W strategii włodarze miasta założyli istnienie flagowych instytucji, jak i wspieranie oddolnych inicjatyw, co ma swe wady i zalety. A przecież, zwłaszcza w czasie kryzysu, można mieć wszystkiego. Proponując strategię rozwoju (!), tnie się dotacje aż furczy. Krzyk się wzmaga, ale imadło z Piotrkowskiej 104 pracuje nieprzerwanie, testując, ile da się dokręcić śrubę. Zadanie: nie zniszczyć za bardzo, bo nie daj Boże polecą słupki poparcia, a z drugiej strony mieć za sobą społeczników (czytaj wierny elektorat). Czy efektem będą biedawystawy, biedapremiery teatralne i troska o to, czy wystarczy na ogrzewanie i oświetlenie budynków?
Niby nie można mieć wszystkiego, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by tworzyć tak kuriozalne (w trudnych czasach) byty jak Muzeum Transportu i Muzeum Lotnictwa. Placówki mało oryginalne i dziś całkiem zbędne. Zwłaszcza przy coraz słabszej kondycji tych istniejących i związanych z tym, co wyróżnia Łódź w kraju. I choć dla wielu pikniki lotnicze mogą być niezłą frajdą, to nie z lotnictwem i transportem jesteśmy kojarzeni (chyba że negatywnie).
Paradoksy, fasadowość i język niemocy powoli stają się charakterystyczne dla okresu sprawowania władzy przez Hannę Zdanowską i jej urzędników. Przypomnijmy, że jedna z rąk łódzkiej prezydent, wiceprezydent Agnieszka Nowak, już raz zwiększała przez zmniejszanie budżet jednego z teatrów (to zresztą dobry moment, by zapytać o rolę i realne możliwości wiceprezydentów, jeśli już wystawiani są na ciągły łomot ze strony dziennikarzy). Niedawno na pytanie o kolejne cięcia w kulturze radni usłyszeli od wiceprezydent sentencjonalne "Tak krawiec kraje, jak materii staje". To i tak lepiej niż dyrektorzy miejskich placówek, którzy jak od muru odbijali się od tłumaczeń, że muszą sobie jakoś radzić. Formuła ta adresowana była jednak też do wszystkich muzealników, kustoszy, aktorów, którzy są przecież miejskimi pracownikami. Ileż oddania, a co ważniejsze zrozumienia odnajdą oni w słowach, jakkolwiek by nie było, przełożonego. Ale widocznie nie można mieć wszystkiego: władzy i politycznego bon ton.
To namacalnie widać w sprawie dymisji dyrektora Centralnego Muzeum Włókiennictwa. Mimo iż to prezydent mianuje i odwołuje dyrektorów, po złożeniu dymisji przez Norberta Zawiszę, oprócz dyrektora wydziału kultury, nikt z nim nie rozmawiał. Po prostu "wdrożono procedurę odwołania". Nieważne, czy o odejściu ze stanowiska (po ponad trzydziestu latach!) rozmawiano w cichości gabinetu już znacznie wcześniej, czy też nie. Etykieta to etykieta.
Okazuje się jednak, iż nie tylko na poletku magistratu nie można mieć wszystkiego. Ceniony reżyser Mariusz Grzegorzek, płomiennie piętnujący nasz duchowy prowincjonalizm, małość i łódzki grajdołek, od niedawna rektor szkoły filmowej zapowiadający jej reformę, odebrał niedawno nagrodę dla człowieka kultury roku minionego. Odebrał niejako z rąk swej nowej rzeczniczki prasowej (a do niedawna wieloletniej łódzkiej redaktorki, zasiadającej w kapitule nagrody), która poprowadziła galę. Dziwna koincydencja. Nagrodę przyznano dopiero drugi raz z rzędu i naprawdę bez trudu da się wskazać kilka, kilkanaście osób, którym należy się ona także, a może bardziej, i w pierwszej kolejności. Czy nie można było poczekać do następnego roku, aż Grzegorzek rektor zdziała coś wymiernego, a Grzegorzek reżyser zaskoczy kolejnym spektaklem? Oczywiście. A tu taki błąd stylu i zawód - w pierwszym półroczu rektorowania. Bo czy nie jest to współtworzenie tego grajdołka? "Na coś trzeba się zdecydować".
Stąd gładko można by przejść do tematu osobowości, silnych i wyraźnych, których liczba w Łodzi topnieje w sposób niepokojący, ale to już inna opowieść...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?