i zabawy. Zdziwienia nie kryją nawet twórcy programu, którzy specjalnie dobierali ekipę tak, by znalazł się w grupie czarny charakter, który potrafi namieszać przy stole. Czarna owca się jednak nie ujawniła. Co się stało? Czy oni się już znali? - pytali wszyscy.

- Nic z tych rzeczy. Zawsze wybieramy do programu uczestników, którzy w normalnych warunkach nigdy w życiu by się nie spotkali przy jednym stole. Są to osoby z odmiennych światów, o innych poglądach. Wybierając uczestników z Łodzi po kilka razy przeglądaliśmy nagrane wcześniej taśmy, żeby wybrać jak najlepszą mieszankę. W Łodzi zaplanowaliśmy, że będzie czarny charakter, który trochę namiesza przy stole, żeby dodać do programu trochę pikanterii i tak też dobraliśmy skład. Ale pomyliliśmy się i sami byliśmy w szoku. Takie rzeczy zdarzają się nawet w telewizji - mówi Ada Przepiórska, szefowa redakcji programu "Ugotowani". - To był najbardziej wzruszający odcinek, jaki nakręciliśmy do tej pory. Po programie poleciały mi łzy - dodaje Przepiórska.

Łodzianie nie tylko pokazali innym, jak się bawić, ale udowodnili całej Polsce, że mają szczere serca. Choć wygrana nie była duża, bo zwycięzca odcinka zgarnia pięć tys. zł, to łodzianie zdecydowali podzielić się nią na czworo.

- To precedens w naszej telewizji. W żadnej z zagranicznych edycji się to nie zdarzyło - mówi Przepiórska.

Nietypowy casting
"Ugotowani" to jeden z niewielu programów telewizyjnych, które zawitały do Łodzi. Okazało się, że amatorów dobrego jedzenia u nas jednak nie brakuje. Realizatorzy zapewniają, że nie mogło być inaczej.

- Trudno sobie wyobrazić drugą tak bogatą ofertę restauracji i kawiarni, jak ta przy ulicy Piotrkowskiej, dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy łodzianie mają predyspozycje do tworzenia dobrej kuchni - mówi Ewelina Wiśniewska z biura prasowego TVN.

Ale jak do programu trafili Ksenia, Agnieszka, Przemek i Kamil? Tego do końca nie wiedzą nawet sami uczestnicy. Każdy z nich odebrał któregoś dnia tajemniczy telefon z pytaniem "Czy da się pan/pani ugotować w telewizji?". Nie wszyscy od razu odpowiedzieli "tak".

- TVN zadzwonił do mnie, kiedy byłam na wakacjach. Odpoczywałam w lesie, aż tu nagle dostałam najdziwniejszy telefon w życiu. Najpierw myślałam, że to jakiś żart. No, bo każdy może sobie zadzwonić i powiedzieć, że jest z TVN i robi nowy program. Wtedy nie było jeszcze nawet zapowiedzi w telewizji, dlatego nie wiedziałam, co to może być za program. Jak usłyszałam "reality show", to się przeraziłam. Ale w końcu zgodziłam się - opowiada Ksenia Misiak, naczelniczka łódzkiego oddziału Poczty Polskiej.
Ksenia nie wie jednak, jak w bazie numerów TVN znalazł się jej numer.
- Nigdy się tego nie dowiedziałam. W zeszłym roku występowałam z koleżankami w teleturnieju "Familiada" i tam pochwaliłam się, że uwielbiam gotować, a koleżanki potwierdziły, że dobrze mi to wychodzi. Ale to przecież inna stacja. Cieszę się jednak, że na mnie trafiło, bo to była najfajniejsza przygoda w moim życiu - zapewnia Ksenia.

Twórcy programu szukali uczestników gdzie tylko się da. Ale nikt nie pojawił się w programie przypadkiem.

- Szukaliśmy uczestników przez blogi kulinarne, przez zakłady pracy, przez bazy numerów, ale potem dokładnie analizowaliśmy wszystkich kandydatów. Jeśli robi się kolejną edycję programu, to ludzie sami się zgłaszają, ale o "Ugotowanych" nikt wcześniej w Polsce nie słyszał, dlatego nie mieliśmy łatwego zadania - mówi Ada Przepiórska.

- Najważniejsza jest dla nas osobowość. Osoba musi umieć przebić się przez kamerę. Mile widziani są zawsze ludzie z pasją, ale to nie jest warunek konieczny. Czasem spotykamy ludzi z taką charyzmą, że nie potrzeba im już żadnych dodatkowych atutów - dodaje Przepiórska.

Twórcy programu zwerbowali najpierw ponad 100 osób. Z tego wybrali mocną dwudziestkę, która miała zawalczyć o udział w programie.

- Odwiedziliśmy wszystkich kandydatów z kamerą i nagraliśmy tzw. wizytówki. Każdy miał opowiedzieć coś o sobie. Potem analizowaliśmy wszystkie taśmy, żeby wybrać najmocniejszą czwórkę. Chodziło nam o to, żeby każdy z uczestników był inny i wyjątkowy - mówi Przepiórska.

Łodzi poświęcony został dziewiąty odcinek programu. Do walki tradycyjnie stanęły cztery osoby. Agnieszka Danowska jest teatrolożką i dziennikarką. Kamil Gebel tańczy od 15 lat, a dziś jest właścicielem jednej z największych szkół tańca w Łodzi. Ksenia Misiak to naczelniczka Poczty Polskiej na łódzkim Olechowie. Przemysław Krawczyk jest właścicielem firmy eventowej, ale okazjonalnie pracuje jako konferansjer.

