Trzy miesiące trwała misja 39-letniej łodzianki, funkcjonariuszki Komendy Głównej Straży Granicznej, na wyspie Lesbos w Grecji. Funkcjonariuszka patrolowała granicę grecko-turecką w poszukiwaniu uchodźców. Niemal codziennie do brzegu przypływały prowizoryczne łodzie przepełnione uchodźcami, głównie z Iraku, Syrii i z Afganistanu.
Czytaj więcej na następnej karcie
- To były dmuchane pontony z dnem utwardzanym dyktami, w których płynęło po 30-35 osób w każdym wieku - opowiada pani Karolina, która w szeregi służby wstąpiła w grudniu 2009 roku.
Pokonanie co najmniej 12-kilometrowego (bo tyle wynosi odległość od brzegu Lesbos do Turcji w najkrótszej linii) odcinka morzem Egejskim było śmiertelne niebezpieczne. Podczas sztormu i wysokich fal prowizoryczne szalupy razem z migrantami przewracały się i rozbijały o linię brzegową. Wtedy z pomocą przypływali funkcjonariusze patrolujący granicę morską na łodziach.
Czytaj więcej na następnej stronie
Pani Karolina patrolowała granicę wyspy w tandemie, z kolegą po fachu i rodakiem. W patrolu wspomagali swoich greckich kolegów. Pracowali na trzy zmiany - uchodźcy przypływali do Grecji w dzień i w nocy. Mieli do dyspozycji samochód. Na czym polegała praca polskich strażników na misji w Grecji?
- Przede wszystkim sprawdzaliśmy, czy wszyscy są cali i zdrowi oraz zapewnialiśmy pierwszą pomoc. Na uchodźców czekały ciastka, woda i koce, które zapewniały instytucje pozarządowe. Ustalaliśmy obywatelstwo nowoprzybyłych, jak i liczyliśmy ile jest kobiet, dzieci oraz mężczyzn - mówi 39-latka. - Następnie migranci byli przewożeni busami do ośrodka dla cudzoziemców, gdzie podlegali dalszym procedurom i identyfikacji.
Czytaj więcej na następnej stronie