Nie ma jak u Kseni
Kulinarną rywalizację zaczął obiad u Kseni. Naczelniczka Poczty Polskiej zdecydowała się na tradycyjne dania. Grillowana pierś kurczaka pojawiła się na stole w roli przystawki. Goście początkowo byli powściągliwi w ocenach, ale gdy na stole wylądował karczek w warzywach, nie szczędzili pochwał. Przed podaniem deseru coraz weselsza trójka zaczęła buszować po domu. W jednym z pokoi odkryli spiżarnię i od razu złożyli zamówienia na pyszne zaprawy. Przemek domowe odkrycie podsumował jednym zdaniem: "Myślę, że to będzie początek wspaniałej znajomości". Ciepła atmosfera wieczoru przysporzyła Kseni nowych wielbicieli. "Nie ma jak u Kseni" - śpiewał Przemek.

Agnieszka oceniając spotkanie w domu Kseni mówi:

- Zupełnie jak u mamy. Gdybym miała wrócić z pracy zmęczona, to chciałabym zjeść taki obiad, jak u Kseni.
O rywalizacji nie zapomniał tylko Przemek. Podsumował deser mówiąc: - Ptasie mleczko to para w gwizdek. Dużo pracy, a efekt zawsze taki sam. Goście ocenili obiad na 21 punktów.

Kolacja w rytmie cza-cza
Drugi obiad w programie przygotował Kamil. Krewetki w menu nie przypadły do gustu Kseni, która preferuje potrawy tradycyjne. Mimo to, nie chcąc zrobić gospodarzowi przykrości, spróbowała wszystkiego. Agnieszka wybór przystawki oceniła jako akt odwagi: "Ludzie nie lubią takich dań". Po śródziemnomorskiej przystawce na stole pojawiły się tajemnicze polędwiczki szwagra Borysa i słodkie ziemniaki, które szczególne wrażenie zrobiły na Przemku. Po daniu głównym gospodarz zaproponował niespodziankę, w której wykorzystał swoje umiejętności taneczne. Cza-cza w wydaniu gości wkroczyła na salony. Agnieszka była zaskoczona i onieśmielona: "Nie tańczyłam i nie umiem tańczyć". Ksenia w tańcu czuła się jak ryba w wodzie, co natychmiast zauważył Przemek. Czas na deser: Gorące, żółte i pijane. Pod tajemniczą nazwą kryły się banany podane w whisky, które najbardziej zasmakowały Kseni. Wieczór dobiegł końca, a goście przyznali Kamilowi 23 punkty.

Dobry bajer - pół roboty
Czas na obiad u Przemka. Zawodowy organizator imprez wie, jak zabrać się do udanego spotkania. - Najważniejszy jest bajer, który daje połowę sukcesu - mówi Przemek. Na początek chleb własnego wypieku jako zapowiedź smacznego obiadu. Na przystawkę Przemek podał bazyliową wariację, czyli makaron penne z sałatką z rukoli. Agnieszka przyznała duży plus za samodzielne wykonanie pesto. Danie główne zostaje zadedykowane Kseni.

- Myślę, że to był dla niej nowy smak - mówi Przemek. Kamil powiedział, o Przemku: - To mój faworyt. Lekkim rozczarowaniem okazały się naleśniki. Największą fanką naleśników okazała się miłośniczka teatru. - Dałabym się poderwać na takie naleśniki - mówi Agnieszka. Przemek dostał od uczestników 23 punkty.

Niech żyje zręczność
Na ostatni obiad do rodzinnego domu zaprosiła Agnieszka. Przygotowując dania skorzystała ze sprawdzonych przepisów cioci. W czasie gdy Agnieszka doprawiała przystawkę w postaci pomidorowego kremu, goście zwiedzili dom pełen rodzinnych pamiątek. Przemek był pod wrażeniem. - Doceniam wyczucie stylu i umiejętność połączenia starego z nowym - powiedział łodzianin. Przystawka była niemałym zaskoczeniem. Okazało się, że w kremie pomidorowym goście odnaleźli nietypowy smak, którym jest mleko kokosowe. Po oryginalnym wstępie na stole pojawiło się danie główne, czyli wołowina gajowego w sosie z leśnych grzybów. Agnieszka martwiła się, czy bitki okażą się miękkie, ale mina gości przy stole mówiła sama za siebie. Ksenia była zachwycona. Największą furorę zrobił sernik i zaproponowana przez Agnieszkę niespodzianka, czyli gra zręcznościowa. Przegrała ją Ksenia, dlatego musiała na jednej nodze zrobić pięć okrążeń wokół salonowego filaru. Agnieszka dostała 23 punkty.
Największym zaskoczeniem okazał się finał programu. Pierwsze miejsce ex aequo zajęli: Kamil, Przemek i Agnieszka. Ksenia zajęła drugie miejsce, ale wygrani nie pozwolili jej odczuć porażki. Przemek wyszedł z inicjatywą podzielenia wygranej. Łódzki odcinek zakończyło hasło: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale przyjaźń łodzian nie zakończyła się na programie. Ksenia zaprosiła wszystkich na wspólne gotowanie.

Prof. Zbigniew Bokszański, socjolog kultury z Uniwersytetu Łódzkiego, tłumaczy, że łodzianie nie mają w sobie żyłki rywalizacji i walki o wygraną:

- U nas nie ma tradycji mieszczańskiej, w której liczy się każdy grosz. Łodzianie są bardziej otwarci i to ułatwia nam nawiązywanie kontaktów. Czasem jednak na tym tracimy. Nie mamy w sobie żyłki rywalizacji, takiej jak poznaniacy, i to widać w Łodzi. Tu nie rozwija się przemysł ani duże inwestycje, bo do tego potrzeba nie tylko kwalifikacji, ale też ducha rywalizacji i walki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki